ŚwiatKoziński: Putin dzieli UE i NATO. Orban mu w tym pomaga [OPINIA]

Koziński: Putin dzieli UE i NATO. Orban mu w tym pomaga [OPINIA]

Viktor Obran przygotowuje się do kampanii wyborczej. Tegoroczne głosowanie na Węgrzech to prolog przed wyborami w Polsce w 2023 r.

Spotkanie Orbana i Putina na Kremlu
Spotkanie Orbana i Putina na Kremlu
Źródło zdjęć: © East News | ALEXANDER ZEMLIANICHENKO
Agaton Koziński

"A cél szentesíti az eszközt" – mówi węgierskie przysłowie. W wolnym tłumaczeniu: cel uświęca środki. Dokładnie w tym rytmie próbuje swoją politykę prowadzić Viktor Orbán. Potwierdziła to jego wtorkowa wizyta w Moskwie, gdzie spotkał się z Władimirem Putinem. Tylko czy rzeczywiście widać cel uświęcający takie rozmowy w chwili, gdy Rosję od inwazji na Ukrainę dzieli właściwie jeden rozkaz?

Węgier, Rosjanin dwa bratanki

Orban do swojej moskiewskiej wizyty przygotowywał się bardzo starannie. Przed nią rozmawiał telefonicznie z francuskim prezydentem Emmanuelem Macronem, gdyż Francja przewodniczy obecnie pracami UE. Konsultował się także z sekretarzem generalnym NATO Jensem Stoltenbergiem. Sam tę wizytę zapowiadał jako "misję pokoju". Tylko gałązki oliwnej namalowanej na kadłubie węgierskiego samolotu rządowego zabrakło.

I pewnie nawet ta retoryka w jakiś sposób by Orbana broniła. Przecież skoro z Putinem co kilka dni konferuje (przez telefon) Macron, to czemu on nie może? Tyle że różnice widać jak na dłoni. Bo bez względu na to, jaką ocenę się wystawi staraniom francuskiego prezydenta, to jednak rozmawia on ze swoim rosyjskim odpowiednikiem o deeskalacji konfliktu przygranicznego. A węgierski premier rozmawia przede wszystkim o interesach.

I tak było zawsze. Orban sam we wtorek przypomniał, że pierwszy raz spotkał się z Putinem 13 lat temu, od tamtej pory rozmawiali ze sobą w cztery oczy już 12 razy. Czy którekolwiek z tych spotkań przyniosło jakieś realne korzyści UE, czy NATO? Pytanie retoryczne. Wiadomo natomiast, jakie korzyści przyniosły Węgrom – choćby gwarancję dostaw gazu czy preferencyjny kredyt od Kremla na budowę nowej elektrowni atomowej na Węgrzech. Wiele razy też było słychać zbieżny język Putina i Orbana w kwestii Ukrainy – i w Kijowie nie odbierano tego jako anielskich chórów. Jeśli szukać porównania, to raczej do chrzęstu czołgowych gąsienic.

Oczywiście, nie można premierowi węgierskiemu odbierać prawa do prowadzenia samodzielnej polityki zagranicznej. Tym bardziej, że Węgry z Rosją bezpośrednio nie sąsiadują, siłą rzeczy nie mają tak fatalnych z nią doświadczeń jak choćby Polska lub Litwa. Pod tym względem geopolityka gra na ich korzyść.

Ale teraz sytuacja jest wyjątkowa. Napięcie na granicy rosyjsko-ukraińskiej jest bliskie wrzenia. Zachód stara się lojalnie stać po stronie Ukrainy, nawet jeśli Niemcom czy Włochom przychodzi to z wyraźnymi oporami. W takim momencie prowadzenie czysto bilateralnej rosyjsko-węgierskiej polityki jest zwyczajnie nie na miejscu. Pewne zachowania, które można uznać za akceptowalne w czasie stabilizacji, w chwili kryzysu stają się błędem. Trudno to nazwać inaczej niż rozbijaniem jedności Zachodu w kryzysowym momencie.

Miękkie podbrzusze Orbana

Niemal w tym samym czasie, kiedy Orban był w Moskwie, do Kijowa poleciał premier Morawiecki, który zadeklarował szerokie poparcie dla Ukrainy – także w dostawach sprzętu. Po nim z ukraińskim prezydentem spotkał się premier Wielkiej Brytanii, z podobnym przekazem do Polski. Te przykłady jeszcze wyraźnie pokazują, jak bardzo Węgry są osamotnione w swojej prorosyjskiej polityce. Nawet Niemcy nie posuwają się tak daleko.

