Kryzys KOD ma dużo głębsze źródło niż faktury na 90 tys. zł
Mateusz Kijowski sam podłożył pod Komitet Obrony Demokracji beczkę prochu w postaci faktur, jakie Społeczny Komitet KOD płacił na rzecz firmy jego i jego żony. Przyczyny kryzysu w KOD są jednak dużo głębsze. Efekt jest taki, że dziś Grzegorz Schetyna ma powody do schadenfreude, a obóz Prawa i Sprawiedliwości do triumfalnej satysfakcji.
05.01.2017 | aktual.: 05.01.2017 16:25
Faktury na ponad 90 tys. zł, to namacalny powód najpoważniejszego jak do tej pory kryzysu stowarzyszenia KOD. Ale to pochodna innego kryzysu, który trawi KOD od miesięcy. Jego istnienie przyznają - choć może nie wprost - sami przywódcy Komitetu. Jak? Mówiąc szczerze nie mieli wiedzy o tym, kto prowadzi internetową stronę KOD i że robiła to firma małżeństwa Kijowskich. Nie wiedzieli też nic o tym, że Komitet Społeczny KOD opłacał faktury wystawiane przez firmę Kijowskiego i jego żony. Słowem: lewa ręka nie wiedziała, co robi prawa.
Zbyt pospolite ruszenie
Powód pierwszy i najważniejszy: pospolite ruszenie, jakim na początku był KOD, było z biegiem czasu aż nazbyt pospolite. Powinno się dość szybko zinstytucjonalizować i zacząć profesjonalnie działać, a przez to okrzepnąć. KOD tego nie uczynił, a przez to po szybkiej eksplozji popularności Komitetu, zaczął się proces jego implozji - zapadania się w sobie pod własnym ciężarem, czas wewnętrznych konfliktów i rywalizacji.
KOD nie potrafił przeprowadzić wewnętrznych wyborów, aby szefostwo miało w pełni demokratyczną legitymację, a nie jedynie tę pochodzącą od ok. 20 założycieli KOD. Do teraz przecież do KOD zapisało się ok. 9 tys. osób. Aby uniknąć wojny domowej w Komitecie powinien on stać się jak najszybciej w pełni transparentny, a szefostwo zyskać mandat od wszystkich członków.
Wybory wewnętrzne, które się zaczęły, zostały tymczasem przerwane. Dlaczego? Tu wyszedł brak profesjonalizacji KOD. Pierwszy statut okazał się - zdaniem władz - kulawy i na jego podstawie nie można było przeprowadzić wyborów, które potem nie byłyby kwestionowane. A potem ze złożenie nowego statutu był irracjonalny kłopot - był gotowy, ale do sądu trafił z opóźnieniem. Do dziś w KOD panuje zdziwienie, jak przy tak prostej kwestii mogła im się podwinąć noga.
Wybory regionalne właśnie się zaczynają, a władze krajowe mają zostać wybrane na początku marca. To ponad rok od powstania KOD. Zbyt późno, aby w tak wielkiej organizacji nie wybuchła wojna domowa. Zwłaszcza, że założyciele organizacji społecznych, zwłaszcza obierających kurs na konfrontację z władzą - i nie jest to specyfika KOD-u - są bardzo waleczni i zaangażowani. Konflikty są więc kwestią czasu, a organizację przez rozpadaniem się mogą ochraniać struktury.
Przywódca z przypadku
Mateusz Kijowski jest przywódcą z przypadku - stworzył grupę KOD na Facebooku i tak zaczęła się jego kariera w Komitecie. Jest bez doświadczenia i politycznego obycia, ale za to po prywatnych przejściach - nie płacił w pełni alimentów na dzieci z poprzedniego związku. Był bezrobotny i przynajmniej przez pewien czas na utrzymaniu żony.
Mimo tego Mateusz Kijowski stał się najważniejszą - i w praktyce jedyną - twarzą Komitetu. Antytpisowska fala wyniosła go na szczyt KOD.
Kijowski poświęcał Komitetowi masę czasu i energii. Inną rzeczą jest to, czy to praca pożyteczna czy wprost przeciwnie - tu punkty widzenia są najczęściej zależne od punktu siedzenia na scenie politycznej. W fundacjach bądź stowarzyszeniach za taką pracę się płaci i nie jest to żadna tajemnica. W KOD było inaczej. Szefostwo nawet telefony komórkowe otrzymało z dużym opóźnieniem. Komitet działał amatorsko, na co jedni naiwnie patrzyli jak na przejaw pięknej idei, a inni jak na niezborność Komitetu i zwiastun tego, że szybko straci na znaczeniu albo wręcz się skruszy. Teraz zaczyna się realizować ten drugi scenariusz i trudno będzie go odwrócić.
