Kryzys KOD ma dużo głębsze źródło niż faktury na 90 tys. zł
Mateusz Kijowski sam podłożył pod Komitet Obrony Demokracji beczkę prochu w postaci faktur, jakie Społeczny Komitet KOD płacił na rzecz firmy jego i jego żony. Przyczyny kryzysu w KOD są jednak dużo głębsze. Efekt jest taki, że dziś Grzegorz Schetyna ma powody do schadenfreude, a obóz Prawa i Sprawiedliwości do triumfalnej satysfakcji.
Faktury na ponad 90 tys. zł, to namacalny powód najpoważniejszego jak do tej pory kryzysu stowarzyszenia KOD. Ale to pochodna innego kryzysu, który trawi KOD od miesięcy. Jego istnienie przyznają - choć może nie wprost - sami przywódcy Komitetu. Jak? Mówiąc szczerze nie mieli wiedzy o tym, kto prowadzi internetową stronę KOD i że robiła to firma małżeństwa Kijowskich. Nie wiedzieli też nic o tym, że Komitet Społeczny KOD opłacał faktury wystawiane przez firmę Kijowskiego i jego żony. Słowem: lewa ręka nie wiedziała, co robi prawa.
Zbyt pospolite ruszenie
Powód pierwszy i najważniejszy: pospolite ruszenie, jakim na początku był KOD, było z biegiem czasu aż nazbyt pospolite. Powinno się dość szybko zinstytucjonalizować i zacząć profesjonalnie działać, a przez to okrzepnąć. KOD tego nie uczynił, a przez to po szybkiej eksplozji popularności Komitetu, zaczął się proces jego implozji - zapadania się w sobie pod własnym ciężarem, czas wewnętrznych konfliktów i rywalizacji.
KOD nie potrafił przeprowadzić wewnętrznych wyborów, aby szefostwo miało w pełni demokratyczną legitymację, a nie jedynie tę pochodzącą od ok. 20 założycieli KOD. Do teraz przecież do KOD zapisało się ok. 9 tys. osób. Aby uniknąć wojny domowej w Komitecie powinien on stać się jak najszybciej w pełni transparentny, a szefostwo zyskać mandat od wszystkich członków.
Wybory wewnętrzne, które się zaczęły, zostały tymczasem przerwane. Dlaczego? Tu wyszedł brak profesjonalizacji KOD. Pierwszy statut okazał się - zdaniem władz - kulawy i na jego podstawie nie można było przeprowadzić wyborów, które potem nie byłyby kwestionowane. A potem ze złożenie nowego statutu był irracjonalny kłopot - był gotowy, ale do sądu trafił z opóźnieniem. Do dziś w KOD panuje zdziwienie, jak przy tak prostej kwestii mogła im się podwinąć noga.
Wybory regionalne właśnie się zaczynają, a władze krajowe mają zostać wybrane na początku marca. To ponad rok od powstania KOD. Zbyt późno, aby w tak wielkiej organizacji nie wybuchła wojna domowa. Zwłaszcza, że założyciele organizacji społecznych, zwłaszcza obierających kurs na konfrontację z władzą - i nie jest to specyfika KOD-u - są bardzo waleczni i zaangażowani. Konflikty są więc kwestią czasu, a organizację przez rozpadaniem się mogą ochraniać struktury.
Przywódca z przypadku
Mateusz Kijowski jest przywódcą z przypadku - stworzył grupę KOD na Facebooku i tak zaczęła się jego kariera w Komitecie. Jest bez doświadczenia i politycznego obycia, ale za to po prywatnych przejściach - nie płacił w pełni alimentów na dzieci z poprzedniego związku. Był bezrobotny i przynajmniej przez pewien czas na utrzymaniu żony.
Mimo tego Mateusz Kijowski stał się najważniejszą - i w praktyce jedyną - twarzą Komitetu. Antytpisowska fala wyniosła go na szczyt KOD.
Kijowski poświęcał Komitetowi masę czasu i energii. Inną rzeczą jest to, czy to praca pożyteczna czy wprost przeciwnie - tu punkty widzenia są najczęściej zależne od punktu siedzenia na scenie politycznej. W fundacjach bądź stowarzyszeniach za taką pracę się płaci i nie jest to żadna tajemnica. W KOD było inaczej. Szefostwo nawet telefony komórkowe otrzymało z dużym opóźnieniem. Komitet działał amatorsko, na co jedni naiwnie patrzyli jak na przejaw pięknej idei, a inni jak na niezborność Komitetu i zwiastun tego, że szybko straci na znaczeniu albo wręcz się skruszy. Teraz zaczyna się realizować ten drugi scenariusz i trudno będzie go odwrócić.
