Kraj i diaspora - stan podgorączkowy
W dwanaście lat po odzyskaniu przez Polskę niepodległości stosunki między krajem a diasporą wydają się bardziej skomplikowane niż kiedykolwiek przedtem.
Od zakończenia drugiej wojny światowej aż do 1989 roku sprawy wyglądały prosto. Emigracja nie uznawała władz w Warszawie, swoją misję widziała w działaniach na rzecz niepodległości Polski, wspierała na rożne sposoby opór przeciw systemowi komunistycznemu i nie oczekiwała niczego dobrego od władz PRL.
Po 1989 roku sytuacja zmieniła się radykalnie. Kraj odzyskał głos, polityczne uzasadnienie emigracji straciło ważność, pewna liczba emigrantów wróciła do kraju, kilku trafiło do służby dyplomatycznej, nieliczni odgrywają role w polskiej polityce. Wydawałoby się, że naturalną koleją rzeczy będzie doprowadzenie stosunków między krajem a diasporą do normalności, to znaczy, że kraj będzie żyć swoim życiem, a Polacy mieszkający na obczyźnie żyć zaczną problemami krajów osiedlenia.
Tak jednak się nie dzieje. Zamiast normalności obserwujemy swoisty stan podgorączkowy. Symptomatyczny pod tym względem był ostatni Światowy Zjazd Polonii. Okazało się, że przedstawiciele największych organizacji polonijnych mają do kraju żal. O przepisy paszportowe, o zbyt wolna prywatyzacje, o to, że władze krajowe nie dość energicznie wałcza o dobre imię, o to, że rząd nie wspiera polonijnej działalności kulturalnej, prasy polonijnej i polonijnych instytucji.
Przedstawiciele władz deklarują ze swej strony troskę o Polonię, ale czynią wrażenie zniecierpliwionych wygórowanymi oczekiwaniami i natarczywością żądań. Ostatnim głosem w tej debacie był skierowany do Polonii program wyborczy SLD. Obok godnych rozważenia propozycji, do których należy zaliczyć fundowanie stypendiów dla młodzieży polonijnej, znalazły się tam słowa krytyki pod adresem obecnej polityki wobec Polonii oraz idea powołania urzędu sekretarza stanu do spraw Polonii.
Co do konfliktów, to naszym zdaniem ów stan podgorączkowy w stosunkach kraj-diaspora istnieje w głowach przywódców organizacji, zaś przeciętnego Polaka mieszkającego za granicą zupełnie nie dotyczy, najczęściej nie ma on nawet o tym pojęcia i nic go to nie obchodzi. Pomyślność emigranta, co trzeba podkreślić, kształtują warunki kraju osiedlenia, a nie decyzje podejmowane w Warszawie. Tak było w czasach komunistycznych i tak jest teraz.
Oczywiście dzisiaj bogactwo kontaktów z krajem, niegdyś bardzo ograniczonych, sprawia, że pojawia się sporo kwestii wymagających uwzględnienia potrzeb czy oczekiwań diaspory. Wydaje się jednak, że stworzenie jakiegoś ciała konsultacyjnego złożonego z przedstawicieli Polonii byłoby zupełnie wystarczające. Sposób doboru tych przedstawicieli wymagałby zastanowienia i powinien oznaczać odejście od dotychczasowego organizacyjnego rozdzielnika, który nie obejmuje najciekawszych ludzi i inicjatyw. Powoływanie natomiast kolejnego urzędu nie wydaje się godnym zalecenia rozwiązaniem. Zwłaszcza że istnieje "Wspólnota Polska", do której można mieć wiele zastrzeżeń, ale samo istnienie tej instytucji jest zaletą: nie jest ona emanacją poglądów jednej partii politycznej, jest elementem wielości.
Najważniejsza zaś wydaje się potrzeba spojrzenia na stosunki kraj-diaspora z nowej perspektywy, jaką niesie globalizacja i wchodzenie Polski w struktury międzynarodowe, takie jak NATO czy Unia Europejska. To wszystko szybko może unieważnić XIX-wieczny schemat, w którym obraca się ciągle nasze myślenie. (mw/pr)