PublicystykaKoziński: Spór Kaczyńskiego, Gowina i Ziobry. Tak w polskich realiach wygląda efekt kobry

Koziński: Spór Kaczyńskiego, Gowina i Ziobry. Tak w polskich realiach wygląda efekt kobry

Obecne ostre spory między PiS-em i koalicjantami świetnie pokazują, jak zgubne konsekwencje może mieć jedna błędna decyzja – i brak jej korekty we właściwym momencie.

Iskrzenie w koalicji to nic nowego. Ale w ostatnich miesiącach jego intensywność wzrosła
Iskrzenie w koalicji to nic nowego. Ale w ostatnich miesiącach jego intensywność wzrosła
Źródło zdjęć: © East News | ANDRZEJ IWANCZUK
Agaton Koziński

"Jeszcze jedno takie zwycięstwo i jesteśmy zgubieni" – tak grecki filozof Plutarch z Cheronei skomentował wygraną armii Pyrrusa nad Rzymianami w bitwie pod Ausculum w 279 r. p.n.e. Mamy teraz 2021 r. n.e., ale ten cytat z Plutarcha brzmi świeżo, jakby powstał przed chwilą. I świetnie pasuje do opisania tego, co się dzieje w obozie władzy.

Walka o rekord

To, że w trójkącie Kaczyński-Gowin-Ziobro iskrzy, jest stałym elementem gry od kilku lat. To, że intensywność iskrzenia wzrosła w ostatnich miesiącach, nie jest żadną tajemnicą. Ale ostatnie dni wygenerowały tyle konfliktów i napięć, że aż trudno uwierzyć, że tak bardzo mogą one eskalować między politykami z – bądź co bądź – tej samej koalicji. Jakby trzej panowie chcieli ustanowić niedościgniony w przyszłości rekord w liczbie sporów politycznych na miesiąc. Początek tego roku zdecydowanie tak wygląda.

Wygląda to na próbę bicia rekordu, ale nią nie jest. To raczej konsekwencja zdarzeń z poprzedniego roku. Takie sytuacje określa się jako efekt kobry. Skąd to określenie? Ukuł je niemiecki ekonomista Horst Siebert, nazywając w ten sposób sytuacje, w których podejmowane przez decydentów decyzje sprawiają, że po jakimś czasie sprawa staje się dużo gorsza niż pierwotnie.

Samo określenie "efekt kobry" nawiązuje do zdarzeń, które miały miejsce w Indiach, gdy były one kolonią Wielkiej Brytanii. Delhi nawiedziła inwazja kobr. Kolonialne władze, chcąc się uporać z groźnymi płazami, wyznaczyły nagrodę pieniężną za każdego martwego węża. W rezultacie Hindusi zaczęli je hodować i z tego interwencyjnego skupu uczynili intratny interes. Gdy władze Delhi się zorientowały w sytuacji, skup natychmiast zakończyły. Wtedy domorośli hodowcy, którzy nagle stracili łatwe źródło zarobku, wszystkie węże po prostu wypuścili. W efekcie w Delhi było dużo więcej kobr niż wtedy, gdy władze nic nie robiły, by ograniczyć ich liczbę.

Początkiem polskiej wersji efektu kobry była próba zorganizowania wyborów prezydenckich w terminie konstytucyjnym 10 maja. Wiosną ubiegłego roku mieliśmy pierwszą falę pandemii, która była ewidentnie na kursie kolizyjnym z wyborami. Ale Kaczyński się uparł, by wybory odbyły się tego dnia. Im bardziej wszystko szło z nimi nie tak, tym prezes PiS bardziej naciskał, by jednak je przeprowadzić w wyznaczonym terminie.

W końcu do tego nie doszło – ale tylko dlatego, że Reytanem położył się Gowin i jego kilkunastu posłów z Porozumienia. Ostatecznie prezydenta wybraliśmy latem, dziś nikt nie podważa legalności jego wyboru. Gdyby wybór został dokonany w trybie korespondencyjnym, po 10 maja nie byłoby tygodnia, w którym ktoś nie żądał powtórzenia tych wyborów i usunięcia "uzurpatora" z pałacu prezydenckiego.

