Koziński: "Pułapka Tuska. Tylko od byłego premiera zależy, czy opozycja w nią wpadnie" [OPINIA]
Donald Tusk cały czas może odgrywać bardzo ważną rolę w polskiej polityce – ale trochę inną niż ta, którą pełnił w niej do tej pory. Czy jest w stanie się do niej nagiąć?
Coraz więcej znaków mówiących, że Donald Tusk naprawdę wróci do polskiej polityki. Ostatnie doniesienia mówią, że dojdzie do tego 3 lipca. Ale data w tym wszystkim jest najmniej istotna. Dużo ważniejsza jest rola, jaką on zamierza w polityce odgrywać.
Ściana i zastygła forma
Od tygodnia (czy może raczej od kilku lat – tylko z przerwami) przez Polskę przetacza się serial pod nazwą "Powrót Tuska". Były premier co jakiś czas sugeruje, że na poważnie zaangażuje się w polską politykę – ale po chwili wzmożenia wywołanego tym mrugnięciem okiem następuje rozprężenie, a on sam nagle znika. Aż do kolejnego razu – gdy znów wraca, by rozpalić (na chwilę) wyobraźnię swoich zwolenników.
Świetnie ilustruje to stacjonujący przed Sejmem oddział KOD-u. Gdzieś na początku poprzedniej kadencji działacze Komitetu Obrony Demokracji rozstawili tam kilka stałych stanowisk, które przypominają o ich proteście przeciwko rządom PiS. Te stanowiska obwieszone są różnego rodzaju politycznymi plakatami. Jeden z nich głosił "Tusk 2020". Wisiał także wtedy, gdy o prezydenturę walczył Rafał Trzaskowski. Najlepiej pokazuje wiarę w to, że były premier ciągle ma siłę sprawczą, dalej byłby w stanie zmierzyć się z Kaczyńskim – i z nim wygrać, jak to miało miejsce w 2007 czy w 2011 r.
Zobacz również: Roman Giertych o Tusku: "Może wygrać z PiS-em"
Tylko czy to realne? Nie ma wątpliwości, że Tusk i Platforma pasowali do siebie. On stojąc na jej czele, świecił najjaśniej w swojej karierze. Sama partia pod jego przywództwem znajdowała się w zenicie swej popularności i wpływów. Pełna synergia, wszyscy byli wygrani. Poza PiS-em rzecz jasna, który ściany o nazwie "Platforma kierowana przez Donalda Tuska" przez bite osiem lat przeskoczyć nie umiał.
Aż ta ściana sama znikła. Tusk wyjechał do Brukseli – i od tej pory PO może tylko żyć wspomnieniami własnej świetności. Dopiero po wyjeździe przewodniczącego widać było w pełni, jak ten duet (Tusk i PO) do siebie pasowali. Rozdzieleni – stracili wszystko. Platforma straciła treść, Tusk – formę, w której funkcjonował.
Owszem, były premier pełnił ważną rolę, był przewodniczącym Rady Europejskiej – ale też w pełni możliwości tej funkcji nie wykorzystał. Przede wszystkim dlatego, że PiS rządził w kraju, a on – pracując na co dzień w Brukseli – musiał toczyć ciągłe pojedynki z Kaczyńskim, by przypomnieć choćby sytuację, gdy ubiegał się o reelekcję w roli szefa Rady. Nie to, że PiS jakoś bardzo mu zaszkodził – ale nie trzeba mieć wielkiej politycznej wyobraźni, by uświadomić sobie, o ile bardziej jego europejska kariera by rozkwitła, gdyby miał wsparcie ze strony rządu w Warszawie. Bez tego był skazany na ciągłą improwizację.
I odwrotnie – bez niego Platforma nie odnalazła swego kierunku, swego stylu, pomysłu na siebie. Zastygła w jednej formie ostrego "anty-PiS-u" i w żaden sposób nie umiała się z tego wyrwać. Przyglądając się jej działaniom, chwilami aż trudno było uwierzyć, że jeszcze tak niedawno od niej zależało wszystko w Polsce. Cień dawnej PO.
