PolitykaKugiel: Możliwy był gorszy scenariusz dla Afganistanu [WYWIAD]

Kugiel: Możliwy był gorszy scenariusz dla Afganistanu [WYWIAD]

- W najlepszym ze złych scenariuszy talibowie będą w stanie przejąć pełnię władzy w kraju, równocześnie pokazując, że się zmienili. W ten sposób mogą pokonać IS, bo to przecież zwaśnione ze sobą grupy. Przy silnych rządach talibów, uznaniu ich przez Zachód i braku wojny domowej w kraju, dni IS są policzone - przekonuje w rozmowie z WP Patryk Kugiel, ekspert ds. Azji i Bliskiego Wschodu w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.

Sytuacja w Afganistanie mogła być o wiele gorsza, gdyby doszło do wojny domowej - przekonuje w WP ekspert PISM
Sytuacja w Afganistanie mogła być o wiele gorsza, gdyby doszło do wojny domowej - przekonuje w WP ekspert PISM
Źródło zdjęć: © GETTY | Marcus Yam
Marcin Makowski

31.08.2021 17:13

Marcin Makowski: Czy to, co obecnie obserwujemy, jest najgorszym możliwym końcem najdłuższej wojny Ameryki, czy po prostu inaczej się wyjść z Afganistanu nie dało?

Patryk Kugiel (Polski Instytut Spraw Międzynarodowych): Paradoksalnie, możliwy był znacznie gorszy scenariusz wyjścia. Być może mniej spektakularny i mniej przykuwający uwagę mediów, ale długofalowo przynoszący destabilizację całego regionu. Jeszcze pół roku temu wydawał się najbardziej prawdopodobny. Mowa o podjęciu walki przez armię Afganistanu, a w konsekwencji o krwawej wojnie domowej i starciach o każde miasto z talibami. Ta walka, z uwagi na dosyć wyrównane siły, trwałaby miesiącami, jeśli nie latami. Przyniosłaby masową falę migracji i rozpad państwa afgańskiego, na gruzach którego najlepiej czułyby się organizacje kryminalne i ekstremistyczne.

Ale czy właśnie nie po to Amerykanie wspierali miliardami dolarów, sprzętem i wyszkoleniem afgańską armię, aby stanęła na drodze talibów? 

Taki był plan, oczywiście uwzględniający sytuację patową, która skłoniłaby talibów do podjęcia negocjacji i ustępstw. Talibowie nie byli jednak skłonni do rozmów pokojowych i udowodnili światu, że istnieje militarne rozwiązanie konfliktu. Oczywiście nie takie, jak wyobrażała to sobie Ameryka i Europa. Kraje zachodnie od lat powtarzają jak mantrę, że to niemożliwe, dlatego potrzebujemy porozumienia politycznego. Jak widać, były w błędzie.

Dlaczego talibom tak łatwo udało się przejąć władzę w Afganistanie?

Myślę, że zadecydowało zmęczenie ludzi ciągnącą się 20 lat wojną. Jeżeli Amerykanie chcieli porozumienia pokojowego, nie wykazali wystarczającej cierpliwości, żeby do niego doprowadzić. Zostawili Afgańczyków samych na pastwę krwawej wojny domowej - trudno się dziwić, że w takiej sytuacji cała armia i administracja poddała się bez walki. Odczytuję ten ruch jako próbę dostosowania się do nowej rzeczywistości pod rządami talibów. 

Czy to od początku była armia z papieru?

Choć przez lata szkolono tych żołnierzy i wyposażono za ogromne pieniądze, armia afgańska była armią widmo. Od dawna pojawiały się doniesienia, że na listach płac pojawiają się martwe dusze - oddziały liczyły dużo więcej nazwisk niż realnych żołnierzy. Wśród dowództwa pojawiła się korupcja i nepotyzm, na co wskazywali wielokrotnie jej byli przywódcy. Nie promowano najlepszych, tylko tych, którzy mieli najlepsze kontakty z lokalnymi władzami. Istniał również problem rekrutacji personelu. Niejednokrotnie powoływano osoby z odległych prowincji - np. Tadżyków wysyłano na południe. Żołnierze nie mieli poczucia, że to ich ziemia i że jest sens jej bronić. 

