Koziński: Politycy powinni zarabiać lepiej. Tylko że to wymaga wyjścia z korkociągu populizmu [OPINIA]
Wyższe pensje dla polityków to nie nagroda. To zobowiązanie. Tylko póki co nie wygląda na to, żeby polska polityka była gotowa na taką rewolucję.
Populizm – to jedno z najbardziej nadużywanych słów w polskim życiu publicznym. Regularnie polityczni adwersarze dezawuują koncepcję swoich przeciwników, sięgając po to właśnie określenie. Ale akurat w kwestii zarobków parlamentarzystów czy najważniejszych osób w państwie populizm od dawna pokazuje swą złą stronę. Czy teraz uda się to zmienić?
Czytaj również: WP: Nawet 6000 zł podwyżki dla wiceministrów, wyższe pensje dla posłów. Hojny gest Andrzeja Dudy
Polityka i pieniądze
Najpierw fakty. Raport NIK z tego roku wykazał, że poseł zawodowy zarabia średnio miesięcznie 9395,8 zł brutto. Tak precyzyjnych wyliczeń zarobków wiceministrów nie ma, ale w zależności od stażu i stopnia zaszeregowania (wiceministrowie mogą być podsekretarzami lub sekretarzami stanu) ich zarobki wahają się od 7 do 9 tys. zł netto. Dodatkowo część nich (ponad 50 parlamentarzystów PiS zasiada w rządzie) pobiera diety poselskie.
Sporo porównując to z przeciętnym wynagrodzeniem w kraju (według GUS w 2020 r. wynosiło ono 5167,47 zł brutto). Tyle że średnia pensja w Polsce cały czas rośnie. W 2017 r. była ona o niemal tysiąc złotych niższa. W tym samym czasie zarobki parlamentarzystów zostały obniżone o 20 proc. – po tym jak Kaczyński uznał, że trzeba pensje parlamentarne obciąć, by wyjść z kryzysu związanego z premiami przyznanymi ministrom przez premier Szydło.
Wtedy zaczęło się to populistyczne zamieszanie z zarobkami. Wcześniej w polskiej polityce obowiązywało ponadpartyjne porozumienie – kwestii zarobków nie dotykamy. Złamała to Platforma, ujawniając wysokość rządowych premii. Dla PiS-u to był pierwszy poważny kryzys, tym bardziej dotkliwy, że Kaczyński lubił powtarzać, że „do polityki nie idzie się dla pieniędzy”. Obóz władzy stał się wtedy zakładnikiem tych słów – dlatego z kryzysu wyszedł poprzez obniżkę uposażeń.
Tylko że zwalczanie populistycznych haseł populistycznymi rozwiązaniami rodzi same problemy. Bo owszem wszyscy mamy takie same żołądki, ale nie takie same mózgi. Siłą rzeczy jeśli chcemy, by do polityki trafiali fachowcy, należy im płacić godnie – wyżej niż średnia krajowa. Tymczasem dziś wejście do polityki oznaczałoby dla dużej grupy specjalistów spadek uposażenia.
W konsekwencji w parlamencie mamy albo prawdziwych pasjonatów życia politycznego, albo milionerów, których stać na hobby pod nazwą „polityka”, ale osoby kompletnie bierne, zdolne jedynie do noszenia teczki za kimś ważniejszym. Rzadko kiedy trafia się przypadek odbiegający od jednego z tych trzech schematów. A dzieje się tak w dużej mierze dlatego, że wejście w świat polityki przełożyłby się mocno na spadek ich zarobków.
Nago czy na bosaka?
Teraz problem niskich zarobków ma zostać rozwiązany – choć kuchennymi drzwiami, za pomocą rozporządzenia prezydenta (z kontrasygnatą premiera). Sprawa wydaje się przesądzona, bo niepotrzebne jest głosowanie w parlamencie, poza tym Kaczyński zapowiedział na wyjazdowym posiedzeniu klubu PiS, że zarobki pójdą w górę, więc wszystkie klocki zdają się pasować do siebie. Nowogrodzka locuta, cusa finita – można by sparafrazować.
