PublicystykaKoziński: "Propozycje Unii dla Polski są korzystne. Ale czy na pewno rząd ma tak wielki powód do dumy?" [OPINIA]

Koziński: "Propozycje Unii dla Polski są korzystne. Ale czy na pewno rząd ma tak wielki powód do dumy?" [OPINIA]

"Miliardy dla Polski", "sukces rządu" – od wczoraj premier Morawiecki i prezydent Duda już po kilka razy każdy zdążyli się pochwalić 63 miliardami euro, które nasz kraj ma otrzymać w ramach tzw. funduszu odbudowy UE. Tak to właśnie jest w Unii: każdy wygrywa – zaś potem zaczyna się liczenie małych punktów.

Koziński: "Propozycje Unii dla Polski są korzystne. Ale czy na pewno rząd ma tak wielki powód do dumy?" [OPINIA]
Źródło zdjęć: © PAP
Agaton Koziński

Po brukselskich korytarzach krążyła od pewnego czasu metafora drugiej połowy. Chodzi o koronawirusa. Nikt tam nie ukrywał, że instytucje europejskie zawiodły w pierwszej fazie pandemii, publicznie zresztą przepraszała za to Ursula von der Leyen, szefowa Komisji. Ale to była pierwsza połowa meczu.

Teraz rozpoczyna się druga, a w niej gra całej UE ma być dużo lepsza, bardziej zorganizowana, skuteczna. Unia ma być niczym niemiecka drużyna piłkarska, która im bliżej końca meczu, tym lepiej sobie radzi na boisku - i zwykle strzela decydujące bramki w ostatnich minutach. W końcu von der Leyen jeszcze niedawno była ministrem obrony w rządzie Angeli Merkel.

Czy tak będzie? Na razie poznaliśmy pomysł na taktykę gry w drugiej połowie. 750 miliardów euro w skali całej Unii na walkę z gospodarczymi konsekwencjami koronawirusa. Koncepcja wydaje się być niezła, korzystna (i dla krajów południowej Europy, i dla Polski), choć nie pozbawiona słabych punktów. Ale teraz europejska dyskusja na ten temat dopiero się zacznie i projekt zacznie ewoluować. Bo choć mówi on głównie o pieniądzach, to też kryje się w nim sporo regulacji o charakterze politycznym.

Fundusze UE. Moment Europy?

"Repair and Prepare" – brzmi jak nazwa gry komputerowej w stylu "Command and Conquer", ewentualnie doktryny wojskowej stosowanej przez USA (np. "Shock and awe" - szok i przerażenie). Tymczasem to nazwa programu, który właśnie ogłosiła Komisja Europejska w celu ratowania gospodarki naszego kontynentu po pandemii. Prezentując go w środę von der Leyen mówiła, że nadchodzi "moment Europy", podkreślając, że "zaczęło się od małego wirusa, a skończyło wielkim kryzysem".

Dużo staranności dołożono przy dobieraniu właściwych słów przy prezentacji tego projektu. Sztab specjalistów od PR i wizerunku musiał włożyć mnóstwo wysiłku w to, żeby komunikacja ze strony Komisji Europejskiej brzmiała poważnie - ale też energicznie, inspirująco. Żeby było czuć, że Bruksela jest rozwiązaniem, a nie problemem.

Tyle że przy zwrocie "moment Europy" cały czas trzeba stawiać znak zapytania. Przede wszystkim dlatego, że mówimy o projekcie. W dużej części zbieżnym z tym, co niedawno ogłosili wspólnie Angela Merkel i Emmanuel Macron – a przeciwko czemu protestowały cztery kraje UE (Austria, Holandia, Dania, Szwecja) uważające, że nie można rozrzucać po Europie pieniędzy z helikoptera. Gdy rozpocznie się żmudny projekt negocjacji projektu, te kraje – w końcu płatnicy netto w UE - mogą w sporej części go osłabić.

