Koziński: "Suma wszystkich protestów. Czy PiS musi się przygotować na 'tysiąc Wietnamów'"? (Opinia)
Strajk nauczycieli, jeśli do niego dojdzie, PiS-u władzy nie pozbawi. Ale kumulacja kilku podobnych zdarzeń w jednym momencie, może się okazać dla Nowogrodzkiej ogromnym problemem. A wiele wskazuje na to, że maj będzie miesiącem demonstracji.
"W ostatnim roku realizowaliśmy strategię tysiąca Wietnamów. Udało się nam trwale prześcignąć PO w sondażach" - mówił Adam Hofman w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej” w 2013 r.
Ówczesny rzecznik PiS wymieniał kolejne sprawy, które w tę strategię wchodziły: wybory uzupełniające w Rybniku, Elblągu, Podkarpaciu, kwestia tragedii smoleńskiej. Dzisiaj te słowa brzmią cokolwiek komicznie, ale jednak nie wolno zapominać, że dwa lata po publikacji tej rozmowy PiS rozbił politycznych przeciwników, odnosząc dwa spektakularne wyborcze zwycięstwa.
Trudno, by opozycja o tym nie pamiętała – i od początku widać, że próbuje stworzyć własną wersję strategii "tysiąca Wietnamów”. Temu od listopada 2015 r. służyły ad hoc skrzyknięte demonstracje pod sądami, które później ukonstytuowały się pod szyldem Komitetu Obrony Demokracji.
Wymyślano najrozmaitsze formy protestów, niektóre skuteczne (m.in. wymuszające weta prezydenta), niektóre kuriozalne (leżąca demonstracja pod Sejmem), niektóre wręcz niebezpieczne, bo zagrażały stabilności państwa (blokada mównicy sejmowej w grudniu 2016 r. i powiązane z nią protesty pod parlamentem).
Marszałkowska jak Champs Elysees?
Dziś znaczek KOD-u ma co najwyżej wartość sentymentalną – politycznie nie znaczy właściwie już nic, nawet najbardziej znaczący działacze komitetu nie doczekają się pewnie miejsc na listach wyborczych opozycji. Ale choć formuła ich protestów przebrzmiała, wcale nie oznacza to, że w roku wyborczym polityka zamknie się tylko w siedzibach partyjnych i studiach telewizyjnych.
Jest dokładnie odwrotnie. Wszystko wskazuje na to, że wiosną ulice znowu się zapełnią protestującymi. Ale w innej formule. O ile KOD organizował demonstracje stricte polityczne, przyciągał na swoje protesty hasłami otwarcie antyrządowymi, to teraz należy się nastawiać na protesty sektorowe.
4 marca Związek Nauczycielstwa Polskiego organizuje referendum wśród nauczycieli, czy chcą w maju przyłączyć się do strajku – chodzi o strajk w trakcie matur. Oczywiście, nie należy przesądzać z góry wyników, ale wypowiedzi ze strony nauczycieli, które krążą po mediach, sugerują, że decyzja w tej sprawie właściwie zapadła – a przygotowania do strajku już się rozpoczęły.
Sławomir Broniarz, szef ZNP, na konferencjach prasowych poświęconych temu protestowi pokazuje się w żółtej kamizelce - jakby marzyło mu się przeniesienie na ulice Warszawy protestów z Champs Elysees w Paryżu.
Nie wnikając w szczerość intencji Broniarza, trudno oprzeć się wrażeniu, że wylewa on dziecko z kąpielą. Na pewno wiadomość o tym, że początkujący nauczyciel zarabia brutto niewiele ponad 2 tys. zł, robi wrażenie – i protest takiego nauczyciela dla wielu jest całkowicie uzasadniony. Ale żółta kamizelka Broniarza wysyła dwa komunikaty.
Pierwszy – że jest on gotów sięgnąć po metody brutalne, po jakie sięgają "żółte kamizelki" na Champs Elysees. Takie rozwiązania w Polsce sympatii nie pomogą zyskać. I drugi – że organizowany przez niego protest, podobnie jak francuskich "gilets jaunes”, jest motywowany politycznie. To również zwolenników mu nie przysporzy.
Swój protest zapowiadają też niepełnosprawni. Iwona Hartwich, liderka protestu w Sejmie z ubiegłego roku, zapowiada jego organizację na 23 maja. Tyle że w tej kwestii upolitycznienie jest widoczne jeszcze bardziej. Syn organizatorki, Jakub Hartwich, został radnym w Toruniu z list Platformy Obywatelskiej.
Skoro jego matka (i jego opiekunka) zwołuje niepełnosprawnych, żeby protestowali przeciwko władzom trzy dni przed wyborami do Parlamentu Europejskiego, ubrać to w kontekst czystej od polityki "walki o sprawę” będzie bardzo trudno. Bardziej na miejscu będą interpretacje mówiące o odmianie strategii opisanej przez Adama Hofmana.
Majowa kumulacja
9 maja przypada Dzień Europy. Co roku od 2016 r. jest on okazją do manifestacji, którą organizuje Platforma. W tym roku pewnie się ona odbędzie 12 maja, to najbliższa 9 maja niedziela. Grzegorz Schetyna zrobi pewnie wszystko, by ta demonstracja wypadła godnie, żeby pojawiło się na niej kilkadziesiąt tysięcy osób – bo taka mobilizacja na ostatniej prostej kampanii zwykle pomaga dopalić wynik wyborczy.
Dla PiS wielkim problemem to nie będzie – na wiec organizowany przez PO i tak przychodzą osoby, które na partię rządzącą nigdy nie zagłosują. Ale jeśli ta manifestacja zbiegnie się w czasie ze strajkiem nauczycieli, protestem niepełnosprawnych, czy innymi demonstracjami (np. pielęgniareki czy reaktywacją "czarnego marszu”), to obóz władzy problemy mieć zacznie. Choćby z tego powodu, że im większa polaryzacja, tym PiS-owi trudniej osiągnąć dobry wynik – pokazały to wybory w 2007 r., ale też ubiegłoroczne wybory samorządowe.
Każda z tych demonstracji – pojedynczo – dla wyniku wyborczego PiS zagrożeniem nie jest. Zwłaszcza dzisiaj, gdy obóz władzy jest wzmocniony "piątką Kaczyńskiego” i obietnicą większego "500 plus”. Ale suma wszystkich protestów może wywołać efekt, którego sztabowcy z Nowogrodzkiej na pewno woleliby uniknąć. Ich szansą jest to, że to zagrożenie widać już dzisiaj – mają więc kilka miesięcy, żeby je rozbroić.
Inaczej grozi im to, że znów będą musieli – jak w 2013 r. – tkać nową "strategię tysiąca Wietnamów”, która pozbawi Platformę władzy.