Bądźmy szczerzy: przywódca ogólnopolskiego (choć z naciskiem na "warszawkę") ruchu, który zbudował powszechną rozpoznawalność, nie powinien dowodzić za słowo "dziękuję", ale za pieniądze. A jeśli ma problemy finansowe, to same podziękowania ze strony KOD dla swojego przywódcy jest wystawianiem go na pokuszenie. Kijowski zaczął obracać dużymi kwotami Społecznego Komitetu KOD i to okazało się dla niego pokusą zbyt wielką. Dzisiejsze tłumaczenie, że wszystko jest zgodnie z prawem (bo pewnie jest), to tylko próba racjonalizowania błędu. Świadomość tego, że Kijowski popełnił wielki błąd, ma on sam jak i chyba wszyscy członkowie KOD.
Wystawianie Mateusza Kijowskiego na próbę nie było intencjonalne. Wzięło się stąd, że KOD bardzo wolno zaczął się instytucjonalizować i profesjonalizować. Odpowiedzialność spada tu zresztą też na samego Kijowskiego, bo nie zdołał on tego procesu przeprowadzić szybko.
Wykazał się jednocześnie krótkowzrocznością - i to bez względu czy jego firma wykonywała usługi informatyczne czy nie i w jakim zakresie - gdy decydował o tym, aby pieniądze przelewano (choćby złotówkę) z konta KOD na konto jego i jego żony firmy. Kiedyś to musiało wypłynąć.
Chybiona inwestycja "GW"
Ogromny kryzys KOD wywołany przez Kijowskiego w roli przywódcy KOD-u, to też porażka całego środowiska, które go wspierało.
Na demonstracji KOD kilka miesięcy temu ze sceny i z ust jednego z działaczy KOD padło stwierdzenie: wszyscy wiedzą, że jesteśmy klubami "Gazety Wyborczej" i rodziną Radia Tok Fm. To prawda, bo środowisko "GW" dużo inwestowało w KOD i siłą rzeczy też personalnie w Mateusza Kijowskiego. Do gazety dołączano formularz wstąpienia do Komitetu, a dziennikarze "GW" i radia występowali na wiecach: Adam Michnik (redaktor naczelny "GW"), Jarosław Kurski (de facto pełniący obowiązki naczelnego ) i Jacek Żakowski. Ale nie tylko.
Adam Michnik wiele razy był gościem spotkań organizowanych przez KOD. W samym Komitecie nie są w stanie zliczyć, ile ich faktycznie było.
Skrywana satysfakcja Schetyny
Co na to Grzegorz Schetyna i Ryszard Petru? Schadenfreude - tak można by określić reakcję lidera Platformy Obywatelskiej. Nieco skrywana satysfakcja czerpana z tego, że kruszy się wizerunek Mateusza Kijowskiego jako idealisty, który chciałby jednoczyć opozycję. Kilka miesięcy temu wieszczył, że Polacy szybko "odkochują się" i tak też będzie z uczuciami Polaków wobec KOD. Teraz jego "proroctwo" może się spełnić, choć nie z dnia na dzień.
Grzegorz Schetyna ma tu powody do osobistej satysfakcji: nie zgodził się, aby Platforma - wbrew frakcji Ewy Kopacz - przystępowała do koalicji Wolność Równość Demokracja (tworzonej przez KOD). Ta zresztą okazała się fikcją.
Dziś zatem Schetyna nie ostentacyjnie, ale jednak już wbija w Kijowskiego szpile mówiąc, że polityk (a Kijowski nim jest bez względu na to, czy dodaje przymiotnik "obywatelski" czy nie) powinien być jak żona Cezara, poza wszelkim podejrzeniem. Z kolei lider Nowoczesnej Ryszard Petru swoim entuzjazmem wobec KOD dał się po raz kolejny poznać, jako polityk nieopierzony.
Obóz Prawa i Sprawiedliwości ma dziś powód triumfalnej satysfakcji. Ponad rok bił w Kijowskiego, a ostatecznie to on sam dostarczył najlepszej amunicji, a wręcz podłożył pod KOD beczkę prochu.
Kryzys trawi jednak nie tylko KOD, ale też Nowoczesną i Platformę Obywatelską. Kijowski jest przywódcą przypadkowym, który zawiódł. Ryszard Petru sylwestrową eskapadą do Portugalii ośmieszył się. PO pod wodzą Grzegorza Schetyny była powodem drwin przez trele Joanny Muchy w sali plenarnej Sejmu i zaglądanie w papiery Jarosława Kaczyńskiego. A na domiar PO i Nowoczesna, których politycy tak świetnie mieli się integrować w czasie protestu, pokłócili się o wizję rozwiązania (bądź formy kontynuowania) konfliktu z PiS.
Tak amatorskiej opozycji nie widzieliśmy od lat. Jarosław Kaczyński może się skupić na rządzeniu, opozycja dzieli się i kompromituje sama.