Wspomniał pan o szkoleniu. Przecież akurat za tę działkę odpowiadali Amerykanie. To miała być armia stworzona na wzór zachodni. Co zawiodło?

Stany Zjednoczone odpowiadały w Afganistanie za większość systemów obserwacji powietrznej, elektroniki, komunikacji. Gdy ich zabrakło, afgańska armia straciła oczy i uszy. Nie do końca zdawała sobie sprawę z ruchów talibów i tego, jak szybko postępują. Zabrakło również możliwości zaskoczenia wroga. Można nauczyć człowieka, jak strzelać i pilotować śmigłowiec, ale dzisiaj bez cyfrowej komunikacji nie ma przewagi taktycznej. Poza tym sam model szkolenia na wzór armii państw zachodnich nie do końca odpowiadał lokalnej kulturze i tradycyjnemu podejściu do prowadzenia działań zbrojnych. Do tego dochodzą ogromne różnice w poziomie rozumienia współczesnych taktyk walki. Siły specjalne armii afgańskiej były ponoć na światowym poziomie, ale siłami specjalnymi - gry brakuje morale i woli walki - wojny się nie wygra. 

Joe Biden stwierdził, że trudno walczyć za kraj, którego armia i prezydent sami kapitulują przed wrogiem. Czy słowa prezydenta USA pokazują pragmatyzm uprawiania polityki międzynarodowej, a może hipokryzję, bo w końcu Amerykanie odpowiadają za obecną sytuację w Afganistanie?

Wydaje mi się, że to przejaw pragmatyzmu i realizmu. Rozumiem, że wielu Afgańczyków mogło się poczuć obrażonych tą wypowiedzią, ale sytuacja jest taka, jaka jest. Lokalna armia nie podjęła walki mimo buńczucznych zapowiedzi Aszrafa Ghaniego. Strona rządowa zapewniała, że nie odda ani kawałka ziemi, ale gdy talibowie ruszyli, złożyła broń. To podważa sensowność inwestowania w tym państwie i walczenia za ten kraj, skoro jego siły zbrojne nie widzą sensu w toczonym konflikcie. Rozumiem słowa Joe Bidena, który poczuł się oszukany. 

Czy obecny chaos w Afganistanie, zamach na lotnisku w Kabulu, destabilizacja polityczna regionu przyczynią się do fiaska prezydentury Biedna? Zostanie zapamiętany jak Jimmy Carter po kryzysie z zakładkami w ambasadzie w Iranie?

Myślę, że jest za wcześnie, żeby wyciągać tak daleko idące wnioski. Przez trzy lata może się wydarzyć naprawdę wiele, również na innych arenach działań. Zwracam również uwagę, że sytuacja w samym Afganistanie może nie być tak zła, jak dzisiaj się nam wydaje. Może talibowie zaprowadzą jakieś umiarkowane rządy i przywrócą stabilność? 

Talibowie i umiarkowane rządy to nie jest oksymoron?

To jest pewna stopniowalność słowa "umiarkowane". Jeśli talibowie chcą rządzić w Afganistanie, muszą wziąć pod uwagę fakt, że nie są tam sami. Na ich terytorium są liczne mniejszości narodowe i grupy religijne - jeśli chcą uniknąć nieustannej wojny wewnętrznej, muszą pójść na pewne kompromisy. Moim zdaniem to będzie inny ustrój, niż ten wprowadzony w latach 90., bo leży to w interesie samych talibów. Oni przecież chcą być uznani przez państwa ościenne oraz społeczność międzynarodową. Na pewno dzisiaj Afganistan to ogromny problem wizerunkowy i polityczny dla Bidena, ale to tak wyszło, że ewakuacja przypadła na jego kadencję. Gdyby nadal rządził Donald Trump, dzisiaj on zbierałby słowa krytyki. Bo wyjść tak czy inaczej trzeba było. Odpowiedzialność za to, co się wydarzyło, spoczywa głównie na Donaldzie Trumpie, bo to on podpisał umowę w Dosze z talibami. Ona była odwleczonym w czasie wyrokiem śmierci na afgańskiej demokracji. 

