Kryptowaluty, groźby wobec dziennikarza i próba korupcji. Niedoszły prezydent Krakowa skazany
Mateusz Jaśko, dziennikarz, aktywista i krakowski radny dzielnicowy, w ubiegłym roku chciał zostać prezydentem Krakowa. W poniedziałek sąd skazał go na 4 miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu za grożenie dziennikarzowi TVN i oferowanie mu miliona złotych łapówki. Oskarżony razem z nim prezes giełdy kryptowalut Zondacrypto ma być ponownie sądzony. Sprawa ma związek z tajemniczym zaginięciem twórcy giełdy kryptowalut Sylwestrem Suszkiem.
Mateusz Jaśko chce być postrzegany jako miejski aktywista, piętnujący błędy krakowskiego magistratu. Zdarzało mu się przebierać za klauna, jeździć na dziecięcym rowerku, atakować urzędników i radnych. Zasłynął jako twórca facebookowego profilu "Co jest nie tak z Krakowem?". Współtworzy lokalny portal internetowy Rynek Krowoderski. W 2023 r. został radnym krakowskiej dzielnicy Krowodrza. W ubiegłym roku ogłosił, że startuje w wyborach na prezydenta Krakowa.
Na konferencji inaugurującej kampanię wyborczą grzmiał o "wątpliwej etyce i moralności" odchodzącego prezydenta Krakowa Jacka Majchrowskiego. Obiecywał walkę z kumoterstwem, lobbing za metrem i elektrownią atomową dla Krakowa, a także budowę muzeum fantastyki. Zapowiadał, że będzie pobierał minimalną pensję, resztę oddając na schronisko dla kotów.
Na dwa miesiące przed wyborami wycofał się z ubiegania o fotel prezydenta Krakowa, gdy zmarła jego matka.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Kryptowaluty. Eldorado czy Dziki Zachód?
Już w czasie trwania kampanii, Jaśko czekał na prawomocny wyrok w procesie, który toczył się przed krakowskim sądem. Zapadł on rok po wyborach. W poniedziałek 28 kwietnia Sąd Apelacyjny w Krakowie skazał go prawomocnie na 4 miesiące pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata.
PRZYCHODZI JAŚKO DO DZIENNIKARZA
Sprawa, zakończona skazującym wyrokiem w roku 2025, zaczyna się w roku 2020. Opisujemy ją na podstawie materiałów z akt sądowych.
Michał Fuja, reporter Superwizjera TVN, pracuje z Patrykiem Szczepaniakiem nad reportażem o największej w Polsce giełdzie kryptowalut BitBay i jej twórcy Sylwestrze Suszku. Dziennikarze ustalają m.in., że jednym z udziałowców i wiceprezesem BitBaya był Marek K., mężczyzna skazany w latach 90. za udział w zamordowaniu na Śląsku biznesmena. Bandyci zakopali ciało ofiary w lesie, zbrodnia została wyjaśniona po paru latach. Marek K. został skazany na osiem lat więzienia.
Z ustaleń dziennikarza wynika, że powiązany z BitBayem miał być też Roman Ż., skazywany w przeszłości m.in. za rozboje i sutenerstwo. W jednej ze spraw karnych współpracownik Romana Ż. opowiadał prokuratorom, że pieniądze pochodzące z przestępstw podatkowych posłużyły do stworzenia giełdy kryptowalut.
W grudniu 2019 r. w trakcie pracy nad reportażem Michał Fuja dostał telefon od dawnego kolegi ze studiów Mateusza Jaśko - poznali się na Wydziale Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego, ale od lat nie utrzymywali kontaktów.
Mateusz Jaśko zasugerował w trakcie rozmowy, że występuje w imieniu ludzi powiązanych giełdą kryptowalut na Śląsku, pokazał dziennikarzowi jego zdjęcia wykonane z ukrycia i oczekiwał rezygnacji z dalszego zajmowania się sprawą w zamian za hojne wynagrodzenie.
Jaśko stwierdził, że oferta jest intratna, a skoro ktoś jest gotów zapłacić dziennikarzowi kilkadziesiąt tysięcy złotych, to za znacznie mniejsze pieniądze może zlecić "połamanie" tego dziennikarza. Fuja odebrał to jako groźbę, ale w ramach prowokacji dziennikarskiej kontynuował spotkania z Jaśko. Każde z nich nagrywał i o wszystkim na bieżąco informował współautora reportażu i producenta programu.
