Krowy odebrane rolnikowi-bestii poszły do rzeźni. Smutne kulisy akcji ratowania zwierząt
"Niech się cieszą, że im żreć dałem" - mawiał rolnik ze wsi w powiecie szczycieńskim. Liczące 22 krowy stado głodowało. Bydło stało uwiązane w brudnej oborze. Na posadzce leżał obornik i stratowane cielęta. Ten horror udało się zakończyć dzięki interwencji powiatowych inspektorów weterynarii.
- Jaki to ma sens? Trzy instytucje są angażowane przez 4 lata, aby uzyskać sądowy nakaz odebrania zwierząt i skazanie rolnika za znęcanie się nad zwierzętami. Krowy są odbierane i trafiają do pogotowia dla zwierząt. Już 2 dni później zostają zabite w rzeźni - mówi Wirtualnej Polsce dr Jerzy Ryszard Piekarz, Powiatowy Inspektor Weterynarii w Szczytnie.
Zamiast krowiego azylu, rzeźnia
Śmierć zwierząt wyszła na jaw, kiedy zadowolone z efektów interwencji inspektorki postanowiły sprawdzić, co dzieje się uratowanymi krowami. Po kilku miesiącach od przekazania krów pracownikom "Pogotowia dla zwierząt" w Trzciance sprawdziły numery krowich kolczyków. Przeżyły szok. System rejestracyjny wskazał, że 17 krów zostało zabitych już trzeciego dnia od "akcji ratunkowej". Trzy kolejne krowy przerobiono na hamburgery w ciągu tygodnia.
Zobacz także: Rzecznik prezydenta komentuje ostrą wymianę zdań pomiędzy liderami PO a Beatą Szydło
Wydarzenia miały miejsce w 2016 roku. Jak dodają inspektorzy, smutny finał podobnych akcji powtarza się regularnie. To ciemna strona głośnych akcji ratowania zwierząt. Okazuje się, że głodzone krowy, niezadbane świnie wpadają z deszczu pod rynnę. Nowy opiekun, który od obrońców praw zwierząt dostaje inwentarz za darmo, ani myśli tworzyć szczęśliwą zagrodę. Trochę podkarmi, poprawi kondycję i najbliższym transportem wysyła do rzeźni, inkasując pieniądze.
To wypacza sens reagowania na cierpienie
- Mam teraz dwa postępowania związane z odebraniem zwierząt gospodarczych. Nie wiem, czy przekazanie ich organizacjom społecznym ma sens. Finał w rzeźni wypacza seans reagowania na cierpienie zwierząt - oburza się dr Piekarz.
Dodaje, że w sprawie "skandalu " z zabitymi krowami powiadomił sąd w Szczytnie. Napisał do Najwyższej Izby Kontroli. Wiadomo też, że dzielnicowy ze Szczytna pojechał na rozmowę do obrońców praw zwierząt. Ci zaś oświadczyli, że przekazanie zwierząt nowemu opiekunowi i ubicie w rzeźni odbyło się zgodnie z prawem.
Kontrowersyjna akcja ratunkowa obciąża sumienia pracowników "Pogotowia dla zwierząt" w Trzciance (woj. wielkopolskie). - My nie ratowaliśmy tych krów. To nie była nasza interwencja. Po wyroku sądu zlecono nam ich przekazanie od hodowcy do wskazanego nowego właściciela. Może on swobodnie decydować o dalszym ich losie, bo takie niestety mamy prawo. Pierwsze słyszę, że te krowy trafiły do rzeźni, ale nowy właściciel ma prawo nimi dysponować - mówi WP Grzegorz Bielawski, z Pogotowia dla Zwierząt w Trzciance.
Wyjaśnia, że bardzo trudno jest znaleźć rolnika, który przygarnie krowę czy świnię na dożywotnie utrzymanie. To praca i koszty liczone w tysiącach złotych miesięcznie. - Aktualnie coraz częściej odmawiamy wykonywania wyroków dotyczących przepadku zwierząt gospodarskich. Bo kiedy nowy opiekun zdecyduje o przekazaniu zwierzęcia do rzeźni, my jesteśmy w tej sytuacji bezradni i atakowani przez hejterów - dodaje Bielawski.
Inna sprawa, że nad "Pogotowiem dla zwierząt" gromadzą się czarne chmury. Starosta z Trzcianki złożył wniosek o rozwiązanie stowarzyszenia. Uzasadnia to wieloma skargami na bezzasadne interwencje w obronie dobra zwierząt.
Jak opisywał "Głos Wielkopolski" aktywiści mieli manipulować nagraniami wideo ze swoich interwencji. Zatrzymywali rasowe psy, przetrzymywali je i nie chcieli wydać właścicielom, pomimo korzystnych dla nich decyzji. Aby wykazać słuszność interwencji, mieli poddawać badaniom inne zwierzęta niż te odebrane podczas interwencji.
Rok temu sąd potwierdził niektóre z zarzutów i wydał wyrok nakazujący rozwiązanie "Pogotowia". Grzegorz Bielawski poinformował, że w wyniku odwołania sprawa trafiła do ponownego rozpatrzenia.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl