Kryzys na granicy. "Opcja atomowa" rządu, czyli co oznacza artykuł 4.
Kryzys przy polskiej granicy z Białorusią eskaluje. Polski rząd wskazuje na możliwość użycia dyplomatycznej "opcji atomowej" - artykułu 4. Traktatu Waszyngtońskiego. Wprost mówi o tym premier Mateusz Morawiecki, sugeruje to Donald Tusk. Ale nasi rozmówcy z MSZ wskazują: "To ostateczność. Choć poważnie brana pod uwagę". Co na ten temat mówią eksperci?
- Do tej pory artykuł 4. wykorzystywany był sześć razy. Ostatni raz wtedy, gdy Rosjanie ruszyli na Ukrainę i zajęli Krym. Na tym etapie mamy kryzys, mamy presję migracyjną, mamy hybrydową operację, ale uznaliśmy, że teraz instrument w postaci artykułu 4. nie byłby adekwatny do obecnej sytuacji - mówił nam kilka dni temu rozmówca znający kulisy działań rządu.
Ale jednak tego argumentu - uznawanego w dyplomacji za "opcję atomową" - użył polski premier.
CZYTAJ TEŻ: Kryzys na granicy. Białoruś i Rosja pod presją USA i UE. Kulisy działań polskiej dyplomacji
"Dyskutujemy z Łotwą - i w szczególności z Litwą - czy nie uruchomić artykułu 4. NATO" - przyznał Mateusz Morawiecki w wywiadzie udzielonym Polskiej Agencji Prasowej. Co oznacza takie rozwiązanie?
Art. 4. brzmi zwięźle: "Strony będą się wspólnie konsultowały, ilekroć, zdaniem którejkolwiek z nich, zagrożone będą integralność terytorialna, niezależność polityczna lub bezpieczeństwo którejkolwiek ze Stron".
Co to oznacza w praktyce? Poważne konsekwencje polityczne. W rozmowie z Wirtualną Polską eksperci od spraw międzynarodowych tonują przekaz szefa rządu. - Zawsze powinno się wiedzieć, co się chce osiągnąć poprzez przywołanie art. 4. Jeśli chodzi o sygnalizowanie polityczne, to mieliśmy już silny komunikat Sojuszu Północnoatlantyckiego w sprawie Białorusi. Jeśli chodzi o konkretne wsparcie, to byłoby potrzebne, gdyby z ocen wojskowych wynikało, że Rosja może wykorzystać kryzys jako pretekst do szybkiej eskalacji - mówi Wirtualnej Polsce dr Wojciech Lorenz, analityk Bezpieczeństwa Narodowego w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Prof. Artur Nowak-Far, prawnik i były podsekretarz stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, w rozmowie z WP wskazuje: - Art. 4. umożliwia zorganizowanie konsultacji międzyrządowych na poziomie przywódców państw albo wyznaczonych przez nich przedstawicieli. Czyli osób, które są odpowiedzialne za bezpieczeństwo stron. Ze strony USA - sekretarz obrony, ze strony Polski - szef MON. Na wyższym poziomie może to być polski premier. Możliwa jest również rozmowa na poziomie najwyższym, czyli rozmowa prezydenta Polski z prezydentem USA. To wymaga uzgodnienia - na jakim poziomie te konsultacje są prowadzone. One nie muszą doprowadzić do bezpośredniego spotkania, ale wymuszałyby rozmowę.
- Przesłanki przywołania art. 4 są takie, że nie ma bezpośredniej napaści, ale są poważne zagrożenia naruszenia integralności terytorialnej stron, ich niezależności politycznej lub bezpieczeństwa państwa. Można teoretycznie uznać, że jest zagrożone bezpieczeństwo państwa ze względu na zorganizowanie przez inne państwo naruszeń naszej granicy - mówi nam prof. Artur Nowak-Far.
Pytamy: kiedy możemy użyć artykułu 4.? - Wszyscy nasi sojusznicy w NATO muszą mieć co do tego stuprocentowe przekonanie. Polska musiałaby udowodnić partnerom dobitnie, że jest naruszana nasza integralność terytorialna, niezależność albo bezpieczeństwo Polski jako państwa. Że - poniekąd - inne państwo "czyha" na nasze terytorium, godzi w podstawy naszego funkcjonowania jako niezależnego państwa. Dzisiaj, moim zdaniem, takiej przesłanki nie ma - przekonuje ekspert WP.