Pięć dni później Jaśko podczas kolejnego spotkania miał zaproponować 100 tys. złotych za zaniechanie pracy nad reportażem. W lutym 2020 r., podczas trzeciego spotkania, Jaśko pokazał dziennikarzowi ekran telefonu, a na nim tekst z propozycją zapłaty 1 mln złotych za odstąpienie od realizacji materiału o Sylwestrze Suszku. W trakcie rozmowy padły słowa, które Michał Fuja odebrał jako groźbę pozbawienia go życia. Fuja wiedział, że Jaśko ma kontakty m.in. wśród pseudokibiców Wisły Kraków. Z tego powodu dziennikarz złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, a sam z rodziną wyjechał z domu i ukrywał się w bezpiecznym miejscu. Równolegle stacja TVN zapewniła mu ochronę.
W śledztwie nie udało się ustalić, kto dokładnie stał za Mateuszem Jaśko, bo śledczy w ostatniej chwili podjęli decyzję, żeby nie finalizować prowokacji, podczas której doszłoby do przekazania miliona złotych za zaniechanie pracy nad reportażem o BitBayu. Kontakt skończył się na wiadomościach ze zdjęciami pieniędzy, które miały być łapówką, przesyłanych przez Jaśkę. Ale w trakcie śledztwa wyszły na jaw inne ciekawe okoliczności sprawy.
JAK ŁAPÓWKA STAŁA SIĘ INSCENIZACJĄ. ALE ZABRAKŁO AUTENTYCZNOŚCI
Kilka tygodni po urwaniu kontaktu z Jaśko, dziennikarze Superwizjera nagrali rozmowę z ówczesnym szefem BitBaya Sylwestrem Suszkiem. W jej trakcie był obecny prawnik Suszka, Przemysław K. A dziennikarze pokazali biznesmenowi groźby oraz propozycje korupcyjne, które w imieniu biznesmena miał składać Mateusz Jaśko. Suszek zaprzeczył, żeby miał z tym jakikolwiek związek. Ale, jak czytamy w aktach sprawy, kilka tygodni później prawnik Suszka Przemysław K. na jego polecenie zlecił prywatnemu detektywowi i byłemu funkcjonariuszowi CBA Marcinowi S. nagranie spotkania z Mateuszem Jaśko.
Spotkanie miało udawać wywiad, podczas którego Jaśko spontanicznie stwierdziłby, że propozycja łapówki to tak naprawdę pomysł… dziennikarza Michała Fui. A kolejne spotkania i propozycje były mistyfikacją urządzoną na prośbę reportera dla zwiększenia dramatyzmu programu i "podkręcenia" oglądalności.
Do udawanego wywiadu, a nawet dwóch, rzeczywiście doszło. Jaśko "spontanicznie" opowiadał, że plan wręczenia łapówki był mistyfikacją, wymyśloną przez dziennikarza TVN. Po emisji reportażu Sylwester Suszek dokładnie w ten sposób bronił się przed zarzutami Superwizjera.
I może ktoś by uwierzył w tę wersję, gdyby nie dowody, które skompromitowały prowokację wymierzoną w dziennikarzy TVN, znalezione w telefonach detektywa Marcina S. Śledczy odkryli tam m.in. konwersację między Przemysławem K., a detektywem. Prawnik BitBaya zapewnia, że Jaśko da się nagrać. "Koleś wie wszystko. (...) jest po naszej stronie, więc spokojnie, wszystko będzie dobrze" - pisał adwokat K.
A "wywiad", którego udzielił Jaśko, odbył się według scenariusza, który odnaleziono w trakcie śledztwa. Śledczy ustalili, że Jaśko dostał wcześniej odpowiedzi, których miał udzielić, a być może po prostu czytał z kartki odpowiedzi, które znaleziono w telefonie detektywa. O wszystkim na bieżąco miał być informowany Przemysław K.
Śledztwa gliwickiej prokuratury nie ułatwił fakt, że nie udało się przesłuchać Sylwestra Suszka. Bo biznesmen zapadł się pod ziemię. W marcu 2022 r. ówczesna partnerka Suszka złożyła zawiadomienie o zaginięciu mężczyzny. Śledztwo w sprawie jego uprowadzenia prowadzi jedna ze śląskich prokuratur.
