"Król dopalaczy" otworzył sklep i zaskoczył dziennikarzy
Dawid Bratko, nazwany przez media "królem dopalaczy" został zatrzymany przez policję. Mimo zakazu zerwał plomby i otworzył jeden ze swych lokali w Łodzi. Wewnątrz lokalu handlowano dopalaczami na oczach dziennikarzy. Natychmiast po otwarciu sklepu pojawili się klienci. Bratko nie zdążył jednak wznowić działalności, ponieważ uniemożliwili mu to obecni na miejscu policjanci. Sklep ponownie zaplombowano. Właścicielowi sieci sklepów grozi do dwóch lat więzienia.
Stojąc przy radiowozie Bratko powiedział dziennikarzom, że nie wie, dlaczego funkcjonariusze go zatrzymali. - My nie sprzedajemy dopalaczy, tylko konkurencja. Nie jest to też towar kolekcjonerski - mówił Bratko. Pytany o to, co przywiózł do sklepu, powiedział, że są to "odczynniki chemiczne do użytku laboratoryjnego". Bratko utrzymuje, że jego straty z powodu zamknięcia sklepów wynoszą ok. 1 mln zł. We wtorek informowano, że policjanci i inspektorzy sanitarni w całej Polsce zamknęli ponad 970 sklepów z dopalaczami.
- Przeanalizowaliśmy wypowiedzi pani z GIS-u i stwierdziliśmy, że jak nie będzie napisane, że są to produkty kolekcjonerskie, to będziemy mogli nimi swobodnie handlować - tłumaczył Bratko.
Zapowiedział też, że będzie walczył o częściową legalizację dopalaczy i środków psychoaktywnych.
- Te środki były, są i zawsze będą, więc jedynym wyjściem jest zacząć je kontrolować. Jeśli nie, to wszystko trafi na czarny rynek, i mafia będzie miała z tego pożytek, a nie miasto, państwo czy urząd skarbowy - powiedział Bratko.
Chwilę później Bratko wrócił do sklepu z pracownikami Głównego Inspektoratu Sanitarnego. Oprócz nich do lokalu weszli również dziennikarze i osoby, które chciały nabyć towar oferowany przez Bratkę. Kilku z nich dokonało zakupu. Po transakcji Bratko został przez policję wyprowadzony ze sklepu i radiowozem przewieziony na jeden z łódzkich komisariatów.
Rzecznik prasowy komendy wojewódzkiej policji w Łodzi Małgorzata Zielińska poinformowała, że Bratko będzie przesłuchany, a materiał z przesłuchań zostanie przekazany prokuraturze.
Zielińska dodała, że gdy Bratko zerwał plomby i wszedł do sklepu popełnił jedynie wykroczenie, ale gdy rozpoczął sprzedaż - dopuścił się już przestępstwa zagrożonego karą do dwóch lat więzienia.
We wtorek pełnomocnik Bratki mec. Bronisław Muszyński powiedział, że jego zdaniem sklepy zaplombowano niezgodnie z prawem. Dodał, że jeszcze w tym tygodniu złoży odwołanie od decyzji do Głównego Inspektora Sanitarnego, który w sobotę zadecydował o wycofaniu produktu o nazwie "Tajfun" i wszystkich podobnych do niego środków oraz o natychmiastowym zamknięciu wszystkich punktów, które je oferują.
- Jeśli GIS nie uwzględni naszego odwołania, a ma na to 30 dni, sprawę kierujemy do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Jeśli ten uzna naszą rację, będziemy domagać się od Skarbu Państwa kilkunastu milionów złotych odszkodowania - powiedział.
Bratko jest najsłynniejszym w Polsce handlarzem dopalaczami. Na handlu nimi dorobił się fortuny. W wywiadach przyznał, że dostarcza towar także do innych sieci i że zarabia ponad 5 mln zł rocznie. Ma dwa porsche, apartament na łódzkich Bałutach i mieszkanie na Lazurowym Wybrzeżu.
Sejm debatuje nt. dopalaczy
W sejmie odbyła się debata nad rządowym projektem nowelizacji ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, która ma uniemożliwić handel dopalaczami. Premier Donald Tusk podkreślił, że obowiązujące prawo w Polsce nie daje dostatecznych narzędzi do walki z branżą zajmującą się obrotem tzw. dopalaczami. Dlatego - jak tłumaczył - rząd musiał podjąć w tej sprawie działania ponadstandardowe i nadzwyczajne. - Nie można pozwolić sobie na przegraną z dopalaczowym syndykatem - podkreślił premier. Rządowym projektem ustawy zaostrzającej przepisy ws. dopalaczy zajmie się nadzwyczajna podkomisja.
NaSygnale.pl: Co się dzieje z Iwoną Wieczorek?