Bądźmy szczerzy: przywódca ogólnopolskiego (choć z naciskiem na "warszawkę") ruchu, który zbudował powszechną rozpoznawalność, nie powinien dowodzić za słowo "dziękuję", ale za pieniądze. A jeśli ma problemy finansowe, to same podziękowania ze strony KOD dla swojego przywódcy jest wystawianiem go na pokuszenie. Kijowski zaczął obracać dużymi kwotami Społecznego Komitetu KOD i to okazało się dla niego pokusą zbyt wielką. Dzisiejsze tłumaczenie, że wszystko jest zgodnie z prawem (bo pewnie jest), to tylko próba racjonalizowania błędu. Świadomość tego, że Kijowski popełnił wielki błąd, ma on sam jak i chyba wszyscy członkowie KOD.
Wystawianie Mateusza Kijowskiego na próbę nie było intencjonalne. Wzięło się stąd, że KOD bardzo wolno zaczął się instytucjonalizować i profesjonalizować. Odpowiedzialność spada tu zresztą też na samego Kijowskiego, bo nie zdołał on tego procesu przeprowadzić szybko.
Wykazał się jednocześnie krótkowzrocznością - i to bez względu czy jego firma wykonywała usługi informatyczne czy nie i w jakim zakresie - gdy decydował o tym, aby pieniądze przelewano (choćby złotówkę) z konta KOD na konto jego i jego żony firmy. Kiedyś to musiało wypłynąć.
Chybiona inwestycja "GW"
Ogromny kryzys KOD wywołany przez Kijowskiego w roli przywódcy KOD-u, to też porażka całego środowiska, które go wspierało.
Na demonstracji KOD kilka miesięcy temu ze sceny i z ust jednego z działaczy KOD padło stwierdzenie: wszyscy wiedzą, że jesteśmy klubami "Gazety Wyborczej" i rodziną Radia Tok Fm. To prawda, bo środowisko "GW" dużo inwestowało w KOD i siłą rzeczy też personalnie w Mateusza Kijowskiego. Do gazety dołączano formularz wstąpienia do Komitetu, a dziennikarze "GW" i radia występowali na wiecach: Adam Michnik (redaktor naczelny "GW"), Jarosław Kurski (de facto pełniący obowiązki naczelnego ) i Jacek Żakowski. Ale nie tylko.
Adam Michnik wiele razy był gościem spotkań organizowanych przez KOD. W samym Komitecie nie są w stanie zliczyć, ile ich faktycznie było.
Skrywana satysfakcja Schetyny
Co na to Grzegorz Schetyna i Ryszard Petru? Schadenfreude - tak można by określić reakcję lidera Platformy Obywatelskiej. Nieco skrywana satysfakcja czerpana z tego, że kruszy się wizerunek Mateusza Kijowskiego jako idealisty, który chciałby jednoczyć opozycję. Kilka miesięcy temu wieszczył, że Polacy szybko "odkochują się" i tak też będzie z uczuciami Polaków wobec KOD. Teraz jego "proroctwo" może się spełnić, choć nie z dnia na dzień.
Grzegorz Schetyna ma tu powody do osobistej satysfakcji: nie zgodził się, aby Platforma - wbrew frakcji Ewy Kopacz - przystępowała do koalicji Wolność Równość Demokracja (tworzonej przez KOD). Ta zresztą okazała się fikcją.
Dziś zatem Schetyna nie ostentacyjnie, ale jednak już wbija w Kijowskiego szpile mówiąc, że polityk (a Kijowski nim jest bez względu na to, czy dodaje przymiotnik "obywatelski" czy nie) powinien być jak żona Cezara, poza wszelkim podejrzeniem. Z kolei lider Nowoczesnej Ryszard Petru swoim entuzjazmem wobec KOD dał się po raz kolejny poznać, jako polityk nieopierzony.
Obóz Prawa i Sprawiedliwości ma dziś powód triumfalnej satysfakcji. Ponad rok bił w Kijowskiego, a ostatecznie to on sam dostarczył najlepszej amunicji, a wręcz podłożył pod KOD beczkę prochu.
Kryzys trawi jednak nie tylko KOD, ale też Nowoczesną i Platformę Obywatelską. Kijowski jest przywódcą przypadkowym, który zawiódł. Ryszard Petru sylwestrową eskapadą do Portugalii ośmieszył się. PO pod wodzą Grzegorza Schetyny była powodem drwin przez trele Joanny Muchy w sali plenarnej Sejmu i zaglądanie w papiery Jarosława Kaczyńskiego. A na domiar PO i Nowoczesna, których politycy tak świetnie mieli się integrować w czasie protestu, pokłócili się o wizję rozwiązania (bądź formy kontynuowania) konfliktu z PiS.
Tak amatorskiej opozycji nie widzieliśmy od lat. Jarosław Kaczyński może się skupić na rządzeniu, opozycja dzieli się i kompromituje sama.