Jak wyjaśnia dalej: - Musielibyśmy wykazać, że instrumenty "pozanatowskie" - wewnętrzne, dostępne państwu w ramach integracji regionalnej, również w ramach integracji UE - zawiodły. A nie ma podstaw dziś, żeby słabość tych instrumentów podważyć. Gdybyśmy dziś to zrobili, stracilibyśmy jako państwo i tak już mocno skądinąd nadszarpniętą reputację.
Dr Wojciech Lorenz tłumaczy: - Art. 4. pozwala na pilne zwołanie konsultacji przez państwo lub państwa, które czują się zagrożone. Oczywiście nie chodzi o same konsultacje, bo te i tak się odbywają regularnie. Chodzi o wysłanie silnego politycznego sygnału, że zagrożone państwa mogą liczyć na wsparcie Sojuszu. Taki sygnał jest kierowany zarówno do własnego społeczeństwa, aby wzmocnić jego poczucie bezpieczeństwa, jak i do państwa, które stanowi zagrożenie, aby wzmocnić odstraszanie. Reakcja sojuszników może przybrać różne formy i oczywiście może się wiązać z ryzykiem dalszej eskalacji. Oczywiście bierze się to pod uwagę. Trzeba po prostu ocenić czy większe ryzyko wiąże się z niepodejmowaniem działań czy z ich podjęciem.
Nie prowokować Rosji
Jak mogłaby na to zareagować Rosja i czym się kieruje? - Doktryna militarna Rosji jest taka, że Rosja nie tylko ma obowiązek bronić Białorusi, ale w przypadku zagrożenia dla sojusznika, także rości sobie prawo do kontrataku. Czyli jeśli w konflikt z Białorusią byłoby zaangażowane państwo członkowskie NATO, to zgodnie z rosyjską doktryną konflikt mógłby się szybko przenieść na terytorium państwa członkowskiego Sojuszu. Obserwowaliśmy takie scenariusze podczas manewrów ZAPAD - mówi nam dr Wojciech Lorenz, analityk Bezpieczeństwa Narodowego w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych.
Jak przestrzega rozmówca WP: - Dlatego musimy poważnie traktować możliwość sprowokowania konfliktu militarnego przez Białoruś. Wtedy Putin mógłby narzucić przekaz, że Polska, a szerzej - NATO - stanowi zagrożenie dla Białorusi. I wtedy Rosja może stwierdzić, że udziela pomocy Białorusi i mamy konflikt NATO-Rosja. Łukaszenka doskonale zna te scenariusze i odwołuje się do groźby wciągnięcia Rosji, aby wywrzeć presję na Polskę, Litwę, Łotwę, NATO i Unię Europejską.
Rozmówcy z MSZ wskazują na konsekwencje użycia art. 4. Siedem lat temu, podczas kryzysu militarnego na Ukrainie. - Gdy Polska w 2014 roku odwołała się do artykułu 4., w reakcji na rosyjską agresję wobec Ukrainy, to było to modelowe zastosowanie tego instrumentu. Rosja, anektując Krym, złamała fundamentalne zasady, na jakich opiera się bezpieczeństwo międzynarodowe, czyli nienaruszalności granic. Eskalowała też napięcia przy granicach NATO i UE poprzez prowokacyjne działania sił zbrojnych. Sojusznicy rozmieścili wtedy na terytorium Polski niewielkie siły, które nie mogły stanowić zagrożenia dla Rosji, ale wzmacniały nasze poczucie bezpieczeństwa. Co ważniejsze, był to początek długofalowego procesu adaptacji NATO do zagrożenia ze strony Rosji. Wiele już zrobiono, aby wzmocnić zdolność do obrony państw wschodniej flanki. Adaptacja wciąż trwa, a jej elementem będzie przyjęcie nowej strategii Sojuszu w połowie przyszłego roku - konkluduje dr Wojciech Lorenz.