HOFFMAN, WIPLER, HELIKOPTER. CZYLI JAK ZASZKODZIĆ DZIENNIKARZOWI
W październiku 2022 r. do sądu trafia akt oskarżenia przeciwko Mateuszowi Jaśce, adwokatowi Przemysławowi K. i detektywowi Marcinowi S.
Jaśko usłyszał zarzut kierowania gróźb i oferowania korzyści majątkowych, które miały doprowadzić Michała Fuję do zaniechania pracy nad reportażem dotyczącym giełdy kryptowalut BitBay. Przemysław K. i Marcin S. usłyszeli zarzut utrudniania śledztwa ws. Mateusza Jaśki (inscenizowane wywiady miały potwierdzić linię obrony Jaśki i obniżyć wiarygodność Michała Fui).
W trakcie śledztwa i procesu na jaw wyszło, że nie były to jedyne działania prowadzone w związku z reportażem Superwizjera. Jak czytamy w aktach, jeszcze przed emisją reportażu Superwizjera Sylwester Suszek oraz Przemysław K. wspólnie z Marcinem S. podjęli współpracę z agencją PR R4S, w której pracował były poseł PiS Adam Hofman. Na jedno ze spotkań polecieli do Warszawy prywatnym śmigłowcem Suszka, a w spotkaniu, jak wynika z zeznań, brali udział Hofman, oraz były rzecznik policji Mariusz Sokołowski. Współpracownik Marcina S. zeznał, że Hofman i Sokołowski mieli pomagać przedstawicielom BitBaya w kwestii odpowiedzi na ewentualne pytania związane z Mateuszem Jaśko.
Z kolei podczas procesu reporter Superwizjera Patryk Szczepaniak zeznał, że w sprawie reportażu o BitBayu zaczął się z nim kontaktować współpracownik innej agencji piarowej, należącej wówczas do Przemysława Wiplera, obecnie posła Konfederacji. Z zeznań wynika, że piarowiec próbował wyciągnąć od dziennikarza informacje na temat powstającego materiału.
Adam Hoffman pytany o współpracę z Suszkiem i giełdą BitBay przekazał, że uczestniczył w tylko jednym spotkaniu z tym klientem, a za jego obsługę odpowiadał Mariusz Sokołowski. Sokołowski przyznaje, że doszło do dwóch spotkań z tym klientem, ale po rozpoznaniu tematu, którym mieliby się zajmować, firma R4S zrezygnowała ze współpracy z BitBay.
Przemysław Wipler odpowiedział, że nigdy nie kontaktował się z żadnym dziennikarzem TVN w sprawie emisji jakichkolwiek materiałów dotyczących Sylwestra Suszka lub giełdy BitBay. "Nie mam wiedzy, aby jakikolwiek z moich współpracowników to robił. Sprawę znam wyłącznie z mediów" - odpisał nam Wipler. Ale dopytywany wprost, czy on lub jego firma pracowali dla Suszka i BitBaya już nie odpowiedział.
Ostatecznie w listopadzie 2023 r. sąd pierwszej instancji skazał Mateusza Jaśko na grzywnę w wysokości 20 tys. zł, uznając jego tłumaczenia o inscenizacji za kompletnie niewiarygodne. Z kolei Przemysław K. i Marcin S. zostali uniewinnieni.
W poniedziałek Sąd Apelacyjny, oprócz skazania Jaśko, uchylił wyroki uniewinniające wobec Marcina S. i Przemysława K. Nie mógł w apelacji zmienić wyroku z uniewinniającego na skazujący, więc skierował ich wątek do ponownego rozpoznania.
Po zaginięciu Suszka w marcu 2022 r. władzę w giełdzie kryptowalut przejął jego adwokat Przemysław K. A firma zmieniła nazwę na Zonda, a następnie na Zondacyrpto. Dziś zarządzająca nią spółka BB Trade Estonia OU zarejestrowana jest w Talinnie, a prezesem jest Przemysław K.
Spółka cały czas się rozwija. Współpracuje m.in. z z legendarnym klubem piłkarskim Juventus Turyn, wcześniej została sponsorem Rakowa Częstochowa, piłkarskiego mistrza Polski.
