HistoriaKręte ścieżki denazyfikacji w Niemczech po upadku III Rzeszy

Kręte ścieżki denazyfikacji w Niemczech po upadku III Rzeszy

Rok 1945 i klęska III Rzeszy wywróciły do góry nogami życie przeciętnego Niemca. Zwycięzcy rychło zaczęli wprowadzać swoje porządki i odsuwali od władzy narodowych socjalistów. Ale czy taka zorganizowana akcja denazyfikacji mogła się udać? Zaprzecza temu wiele przykładów nazistów, którzy po wojnie zajmowali ważne stanowiska w obu państwach niemieckich. Jednym z nich był Werner Ventzki, nadburmistrz Łodzi w czasie niemieckiej okupacji, który po wojnie pełnił m.in. funkcję zastępcy kierownika wydziału ds. wypędzonych przy rządzie Szlezwiku-Holsztynu. Twierdził, że o losie Żydów z łódzkiego getta nic nie wiedział.

Kręte ścieżki denazyfikacji w Niemczech po upadku III Rzeszy
Źródło zdjęć: © Bundesarchiv/Wikimedia Commons | Zermin

Każde kolejne zwycięstwo na froncie przybliżało sojuszników do Berlina, a więc i do końca wojny. W tym czasie jedni eksperci zastanawiali się jak zorganizować władzę na okupowanych terytoriach niemieckich - utrzymać jedność kraju czy podzielić go i oddać w zarząd każdemu ze zwycięskich mocarstw? Inni zaś szukali sposobów na legalne pozbawienie nazistów władzy i postawienie ich przed sądem.

4 D

Nad Berlinem powiewały czerwone flagi z sierpem i młotem, a tymczasem zwycięzcy porozumieli się co do podziału Niemiec na cztery strefy okupacyjne i wprowadzeniu w życie "4 D": demilitaryzacji, demokratyzacji, dekartelizacji i denazyfikacji. Wszystkie cztery punkty miały uderzać w podstawy funkcjonowania III Rzeszy. Ale jak można się spodziewać, kiedy jedni szykują restrykcje, inny zastanawiają się jak je obejść. Nie inaczej było z denazyfikacją. Wielu działaczy partyjnych uciekało przed swoją przeszłością dzięki fałszywym dokumentom i wyjazdom do Ameryki Południowej, a przynajmniej do zachodnich Niemiec, byle dalej od wojsk sowieckich. Niektórzy byli święcie przekonani, że będą potrzebni nowym władzom i zachodnim aliantom. W końcu miała wybuchnąć III wojna światowa. Wielu jednak nie uciekało - w końcu nie mordowali ludzi, a tylko służyli w administracji czy armii, wykonywali polecenia.

O ile na najwyższych dygnitarzy i zbrodniarzy wojennych czekały trybunały i nie było mowy o denazyfikacji, o tyle reszta musiała poddać się tej procedurze. Jak ona wyglądała? W założeniu zasady denazyfikacji miały być jednakowe dla całych Niemiec, ale szybko okazało się, że to nierealne i wszystko zależało już tylko od strefy okupacyjnej.

Najostrzej do sprawy podeszły, co specjalnie nie dziwi, władze radzieckie. Wraz z Armią Czerwoną przybyli specjaliści z NKWD i Gułagu, którzy zaczęli adaptować nazistowskie obozy na potrzeby nowej polityki. Do takich obozów trafiali zarówno wysocy urzędnicy, ludzie poważanie zaangażowani w funkcjonowanie III Rzeszy, jak i szeregowi członkowie NSDAP, ale też ludzie dość przypadkowi, aresztowani pod byle pozorem. Bardzo często pod pretekstem denazyfikacji prowadzono walkę klasową i więziono osoby uznane za wrogów nowej władzy. W ciągu pięciu lat (1945-1950) w takich "specjalnych obozach" zginęło z różnych przyczyn ponad 42 tys. ludzi. Denazyfikacja w wydaniu radzieckim nie miała ścisłych reguł, a w dużej mierze opierała się po prostu na niszczeniu starego porządku - zarówno nazistowskiego, jak i "burżuazyjnego". Dlatego przy okazji zwalczania "niemieckiego faszyzmu" stopniowo komunizowano strefę okupacyjną, wywłaszczając właścicieli przedsiębiorstw czy parcelując posiadłości junkrów.

131 pytań od USA

Z drugiej strony Amerykanie podeszli do sprawy dużo bardziej metodycznie i z większym formalizmem. Ustawowo zobowiązano każdego Niemca powyżej 18 roku życia do wypełnienia specjalnej ankiety zawierającej 131 pytań. Następnie specjalne izby orzekające kwalifikowały delikwenta do jednej z pięciu grup: główni odpowiedzialni (uwięzić lub skazać na śmierć); obciążeni (uwięzić); mniej obciążeni (kilkuletni nadzór i dodatkowe restrykcje); sympatycy (możliwe restrykcje i pewne zakazy); nieobciążeni (bez sankcji). Amerykanie zdefiniowali poszczególne kategorie i określili zakres kar. Spośród ok. 13 mln ankiet wybrano ok. 3,2 mln, które skierowano do izb orzekających. Z tej liczby rozpatrzono tylko ponad 830 tys. spraw, ponieważ resztę objęły kolejne amnestie. Izby orzekające zakwalifikowały ponad pół miliona ludzi do dwóch ostatnich grup, a tylko ponad 1,6 tys. do pierwszej. Wiele spraw umorzono z różnych powodów. Amerykańska ścieżka denazyfikacji poniosła klęską. Od początku cel był niewykonalny - oczyszczenie
całości życia publicznego z wszystkich nazistów. Gdyby zrealizowano z całą surowością ustawy denazyfikacyjne, to lokalna administracja nie miałaby na kim się oprzeć. W końcu przynależność do NSDAP była masowa, a jak można było być wójtem w totalitarnej III Rzeszy nie należąc do partii?

Z kolei Brytyjczycy powierzyli denazyfikację specjalnym sądom z sędziami i ławnikami, a nie specjalnym izbom, jak Amerykanie. Kolejną różnicą był brak ankiet, co już na początku ograniczało zasięg całej procedury, ale i zmniejszało ogrom pracy. Jeśli pojawiły się dowody na nazistowską przeszłość konkretnej osoby, wdrażano procedurę denazyfikacji. Oskarżonych dzielono, podobnie jak w strefie amerykańskiej, na pięć kategorii. Najbardziej zaangażowanych sądzili sami Brytyjczycy, a pozostałych Niemcy. Do tego wprowadzono podział na klasy, bazujący na przynależności delikwenta do poszczególnych organizacji nazistowskich: NSDAP (klasa A); SD i Gestapo (B); SS (C).

Wytaczanie procesu konkretnym podejrzanym dawało szansę na uniknięcie procedury, dlatego też zdarzało się, że ze strefy amerykańskiej naziści uciekali pod władzę brytyjską. Spośród ok. 24 tys. spraw, skazano mniej więcej 18 tys. osób. Zresztą, tak samo jak w strefie amerykańskiej, większość kar była stosunkowo łagodna. Rzadko wydawano wyroki 10 lat więzienia, a najczęściej grzywnę. Ta wersja denazyfikacji była w zasadzie jedynie wymianą elit. Wynikało to nie tyle z pobłażania dla zbrodniarzy, ale raczej z prostej kalkulacji. Lepiej przepuścić więcej byłych członków NSDAP i szybciej odbudować Niemcy niż z pustej brytyjskiej kasy finansować funkcjonowanie administracji w strefie okupacyjnej.

Specyficzny problem z denazyfikacją mieli Francuzi. Bo i jak rozliczać Niemców mieli Francuzi, którzy często sami nie rozliczyli się z kolaboracyjną przeszłością i służbą w państwie Vichy? Winą obarczono wszystkich Niemców, bez wielkiego rozróżnienia na prostych członków NSDAP i osoby niezwiązane z partią. Jednak masowe wyrzucanie nauczycieli i urzędników z pracy szybko pokazało, że nie ma ich kim zastąpić, więc przyjęto ich ponownie. Cały proces denazyfikacji prowadzono jednak dosyć ociężale. Sami Francuzi nie nazywali tego "denazyfikacją", a "oczyszczaniem".

Powojenna kariera nazistów

W RFN denazyfikację zakończono w 1951 r. Ustawowo przywrócono byłym nazistom (kategorii 3-5 wg systemu amerykańskiego) prawo do pełnienia funkcji publicznych. Choć formalnie zakończono grzebanie w życiorysach, to przeszłość i braki denazyfikacji nie przestały być tematem publicznej debaty. W 1965 r. w NRD wydano "Brązową Księgę" zawierającą spis 1,8 tys. osób, które miały mieć nazistowską przeszłość, a mimo to pełniły ważne, eksponowane funkcje w RFN. Choć początkowo władze zachodnich Niemiec oskarżały autora o pomówienie, to z czasem okazało się, że książka zawiera wiele prawdziwych informacji.