W końcu tę wojnę trzeba było zakończyć - zgoda. Czy nie dało się jednak ewakuować armii w bardziej zorganizowany sposób? Obrazy z lotniska w Kabulu przejdą do historii. Nawet ucieczka z Sajgonu nie wyglądała tak dramatycznie. Trudno, żeby te konkretne wydarzenia szły na konto prezydenta, który nie sprawuje już władzy.

Inne wyjście było możliwe, gdyby ofensywa talibów nie zakończyła się takim blitzkriegiem. Nie znam żadnej analizy, która wskazywałaby na to, że talibowie przejmą cały kraj po dziewięciu dniach walki. Nic na to nie wskazywało. Można się było spodziewać, że oni podejdą pod Kabul, ale zajęcia miasta będzie odwleczone w czasie. W latach 90. ofensywa trwała ponad dwa lata - wtedy ewakuacja mogłaby być przeprowadzona w sposób bardziej zorganizowany. Są oczywiście głosy, które wskazują, że należało utrzymać przez jakiś czas bazę w Bagram, która byłaby dodatkowym oknem na świat, ale o tych dramatycznych obrazach zadecydowała dynamika wydarzeń, której nikt nie przewidział.  

A jaką dynamikę wydarzeń może nam naszkicować wzrost popularności grup islamistów radykalniejszych od talibów? Mowa choćby o Państwie Islamskim Prowincji Chorasan, odpowiedzialnym za zamach w Kabulu. Czy w obecnym chaosie odrodzi się IS?

Moim zdaniem w Afganistanie nie panuje obecnie chaos. Zamachy terrorystyczne zdarzały się w Kabulu kilka razy w roku, to niestety nie jest nowość. Ostatnie dni, kiedy talibowie przejęli władzę bez walki, oznaczały najspokojniejszy tydzień w historii kraju od dekady. Oczywiście ataki terrorystyczne będą się zdarzać, ale to naturalna konsekwencja trwającej bardzo długo wojny domowej, która stała się pożywką dla licznych ugrupowań ekstremistycznych. Czy ta sytuacja będzie się pogarszać, zależy w dużej mierze od talibów i ich umiejętności zjednania zaufania większości społeczeństwa oraz od społeczności międzynarodowej. Dużym znakiem zapytania będzie umiejętność zaakceptowania przez partnerów zagranicznych obecnej sytuacji w Afganistanie poprzez - w jakimś zakresie - pomoc talibom. 

To jest w ogóle możliwe?

W najlepszym ze złych scenariuszy talibowie będą jednak w stanie przejąć pełnię władzy w kraju, równocześnie pokazując, że się zmienili. W ten sposób mogą pokonać IS, bo to przecież zwaśnione ze sobą grupy. Uważam, że przy silnych rządach talibów i braku wojny domowej w kraju, dni IS są policzone.

Historia zatacza koło? Czy Amerykanie, podobnie jak w latach 80. wspierali mudżahedinów podczas rosyjskiej interwencji w Afganistanie, teraz będą musieli wspierać talibów?

Można to tak odczytać. Sam prezydent Biden zapowiadał, że talibowie ponoszą odpowiedzialność za sytuację w Afganistanie. Jeśli Ameryka będzie chciała ukarać ludzi stojących za zamachami na żołnierzy USA, sama tego nie zrobi. Sądzę, że na poziomie taktycznym Amerykanie będą współpracować z talibami, z którymi mają wspólnego wroga. IS ma aspiracje globalne, wykraczające poza Afganistan. Tak zwana "wojna z terroryzmem" układa się na naszych oczach na nowo.

Rozmawiał Marcin Makowski dla WP Wiadomości

Źródło artykułu:WP Wiadomości
afganistanisistalibowie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (364)