- Są ludzie, którzy widzą w Mateuszu Jaśko rzutkiego i kontrowersyjnego aktywistę. Ja dostrzegam natomiast jego mroczną stronę, człowieka współpracującego z przestępcami, który chciał zablokować niewygodny materiał dziennikarski. Widzę klowna, który kłamie, manipuluje i zaprzecza ewidentnym dowodom. Do dziś nie wytłumaczył, skąd miał milion złotych (w późniejszych wyjaśnieniach mówił, że było to 800 tys. zł), którymi jego mocodawcy próbowali nas przekupić - mówi Wirtualnej Polsce Michał Fuja.
OBYWATEL MA PRAWO WIEDZIEĆ
Ale poniedziałkowy wyrok nie jest pierwszym w życiu Mateusza Jaśko. Opisujemy je, chociaż uległy zatarciu, ze względu na ważny interes społeczny. Jaśko jest radnym dzielnicowy, działa jako aktywista, więc obywatele mają prawo znać jego przeszłość.
- Zatarcie skazania to fikcja prawna używana na potrzeby prawa - karnego, pracy itd. Fikcja ta nie zmienia życiorysu człowieka, podobnie jak wyleczenie z poważnej choroby, bycie dzieckiem adoptowanym, czy np. dawna służba w bezpiece. Człowiek z zatartym skazaniem nie może być - przez prawo i instytucje je stosujące - "notowany" jako skazany. Jednak każdy, dajmy na to, sumienny biograf musi uwzględnić fakt skazania i to niezależnie, czy jego bohater żyje, czy odszedł oraz nieważne, kiedy miało miejsce – mówi mec. Jerzy Naumann. .
CO TY SU... SOBIE MYŚLISZ? TO JEST MOJA DZIELNICA!
Jak wynika z sądowych akt, wiosną 2011 roku młody Mateusz Jaśko (miał wtedy niespełna 23 lata) zaczepia grupę osób na ul. Kazimierza Wielkiego w Krakowie. Na słowach się nie kończy. Ciosy Jaśki na swoim ciele poczuły trzy osoby, w tym jedna kobieta.
"Podszedł do nas chłopak. Jakub poprosił, by się od nas odczepił, mężczyzna uderzył go w twarz. Nie wiem, ile razy go uderzył. Wiem natomiast, że Kuba przewrócił się po tym uderzeniu" - zeznała Aleksandra, poszkodowana kobieta.
"Do tego mężczyzny podeszła Sabina i zaczęła go szarpać, żeby zostawił Kubę. Mężczyzna, gdy Sabina do niego podeszła, chwycił i położył ją na ziemi. Ja wówczas podbiegłam mówiąc >co ty robisz, dlaczego bijesz kobietę<. Wydawało mi się, że uderzył Sabinę w twarz. Mężczyzna nie reagował jednak na moje słowa. Próbowałam go od Sabiny odciągnąć, on mnie jednak uderzył w twarz z pięści w lewy policzek" - opowiadała.
Zeznania Sabiny: "Mężczyzna, który uderzył Jakuba, podszedł do mnie, zaczął mnie szarpać za ubranie, wzywał: >Co ty su... sobie myślisz, to jest moja dzielnica, nie będziesz mi tu szmato podskakiwać<".
I dalej: "Jak Kuba został uderzony, to myśmy z Olą stanęły pomiędzy oskarżonym a naszymi kolegami, bo myślałyśmy, że oskarżony kobiety nie uderzy".
Mateusz Jaśko zeznał policji, że grupa głośno się zachowywała i w pewnym momencie między nim a dwoma mężczyznami doszło do szarpaniny. Przypomina sobie, że uderzył w twarz jednego mężczyznę, a być może w ferworze także drugiego. Mówił, że był pod wpływem emocji i adrenaliny.
Jaśko zatrzymany w godzinach nocnych miał przy sobie nóż. Twierdzi, że kupił go tego samego dnia. Na ryby.
Ostatecznie przyszły kandydat na prezydenta Krakowa został skazany za uderzenie Jakuba, Konrada i Aleksandry, na łączną karę 6 miesięcy ograniczenia wolności i prace społeczne. Jaśko przepracował 178 godzin jako pomocnik ślusarza w szpitalu im. Narutowicza w Krakowie.
Mateusz Jaśko był wtedy studentem Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego. Studiów nie ukończył. Był na utrzymaniu rodziców, od czasu do czasu dorabiał w TVP Kraków.
Pół roku po wyroku do krakowskiego sądu wpłynęło pismo od jednego z poszkodowanych, któremu Jaśko zniszczył okulary, że ten unika zapłaty zasądzonej kwoty w ramach naprawienia szkody.