Mateusz Morawiecki głośno cieszył się z propozycji Komisji, choć wcześniej nieoficjalnie słychać było, że premier namawiał szefową KE do programu większego, będącego prawdziwą bazooką przełamującą europejską stagnację. Parlament Europejski chciał projektu wartego 2 bln euro (teraz jest 500 mld plus 250 mld w pożyczkach)
. Pod tym względem propozycja Komisji wydaje się więc być wyważonym kompromisem między dwoma skrajnościami.

Na papierze wygląda to na wyważony europejski kompromis.

Fundusze UE. Pękają mity

Choć nie jest to kompromis pełny. Naczelna zasada UE mówi: po zakończeniu negocjacji każdy kraj musi ogłosić swój sukces. Teraz przynajmniej cztery kraje tego zrobić nie mogą – choćby z tego powodu wiadomo, że ten program zostanie redefiniowany, tak, żeby swój sukces miały cztery państwa teraz mu przeciwne. Do tego dojdzie jeszcze proces zatwierdzania go przez parlamenty narodowe. Cały czas jesteśmy bliżej początku niż końca drogi, którą on musi przebyć.

Dyskusje o tym programie będą ostre, bo już teraz widać, że narusza on kilka mitów, które do tej pory wydawały się być nie do naruszenia. Jakich? Choćby ten mówiący, że w budżecie UE nie ma dziur. 500 mld euro pomocy z programu odbudowy będzie spłacanych z pieniędzy europejskich przez 30 lat. Jak to nazwać, jeśli nie zadłużeniem?

Kolejny mit – że Niemcy nigdy się nie zgodzą na uwspólnotowienie długu. Właśnie się zgodziły. Nie bezpośrednio, nie na stałe, tylko jednorazowo – ale się zgodziły. Nie przypadkiem Sąd Konstytucyjny w Karlsruhe niedawno wydał werdykt, w którym przyznał sobie prawo ostatniego słowa w określaniu limitu kredytu europejskiego, w jakim Niemcy mogą partycypować. W ten sposób Berlin (Karlsruhe) wmontował bezpiecznik do systemu wspólnych długów. Ale ten mit pękł. Okazało się, że dla Niemiec ważniejsze jest zachowanie jednego wspólnego europejskiego rynku niż trzymanie się dogmatu o uwspólnotowieniu długu.

I jeszcze jeden mit – o polityce spójności. Przyjęło się, że w jej ramach pomaga się krajom najbiedniejszym. Najważniejszym kryterium była wysokość nominalna PKB. Teraz to się nie zmienia. Formalnie polityka spójności pozostaje bez zmian, ale przecież fundusz ratunkowy jest niczym innym jak jej najnowszym wariantem. A z zapowiedzi wynika, że w jego ramach więcej pieniędzy od Polski (ciągle jednego z najbiedniejszych krajów UE) dostaną państwa bogatsze: Włochy i Hiszpania. Kolejny przewrót kopernikański w konstrukcji UE.

W dodatku ciągle nie wiadomo, w jaki sposób ten program będzie finansowany. Wiemy jedynie, że zrzucą się na niego wszystkie kraje unijne, a największą część dopłacą Niemcy (nawet jedną czwartą). Jak podzieli się reszta? Informacje nie są precyzyjne, ale pojawiały się symulacje mówiące, że Polska może się okazać krajem dopłacającym całkiem solidną sumę do tego programu.

Tak właśnie działa UE. Najpierw każdy ogłasza swoje zwycięstwo (jak premier Morawiecki i prezydent Duda), a potem zaczyna się liczenie małych punktów. Dopiero za jakiś czas się dowiemy, ile tak naprawdę otrzymujemy netto w ramach tego programu. Bo jest on powiązany z nowym budżetem UE na lata 2021-2027, czy z unijną polityką klimatyczną. Nie można wykluczyć na przykład scenariusza, że teraz dostaniemy pieniądze w ramach funduszu odbudowy – ale w czerwcu Polska zgodzi się zaakceptować cele europejskiego Green Deal.

Agaton Koziński dla WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)