Tyle że Polska z Węgrami będzie łączona, nawet jeśli różni oba państwa stosunek do Rosji. Węgiersko-polska koncepcja rządów, przez Orbana i Jarosława Kaczyńskiego, określona jako "kontrrewolucja kulturalna" sprawia, że oba kraje oceniane są jako tandem. Zbliża je niemal identyczna polityka na forum UE, podkreśliło to niedawne spotkanie liderów partii prawicowych w Madrycie.

Orbana w kwietniu czekają wybory. Nie ukrywał, że wizyta w Moskwie była elementem przygotowań do nich. Uzyskał niższą cenę gazu, co pozwoli mu choć trochę ograniczyć inflację (w grudniu wyniosła 5,1 proc.). Ważny sukces w kontekście zbliżającej się kampanii – najtrudniejszej dla Orbana od 2010 r. (wtedy przejął władzę).

Najtrudniejszą z dwóch powodów. Po pierwsze, opozycja po raz pierwszy jest zjednoczona, wystawiła wspólne listy przeciw niemu. Ta metoda działa, bo w sondażach Fidesz i zjednoczone siły opozycji idą mniej więcej równo. Dawno Orban nie czuł tak bardzo na swoich plecach oddechu politycznej konkurencji.

A opozycja jest tak blisko z powodu drugiego: bo wydaje się, że trafiła w swój czas. Węgrzy stają się znużeni układem rządzącym w ich kraju, co pokazało opublikowane w styczniu 2022 r. badanie francuskiego ośrodka Fondapol. Wynika z niego, że 74 proc. Węgrów uważa, że demokracja w ich kraju działa źle (średnia dla krajów UE to 49 proc., w Polsce tak myśli 68 proc.). Aż 81 proc. Węgrów uważa, że należy ograniczyć rolę państwa, a wzmocnić przedsiębiorców (średnia dla UE to 60 proc., w Polsce tak myśli 81 proc. respondentów). Widać więc grunt pod polityczną zmianę.

Widać też, co jest piętą achillesową Orbana, co stanowi temat dla opozycji. 49 proc. Węgrów twierdzi, że największym zagrożeniem dla kraju jest korupcja (średnio w UE 33 proc., w Polsce 34 proc.). Aż cztery piąte dorosłych Węgrów uważa, że większość polityków w ich kraju jest skorumpowanych (w całej Unii tak twierdzi 58 proc. respondentów, w Polsce 66 proc.). Jeśli dodać do tego analogiczny z Polską skandal na Węgrzech związany z wykorzystywaniem systemu Pegasus oraz ciągłe napięcie w relacjach z UE, to otrzymujemy pełny obraz miękkiego podbrzusza Orbana. Bardzo ciężko będzie mu je osłonić w czasie kampanii wyborczej.

Oczywiście, on cały czas pozostaje faworytem wyborów. Wielu Węgrów jest mu wdzięcznych, bo w okresie jego rządów bardzo wyraźnie poprawiła się jakość ich życia. Ale nie zmienia to faktu, że węgierski premier zwycięstwa – jak jeszcze w poprzednich wyborach – pewny być nie może. Walka będzie trwała pewnie do końca kampanii.

Linie podziałów politycznych między obozem władzy i opozycją na Węgrzech są podobne do tych, które obserwujemy w Polsce. Są oczywiście różnice (choćby w percepcji korupcji), ale generalnie analogii jest tak dużo, że wybory węgierskie można uznać za laboratorium pokazujące, jak mogą wyglądać wybory w Polsce w przyszłym roku. W wielu miejscach Orban i Kaczyński jadą na tym samym wózku. Biorąc pod uwagę zależność Węgra od Putina, tym bardziej widać, jak bardzo kłopotliwy jest dla PiS-u sojusz z Fideszem.

"A nagy hal megeszi a kishalat" (duże ryby zjadają mniejsze) – mówi inne węgierskie przysłowie. Orban traktuje to bardzo dosłownie. Wie, że znajdując się w środku trójkąta Rosja-Turcja-Niemcy, musi dbać o poprawne relacje z nimi wszystkimi, bo przy każdym z nich jest rybą mniejszą. Z Berlinem (i szerzej z UE) o takie stosunki coraz trudniej, stąd bliska więź z Polską. Kwietniowe wybory na Węgrzech są bardzo ważne także w tym kontekście – staną się one prologiem wyborów parlamentarnych w Polsce w 2023 r.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
rosjawęgrywładimir putin
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (885)