POBILI DO NIEPRZYTOMNOŚCI. I PRÓBOWALI SIĘ DOGADAĆ
Do najbrutalniejszego i najbardziej opłakanego w skutkach dla jego ofiar zdarzenia z udziałem Mateusza Jaśki doszło w Krakowie 21 lipca 2012 r. o godz. 1 w nocy. Trzech mężczyzn, w tym jeden z gitarą w ręku, spotkało na swojej drodze grupę 7-10 osób, w której był m.in. Mateusz Jaśko.
Niedoszły kandydat na prezydenta Krakowa i dwóch jego kumpli zaatakowali mijająca ich trójkę przechodniów. Dwóch z zaatakowanych upadło na ziemię, jeden stracił przytomność. A napastnicy mieli ich kopać i szarpać. Po przyjeździe policji najciężej poturbowany mężczyzna trafił do szpitala. Okazało się, że w wyniku pobicia doznał złamania kości udowej i musi mieć wstawioną endoprotezę.
Jaśko i inni napastnicy zostali zatrzymani w okolicy bójki przez policjantów. Jak czytamy w aktach, niedoszły kandydat na prezydenta miał liczne rozcięcia na palcach dłoni mogące świadczyć o udziale w pobiciu. Jeden z pobitych bez wątpliwości rozpoznał w Jaśce napastnika, bo ten w trakcie bójki się na niego przewrócił. Mateusz Jaśko był pod wpływem alkoholu w trakcie zdarzenia.
Świadomi odpowiedzialności karnej napastnicy próbowali załagodzić sprawę. Mężczyźni wybrali się do domu nauczycielki jednego z nich, która miała na nazwisko taka samo jak jeden z pobitych. Chcieli przeprosić jej męża za pobicie, ale okazało się, że pomylili osoby.
Sąd nie miał wątpliwości co do winy Mateusza Jaśki, skazał go na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata, 800 zł grzywny i 5 tys. zadośćuczynienia dla najciężej pobitego mężczyzny.
ZŁAMANY NOS, CZYLI RECYDYWA MATEUSZA JAŚKI
Jeszcze nie zapadł wyrok w poprzedniej sprawie, a Mateusz Jaśko już miał kolejne problemy z prawem. W marcu 2014 r. mężczyzna znów jest w rękach policji. "Na ul. Starowiślnej zauważyłem zakrwawionego mężczyznę. Po wylegitymowaniu okazał się nim pan Mateusz Jaśko" - relacjonuje w notatce krakowski policjant.
Niespełna 26-letni Jaśko nie był jednak ofiarą. Po chwili do policjantów podszedł cały zakrwawiony mężczyzna, który oznajmił, że przed chwilą Jaśko uderzył go głową w twarz.
Był początek marca 2014 roku, godzina trzecia w nocy. Dwudziestoparoletni Krystian i Beata czekali na taksówkę pod krakowskim klubem Shine. W tym samym lokalu bawił się Jaśko. Do oczekującej na samochód pary w pewnym momencie podszedł Jaśko. Po krótkiej wymianie zdań uderzył Krystiana głową w nos. Ofiara doznała złamania kości nosa z przemieszczeniem.
Jaśko początkowo nie przyznawał się do winy, przekonywał, że to on się bronił. Wyjaśniał, że tej nocy bawił się ze znajomymi, wypił 5-6 piw. Wychodząc, jeden z mężczyzn miał obrazić jego znajomą. Po chwili – według Jaśki - doszło między nimi do szarpaniny. W trakcie przesłuchania pytany, czy uderzył głową w twarz poszkodowanego, odpowiedział: "Jest to możliwe, ale nie pamiętam".
W końcu jednak Jaśko przyznał się do winy, wyraził żal oraz poprosił o karę pięciu miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na 2 lata. I taką karę ostatecznie wymierzył mu sąd.
Prokurator, wnosząc o ukaranie Jaśki z art. 157 kodeksu karnego dotyczącego naruszenia nietykalności cielesnej, zauważył, że mężczyzna był już wcześniej karany za to samo przestępstwo.
Mateusz Jaśko nie odpowiedział na naszą prośbę o ustosunkowanie się do wyroku, który usłyszał za grożenie dziennikarzowi.
Szymon Jadczak i Paweł Figurski, dziennikarze Wirtualnej Polski