Szerokim echem odbiła się również sprawa Hansa Globkego, wziętego prawnika. Globke, członek partii Centrum, od 1932 r. pracował w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, a w 1935 r. był jednym z komentatorów ustawy o "ochronie niemieckiej krwi i honoru niemieckiego". Po wojnie Globke był czynnym politykiem - od 1949 r. był szefem biura, a od 1953 r. sekretarzem stanu w Federalnym Urzędzie Kanclerskim Konrada Adenauera. Sprawa ustaw rasowych stała się tym punktem życiorysu Globkego, który został celem ataku prasy, socjaldemokratów oraz NRD-owskiej propagandy. Jego obrońcy wysuwali argument o odrzuceniu przez NSDAP w 1943 r. wniosku Globkego o przyjęcie do partii i jego dystansie do niej. Przeciwnicy mówili, że brał udział w rokowaniach ze Szwajcarami, dzięki czemu w paszportach można było stemplować "J". Choć w 1963 r. w NRD odbył się zaoczny pokazowy proces Globkego (zakończony karą dożywotniego więzienia), to Adenauer nie zdymisjonował swego podwładnego.

Z kolei w 1960 r. wychodzący w Berlinie zachodnim dziennik "Telegraf" napisał o nazistowskiej przeszłości Wernera Ventzkiego. Ten były SS-man w czasie wojny pełnił funkcję nadburmistrza Łodzi (Litzmannstadt), a po jej zakończeniu uznany został jedynie za sympatyka nazizmu. Oczyszczenie otworzyło mu drogę do pracy jako zastępcy kierownika wydziału ds. wypędzonych przy rządzie Szlezwiku-Holsztynu. Gdy "Telegraf" opisał historię, Ventzki został przeniesiony do innego miasta. Sprawę zamieciono pod dywan, a sam zainteresowany dożył sędziwego wieku i twierdził, że nie miał pojęcia o losie Żydów z łódzkiego getta.

Nazistowska przeszłość nie przeszkadzała również przedsiębiorcom, czego przykładem jest Josef Neckermann. W początkach lat 30. był urzędnikiem bankowym, by wkrótce pracować w firmie ojca. Po uchwaleniu ustaw rasowych młody Neckermann zaczął skupować żydowskie przedsiębiorstwa za bezcen. Korzystając na aryzacji gospodarki, przejął on kilka firm z branży tekstylnej, budując tym samym podwaliny swej późniejszej potęgi. W czasie wojny zajmował się produkcją odzieży dla robotników przymusowych i pracowników zbrojeniówki. Poza tym, jako dyrektor Centralnej Wspólnoty Pracy dla Odzieży, pilnował dostaw mundurów dla Wehrmachtu. Po wojnie próbował wskrzesić swoją firmę, ale został aresztowany. W 1948 r. został zakwalifikowany jako "sympatyk" i nałożono na niego grzywnę. Jeszcze w tym samym roku założył firmę włókienniczą, która już kilka lat później rozrosła się do sieci domów towarowych sprzedających już nie tylko odzież, ale i cały szereg innych towarów. W latach 60. doszło do tego biuro podróży. Dzięki swoim
sukcesom Neckermann stał się jednym z symboli cudu gospodarczego RFN. Neckermann startował również w zawodach jeździeckich. Kilka razy został mistrzem świata w ujeżdżeniu, a w latach 1964 i 1968 zdobył złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w konkursie drużynowym.

Takich historii można przytaczać setki - lekarze, politycy, urzędnicy, oficerowie, dziennikarze... Zarówno z RFN, jak i z NRD, bo i tam, w innym systemie znaleźć można ludzi, którzy przeszli przez sito denazyfikacji. A ilu nazistów uniknęło kary? Jaka była ich rzeczywista rola w III Rzeszy? Kto wstąpił do NSDAP z powodu konformizmu, kto z racji oportunizmu, a kto wierzył w nazizm? Na te pytania pewnie nie poznamy już odpowiedzi, ale warto je zadawać, by wiedzieć jak krętymi ścieżkami biegnie historia.

Robert Witak

Materiał nadesłany do redakcji serwisu "Historia" WP.PL przez Internautę.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)