Ale jednocześnie tamten spór o tryb wyborów otworzył puszkę Pandory konfliktów wewnątrz koalicji rządzącej. Kaczyński (co zresztą nie dziwi) zrozumiał, że mniejsi koalicjanci PiS dzięki swojej liczebności są całkiem podmiotowi politycznie. Gowin i Ziobro też dostrzegli swoją siłę i coraz chętniej z niej korzystają. W rezultacie obóz władzy stał się dużo mniej stabilny, mający dużo więcej problemów wewnętrznych niż zanim zaczął szukać sposobów na rozwiązanie problemu z wyborami prezydenckimi. Jak na dłoni widać, że lepsze stało się wrogiem dobrego. Efekt kobry w polskim wydaniu.

Ostro, coraz ostrzej

Wybory prezydenckie PiS wygrał, ale – parafrazując Plutarcha – jeszcze jedno takie zwycięstwo, a w Polsce nie pozostanie kamień na kamieniu. Bo uruchomione w maju konflikty wewnętrzne właśnie weszły w kolejną, jeszcze ostrzejszą fazę. Porozumienie podzieliło się na frakcję Gowina i frakcję Adama Bielana. Solidarna Polska nie pękła, ale za to jest przycinana – Kaczyński nakazał odwołać wiceministra Janusza Kowalskiego z rządu. SolPol zagłosował w czwartek w Sejmie przeciwko PiS-owi. W efekcie Piotr Gliński musiał się gęsto tłumaczyć publicznie, choć Nowogrodzkiej zdecydowanie nie było to w smak.

Już jest ostro i szybko, a zapowiada się, że tempo jeszcze przyspieszy, a sytuacje jeszcze się zaostrzą. Bo rząd musi zatwierdzić Fundusz Odbudowy Europy – tymczasem mowa ciała Ziobry i jego partyjnych kolegów wyraźnie sugeruje, że to absolutnie nie wchodzi w grę. Grillowany zaczął być premier Morawiecki. Nagle Kaczyński w wywiadach przestał o nim mówić, zaczął za to wychwalać Daniela Obajtka. Ledwo zaczął, a już poznaliśmy kolejne "taśmy prawdy" – tym razem z Obajtkiem w roli głównej, nie stawiające go bynajmniej w pozytywnym świetle.

Skoro zaczyna się gra taśmami, to sygnał wyraźny, że konflikty szybko nie wygasną. Bo doświadczenie uczy, że publikacje "polskich nagrań" są ciekawe – ale jeszcze ciekawsze jest to, czy będą nagrania kolejne. I czy nagrania kolejne będą mocniejsze czy słabsze. Albo – wątek wręcz najciekawszy – czy jest możliwe, by następnych taśm nie było. Bo wtedy pojawiają się nowe pytania. Na przykład: dlaczego nie było innych taśm? Bo nikt ich nie nagrał? A może osoba na tych taśmach wie, co na nich jest i bojąc się ich ujawnienia wycofuje się z planów i zamiarów, jakie miała przed ich ujawnieniem?

Przy tym poziomie napięcia wewnątrz koalicji rządzącej takich pytań, spekulacji, aluzji, rozważań będzie coraz więcej. Można by nawet machnąć na nie ręką, wychodząc z założenia, że kłótnie w ciasnym trójkącie Kaczyńskiego, Gowina i Ziobry są mało istotne – ale jednak tak nie jest. Już Horacy pisał, że "jakiekolwiek szaleństwo popełniają królowie, płacą za nie Achajowie (poddani)". Związek przyczynowo-skutkowy między systemem władzy a jakością życia w kraju jest wyraźnie widoczny – zwłaszcza w sytuacjach krytycznych, jaką jest pandemia. A zakleszczonej we własnych konfliktach władzy wymienić w prosty sposób nie da, bo do kolejnych wyborów ponad dwa lata. Do tego czasu rachunek za te spory w obozie władzy może się okazać bardzo wysoki.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)