Partia wodzowska i mikrotargetowanie
Skoro Tusk i Platforma tak pasują do siebie, to ich ponowne zejście powinno być tak oczywiste jak to, że Odyseusz w końcu wróci do swojej Penelopy. Tyle że polityka nie rządzi się tymi samymi prawidłami co eposy greckie. Główna różnica? Penelopa wiernie czekała na Odyseusza, odtrącając ubiegających się o jej rękę 108 zalotników. PO nie czekała. Na miejsce zwolnione przez Tuska wskakiwał regularnie co dwa-trzy lata ktoś inny. Żaden nie dał Platformie nawet w części tego, co dał jej Tusk – ale mimo to poszukiwania kogoś innego trwały.
Nie tylko PO nie czekała, aż Tusk wróci. Cała polska polityka wygląda dziś inaczej niż 10 lat temu. Są w niej inne nazwiska, inne tematy, inne osie podziału i linie napięć. Pojawili się nowi aktorzy – od małych (KOD, Strajk Kobiet, Konfederacja) po całkiem pokaźnych jak Lewica czy Polska 2050. A temu wszystkiemu Tusk przyglądał się z odległości 1296 km dzielących Brukselę od Warszawy.
Czy więc on ma po co w ogóle wracać? Wbrew pozorom tak. Więcej – on mógłby odegrać ogromną rolę w konsolidacji opozycji, uporządkowaniu jej szeregów. Gdyby Tusk ponownie stanął na czele PO, na pewno zdołałby wyrównać jej szereg, pomógłby partii odzyskać rezon, wyrazistość. Szybko przełożyłoby się to na sondaże – gdyby PO wróciła ponad poziom 20 proc., byłoby jej dużo łatwiej nawigować po politycznej rzeczywistości.
Ale on też miałby duży wpływ na całą opozycję. Dziś gołym okiem widać jej zagubienie. Z prostej przyczyny: nie ma po jej stronie precyzyjnie nakreślonych punktów, po których można nawigować. Owszem, świeci kilka latarni (Trzaskowski, Hołownia, Budka, Kosiniak-Kamysz, liderzy Lewicy), ale wydaje się, że oni raczej konkurują między sobą na sygnały świetlne, niż próbują pomóc w tej nawigacji wyborcom.
Wejście do gry Tuska pomogłoby – przynajmniej w części - uporządkować sytuację. Były premier stałby się najważniejszym punktem odniesienia dla wszystkich, którzy dobrze wspominają czasy jego rządów. Takich wyborców nie brakuje, inaczej nie bylibyśmy świadkami takiego wzlotu KOD-u kilka lat temu. Tusk mógłby płynąć na tej fali, choć pewnie ryzykowałby łatkę polityka "dla dziadersów".
Jednocześnie wyborcy młodsi, inaczej patrzący na politykę mieliby swoje punkty odniesienia. Trzaskowski przyciągałby wyborców młodszych o bardziej lewicowych poglądach. Kosiniak-Kamysz – tych bardziej konserwatywnych. Hołownia byłby atrakcyjny dla wszystkich osób o niezbyt głęboko ugruntowanych poglądach politycznych, którzy jednak chcieliby zmiany. Lewica przyciągałaby wyborców o nastrojach silnie lewicowych, wręcz antysystemowych.
To byłby piękny przykład politycznego mikrotargetowania. Wielopokoleniowy, wielopoglądowy koncept, w którym każdy Polak niepopierający PiS-u mógłby znaleźć coś dla siebie. Taka starannie ułożona orkiestra miałaby naprawdę duży potencjał i moc przyciągania. PiS straciłby wiele argumentów, musząc rywalizować z takim multimodalnym kombajnem politycznym.
Ale PiS straci? Tu jest największy znak zapytania związany z (ewentualnym) powrotem Tuska. Bo on musiałby być jednym z kilku liderów. A tymczasem jest przyzwyczajony, że to on jest słońcem, że wokół niego wszystko się kręci. To w czasach jego świetności w Polsce dominował system partii wodzowskich, nie przypadkiem on taki system współtworzył.
Jeśli jest do niego przyzwyczajony, to opozycja na jego powrocie nie skorzysta – bo on, zamiast szukać synergii z innymi, zamiast doprecyzowywać to mikrotargetowanie, od razu weźmie się za wycinanie i umacnianie swego przywództwa. Pewnie to mu się nawet uda, bo doświadczenie w tym ma ogromne. Ale on wygra – za to opozycja sukcesu mieć nie będzie. To jest właśnie pułapka Tuska – i tylko od niego zależy, czy opozycja w nią wpadnie.
Jeśli wróci, oczywiście.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl
Czytaj również: