Uzdrowiciele, znachorzy.... - współcześni "lekarze" czy niebezpieczni oszuści?
W całej Polsce jest ich ok. 140 tys. Jednym niosą pomoc, dla innych stanowią śmiertelne zagrożenie. Uzdrowiciele, bo o nich mowa, działają w Polsce poza kontrolą. Dzięki tajemniczym zdolnościom, mają poprawiać zdrowie, ale przede wszystkim uszczuplają nasze portfele. Sprawdzamy, w jaki sposób "leczą" znachorzy na południu Polski.
Upalny dzień na podhalańskim szlaku mógł skończyć się tragicznie dla jednego z turystów na drodze z doliny Chochołowskiej w kierunku Palenicy. 30-latek w trakcie wędrówki dostał ataku astmy. Na domiar złego, w telefonach padły baterie i nie można było powiadomić ratowników, a do najbliższego domu była ok. godzina drogi. Wtedy na trasie pojawił się pan Kazimierz, mieszkaniec Zakopanego. Zaoferował pomoc w leczeniu duszności naturalnymi sposobami. Chwilę później z zapasów wody turystów przygotował napój, dodając rumianek i zioła zebrane w okolicy.
Turysta, niewiele zastanawiając się, wypił "eliksir". Nagle zaczerwienił się, wstrzymał oddech, a oskrzela jeszcze bardziej się skurczyły. Astma zaostrzała się, ponieważ okazało się, że mężczyzna był uczulony na rumianek. Na szczęście, w porę przybiegł jeden ze znajomych chorego turysty z lekarstwem przywracającym prawidłowy oddech. Po kilkunastu minutach 30-latek mógł wrócić do wędrówki.
Dopiero później okazało się, że napotkany pan Kazimierz jest lokalnym uzdrowicielem. Wśród mieszkańców słynie z profesjonalizmu i skuteczności w leczeniu każdej dolegliwości naturalnymi metodami.
Postanowiliśmy przyjrzeć się metodom pracy znachora.
Zaczęło się od przedstawienia problemu zdrowotnego - nasz reporter opowiedział panu Kazimierzowi o zaawansowanej alergii i astmie. Znachor przygotował napar z ziół oraz maść. Przedstawił w lakoniczny sposób skład, nie pytając o przeciwwskazania. Cena za zestaw - 250 złotych. Zalecenie - przez 10 dni pić napar, dalsze 5 - smarować maścią klatkę piersiową.
Po konsultacji ze znachorem, udaliśmy się do pulmonologa w jednej z krakowskich prywatnych przychodni. Wraz z wynikami testów alergicznych, historią choroby, czekaliśmy na opinię w sprawie magicznej pomocy uzdrowiciela z Zakopanego. Ta była jednoznaczna.
- Jeśli osoba z uczuleniami zażyłaby taki syrop lub maść, mogłaby dostać wstrząsu anafilaktycznego i po 5 minutach umrzeć. Bylica jest jednym z silniejszych alergenów, a w przypadku astmy nie ma miejsca na szamaństwo. Bez wiedzy, można zrobić sporo złego – komentuje lekarz.
Znachorami Polska stoi
Takich jak pan Kazimierz - uzdrowicieli, bioterapeutów, homeopatów, kręgarzy, hipnoterapeutów, radiestetów, irydologów, białych magów czy szamanów – w Polsce jest 140 tys. osób.
- Według ostrożnych danych, na podstawie wpisów do CECH-ów, związków czy stowarzyszeń, tylko na Podhalu i Podlasiu jest 60 tys. osób, które utrzymują się z ziołolecznictwa czy innych naturalnych metod leczenia. To więcej niż liczba praktykujących lekarzy - mówi Marian Konopka, socjolog medycyny. - Jedni patrzą na aurę, drudzy na dłonie, jeszcze inni na siatkówkę oka. Ta armia ludzi, która sprzedaje swoje "cudowne" zdolności osobom, których nie stać - psychicznie lub finansowo - na konwencjonalne leczenie. No i co gorsza, często sobie pacjenci bardziej szkodzą, niż pomagają. Trzeba też dodać, że poza oficjalnymi znachorami, w co drugim podhalańskim gospodarstwie jest jakiś cudowny syrop czy psi smalec na płuca, odleżyny czy jaskrę – dodaje.
W przypadku znachorów, izby lekarskie bardzo rzadko zgłaszają sprawy do prokuratury, ponieważ postępowania są umarzane ze względu na niską szkodliwość czynu. A gdy już prokuratura wszczyna śledztwo, świadków jest jak... na lekarstwo. - Jak ktoś korzysta z pomocy szamana, nie przyzna się do tego. Jeśli nie był na podobnych "terapiach", nie ma jak zeznawać – komentuje Konopka.
Wyjątkowym, choć tragicznym przykładem, może być historia półrocznej Magdy z Brzeznej, niedaleko Nowego Sącza. Dziewczynka zmarła w połowie kwietnia ubiegłego roku z powodu całkowitego zaniedbania i niedożywienia. Do tragedii przyczynił się Marek H., znachor. Z jego usług korzystały tysiące osób, które płacąc krocie, liczyły na poprawę zdrowia. W trakcie śledztwa rodzice przyznali, że utrzymywali kontakty z "uzdrowicielem". Według zaleceń, dziewczynka była żywiona np. kozim mlekiem rozpuszczonym w wodzie.
Marek H. usłyszał zarzut udzielanie usług medycznych bez uprawnień i sprawstwo kierownicze nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka.
Jednak to tylko wyjątek. W większości przypadków znachorzy nie są nękani przez organy ścigania. Nie narzekają na brak klientów. Jak ustalił Zespół do Prognozowania Popytu na Pracę, bioenergoterapeuta jest jednym z zawodów, który będzie się cieszył największym popytem na rynku pracy.
Osoby o nadzwyczajnych umiejętnościach za wizytę biorą od 50 do 350 złotych. By sprawdzić, w jaki sposób są mogą pomóc w rozwiązywaniu problemów duszności i astmy, skontaktowaliśmy się z kilkunastoma ośrodkami terapii naturalnej.
Wśród najpopularniejszych usług, które można otrzymać w schorzeniu, były:
- tron faraonów - subtelna energia emitowana przez piramidę - 50 złotych za sesję
- koncert na misach tybetańskich, który rozluźnia oskrzela - 100 złotych za sesję
- bioenergoterapia narządów wewnętrznych - 150 złotych za sesję, minimalnie 10 spotkań
- homeopatia - 25 złotych za jednorazową dawkę, minimalnie 7 porcji
Najdroższe są prądy wewnętrzne, przekazywane przez telefon lub na bezpośrednich spotkaniach w domu pacjenta. Rozmówca nie chciał zdradzić szczegółów, ale za jednorazową sesję, która ma od razu pomóc, trzeba zapłacić 340 złotych.
Jednak przed podobnymi praktykami specjaliści ostrzegają. - To nie są lekarze, a często prości ludzie, którzy uznali się za wyjątkowych. Oczywiście uzdrowiciele mają bardzo dobrą retorykę, przez co poprawia się stan psychiczny pacjentów. Ale nie możemy zapominać o lekarzach - mówi Marian Konopka, socjolog. - Czasami ciężko jest zrozumieć chorobę, ale jeszcze trudniej zrozumieć leczenie czarami - dodaje.
Byłeś świadkiem lub uczestnikiem zdarzenia? .