ŚwiatKto zestrzelił malezyjski samolot nad Ukrainą? Najmocniejsze dowody wskazują na separatystów

Kto zestrzelił malezyjski samolot nad Ukrainą? Najmocniejsze dowody wskazują na separatystów

Nie ulega już wątpliwości, że malezyjski samolot, który rozbił się na wschodzie Ukrainy, został zestrzelony pociskiem rakietowym ziemia-powietrze. Wszystkie strony konfliktu przerzucają się odpowiedzialnością, ale istnieją mocne dowody, które z dużą dozą prawdopodobieństwa wskazują na odpowiedzialność tzw. prorosyjskich separatystów. Postanowiliśmy zebrać najważniejsze z nich.

Kto zestrzelił malezyjski samolot nad Ukrainą? Najmocniejsze dowody wskazują na separatystów
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons | Michael
Tomasz Bednarzak

18.07.2014 | aktual.: 18.07.2014 18:07

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Należącym do Malaysia Airlines boeingiem 777 leciało prawie 300 osób. Są to samoloty stosunkowo nowoczesne i bezpieczne. Pierwszy poważny wypadek z udziałem tej maszyny miał miejsce w ubiegłym roku na lotnisku w San Francisco i stał za nim błąd człowieka. Najtragiczniejszy incydent sprzed kilku miesięcy, gdy 777 tych samych malezyjskich linii lotniczych zaginął gdzieś nad oceanem, najprawdopodobniej był skutkiem porwania.

Podsłuchana rozmowa separatystów

Miejsce i okoliczności tragedii niemal od razu wskazywały, że samolot został zestrzelony. Na podstawie swoich radarów wersję tę potwierdził amerykański wywiad, wskazując na pocisk rakietowy ziemia-powietrze. Niemniej wciąż nie wiadomo, kto pociągnął za spust i wzajemną odpowiedzialnością przerzucają się wszystkie strony konfliktu. Jednak boeing został strącony nad terytorium kontrolowanym przez tzw. separatystów i istnieje wiele wiarygodnych dowodów wskazujących na ich winę.

Koronnym dowodem są podsłuchane przez ukraińskie służby rozmowy telefoniczne tzw. prorosyjskich rebeliantów, które zostały przeprowadzone tuż po katastrofie. Wynika z nich bezsprzecznie, że to oni zestrzelili malezyjską maszynę, najprawdopodobniej biorąc ją za ukraiński samolot wojskowy.

Świadczy o tym również fakt, że jeden z liderów terrorystów Igor Striełkow w pierwszej chwili chwalił się w internecie, że jego podwładni zestrzelili kolejny ukraiński transportowiec An-26, dołączając do swojego wpisu nagrania z katastrofy malezyjskiego boeinga. Gdy rebelianci zorientowali się, że jednak strącili samolot pasażerski, wpis został szybko usunięty.

Rakiety w rękach samozwańczych rebeliantów

Eksperci podkreślają, że malezyjska maszyna leciała na wysokości 10 000 metrów, nie mogła więc zostać strącona przez ręczny zestaw przeciwlotniczy (tzw. MANPADS), których tzw. separatyści mają dość dużo, ale ich zasięg wynosi maksymalnie kilka kilometrów. Jednak od co najmniej trzech tygodni pojawiały się doniesienia, że terroryści na wschodzie Ukrainy dysponują bardziej zaawansowanymi systemami przeciwlotniczymi. Dokładnie chodzi o wyrzutnię 9K37 Buk, której zasięg wynosi aż 30 kilometrów i może razić cele na pułapie do 14 000 metrów.

Wraz z przejęciem przez Rosjan Krymu w ich ręce wpadło mnóstwo ukraińskiego uzbrojenia, którego część została przerzucona do samozwańczych prorosyjskich "republik ludowych" w Donbasie. Wśród nich mogły znaleźć się także systemy Buk. Jednak wcale nie trzeba było przerzucać ich aż z Krymu, bo wiele źródeł podawało, iż taki system tzw. separatyści przejęli niedawno od ukraińskiej armii.

Samozwańczy rebelianci oczywiście stanowczo zaprzeczają, ale już 29 czerwca rosyjska agencja ITAR-TASS podawała, że tzw. separatyści przejęli w rejonie Doniecka kontrolę nad ukraińską jednostką obrony przeciwlotniczej, na wyposażeniu której były również systemy Buk. Tak się składa, że istnieje wiele wiarygodnych relacji świadków oraz dowodów na obecność tych rakiet dokładnie w czasie i miejscu katastrofy.

Niedługo przed tragedią reporterzy Associated Press informowali o obecności wyrzutni podobnej do systemu Buk w okolicach miejscowości Śnieżne, która leży zaledwie 10 kilometrów od miejsca, gdzie spadł samolot. W sieci pojawiło się wiele zdjęć, a nawet nagranie wideo, będących dowodem na to, że tzw. separatyści dysponują tym zaawansowanym systemem przeciwlotniczym.

@MillerMENA @myroslawabrulak wake up kid! From Snitzhe this morning: Maybe u can geolocate it its a BUK sa-17 pic.twitter.com/7UUq2UOSTa

— Peter Grönlund (@PeterGrnlund1) lipiec 17, 2014

Zobacz również film: Szef MSW przedstawia dowód - brakuje jednej rakiety Pewna grupa, która tytułuje się mianem "informacyjnego ruchu oporu" zdołała sfotografować kolumnę separatystów w pobliżu Śnieżnego złożoną z trzech czołgów, dwóch transporterów opancerzonych, dwóch ciężarówek oraz przewożonej na platformie właśnie wyrzutni Buk.

Liczne fotografie idą w parze z relacjami świadków. Jedną z nich przytacza serwis The Interpreter, który skrupulatnie monitoruje rosyjskojęzyczne media i blogosferę. Sprawdzone źródło twierdzi, że około godziny 12.10 czasu lokalnego, a więc kilka godzin przed katastrofą, rebeliancka kolumna, wśród której była wyrzutnia podobna do Buk, przejeżdżała przez miasto Torez w kierunku Śnieżnego. A więc bardzo blisko miejsca wypadku.

Separatyści mają ludzi, którzy mogli to zrobić

Wróćmy jeszcze na chwilę do wspomnianej na początku podsłuchanej rozmowy tzw. separatystów. Ukraińskie służby wnioskują z jej przebiegu, że malezyjski samolot został strącony przez prorosyjskich kozackich bojowników, którzy stacjonują na posterunku drogowym niedaleko wsi Czernuchino w obwodzie ługańskim. Miejscowość ta również znajduje się blisko centrum wydarzeń (ok. 20 kilometrów od zdarzenia) i wiele wskazuje na to, że to tam mogła zostać przemieszczona widziana kilka godzin przed katastrofą wyrzutnia Buk.

Wprawdzie do obsługi takiego systemu potrzebna jest wykwalifikowana załoga, lecz o taką wśród tzw. separatystów nietrudno. Choć kreują się na złożone z lokalnych mieszkańców pospolite ruszenie, rzekomo broniące Donbasu przed "juntą z Kijowa", w rzeczywistości ich trzon stanowią byli rosyjscy żołnierze bądź agenci GRU, najemnicy i "ochotnicy" z doświadczeniem wojskowym.

W ostatnich tygodniach, gdy ukraińska ofensywa odniosła znaczne zwycięstwa, Rosja zaczęła przerzucać przez granicę jeszcze więcej ciężkiego sprzętu, już z całymi wykwalifikowanymi załogami. Nie jest więc wykluczone, że za zestrzeleniem samolotu stoją "zielone ludziki", czyli regularni rosyjscy żołnierze występujący w mundurach bez znaków rozpoznawczych, walczący ramię w ramię z tzw. separatystami.

Ciekawe światło na ten wątek rzuca obszerna analiza portalu Defence24.pl, który twierdzi, że nawet niewyszkolona załoga mogła zestrzelić samolot rakietami systemu Buk. Mało tego, zdaniem portalu, gdyby obsada wyrzutni składała się z doświadczonych żołnierzy, najprawdopodobniej do tragedii by nie doszło, bo nie dopuściliby do ostrzelania niezidentyfikowanej maszyny.

Chcą ukryć prawdę, mają też motyw

Duże podejrzenia rodzi też sama postawa samozwańczych rebeliantów. Co prawda w ostatnich godzinach zgodzili się na dopuszczenie na miejsce tragedii międzynarodowych obserwatorów, ale wrak wciąż jest otoczony szczelnym kordonem. Znalezione czarne skrzynki boeinga zamierzają wysłać do Moskwy. Czyżby mieli coś do ukrycia? Do czasu wpuszczenia ekip śledczych będą mieli wystarczająco dużo czasu, by zatrzeć ewentualne ślady.

Choć najprawdopodobniejszy jest scenariusz o pomyłce tzw. separatystów, którzy wzięli cywilny samolot za ukraiński transportowiec wojskowy, można śmiało uznać, że mieli dość oczywisty motyw, by dokonać tak desperackiego aktu. Ostatnie tygodnie były dla nich pasmem porażek, pętla ukraińskiego okrążenia zaciskała się coraz bardziej. Katastrofa samolotu i idące za nią międzynarodowe śledztwo de facto mogą zamrozić konflikt w Donbasie.

Trudno sobie wyobrazić, by w zaistniałych okolicznościach ukraińska armia mogła dalej prowadzić ofensywę. Najprawdopodobniej będzie musiała poczekać na przyjazd międzynarodowych obserwatorów i pozwolić im na przeprowadzenie dochodzenia w sprawie wypadku, a może ono potrwać długie tygodnie. To daje czas tzw. separatystom na umocnienie swoich pozycji, a Rosji na dalsze przerzucanie uzbrojenia i "ochotników" przez granicę.

W tej chwili wydaje się, że jedyną nadzieją na rozwiązanie konfliktu jest zdecydowana reakcja społeczności międzynarodowej, wstrząśniętej wielką tragedią na wschodzie Ukrainy. Katastrofa malezyjskiego samolotu jest w ogromnej części pokłosiem pobłażliwości i bezczynności zachodnich mocarstw wobec działań Rosji, która w największej mierze odpowiada za chaos w Donbasie. Ale czy naprawdę potrzeba było śmierci prawie 300 osób, by Zachód w końcu przejrzał na oczy?

Tomasz Bednarzak, Wirtualna Polska

Komentarze (0)