Czytaj też: Wyższe pensje polityków i tajemnicza rola Andrzeja Dudy. Kancelaria Prezydenta zabiera głos
Ale nie parafrazujmy, wcale nie można wykluczyć, że wcale nie o podwyżki tu chodzi, tylko o grę z opozycją. Bo to ona zaczęła serial pod nazwą „ile zarabiają polityce w Polsce” – i siłą rzeczy staje się zakładnikiem emocji, które w ten sposób uwolniła.
Wyraźnie to było widać dokładnie rok temu, kiedy do Sejmu trafi projekt nowelizacji ustawy dotyczący wynagrodzeń parlamentarzystów. Ich zarobki miały wzrosnąć – i za tym rozwiązaniem opowiadały się i PiS, i Platforma. Tylko że szybko się okazało, że była to nie tyle Platforma, co jej ówczesny przewodniczący Borys Budka.
Ale gdy nowelizacja przeszła w Sejmie (z poparciem części posłów PO), zaczęła się polityczna bitwa. Na Platformę natychmiast spadły gromy krytyki – za to, że dogaduje się z PiS-em, że się łasi na pieniądze, itp. Pół biedy, gdy te ataki szły ze strony mediów. Ale swoje dorzucił wtedy też Tusk. „Opozycja, która złej władzy podwyższa wynagrodzenie, i to w czasie kryzysu, nie ma racji bytu. Po prostu. Ogarnijcie się, proszę” – napisał wtedy w mediach społecznościowych.
Tylko że łatwo mu to było pisać, gdy polską politykę śledził z oddali. Ale teraz kieruje Platformą. I jak się zachowa w sytuacji, gdy od jego decyzji bezpośrednio zależy los 126 posłów i 41 senatorów? Każdy z nich widzi, że dookoła zarobki idą w górę – a ich stoją w miejscu. Każdy z nich zauważa rozpędzającą się inflację – gdy ich zarobki stoją w miejscu. W takiej sytuacji propozycja podwyżki uposażeń wydaje się logicznym rozwiązaniem. Tym bardziej że koszt polityczny bierze na siebie obóz władzy.
Ale też można sobie wyobrazić sytuację, gdy Tusk uderza w ton typowy dla swojego tłita sprzed roku i na przykład wzywa parlamentarzystów Platformy, by podwyżek (jeśli zostaną zatwierdzone) nie przyjęli. Albo gdy one mimo wszystko wpłyną na ich konto, to te pieniądze co miesiąc przekazywali na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Byłoby to zagranie w duchu jego retoryki sprzed roku. Pokazałoby jego determinację – ale też popularności w PO ono by mu nie zbudowało. Wydaje się, że byłby to u niego wręcz krok w kierunku losu Borysa Budki. Co więc wybierze?
To tylko jeden z możliwych scenariuszy rozwoju sytuacji. Pewnie pojawi się ich więcej – bo trudno sobie wyobrazić, żeby podwyżka pensji polityków przeszła tak po prostu, bez konfliktu i populistycznych ataków. Ta sprawa stała się zbyt drażliwa, by szybko ją zamknąć i pójść dalej. Będzie się działo wokół tej kwestii.
Tylko że to będzie kolejny spór tylko wyjaławiający polską politykę, a nie ją budujący. Bo w tej kwestii poziom emocji sporu jest odwrotnie proporcjonalny do jego sensowności. Mimo to spór trwać będzie.
Polscy politycy powinni zarabiać lepiej. To nie powinny być pensje rzędu wielkości zarobków prezesa Orlenu, ale też pensje, które mogą być porównywalne z pensjami płaconymi na wolnym rynku specjalistom średnio-wyższego szczebla. Ale jednocześnie wyższe pensje powinny iść w parze ze zbiorowym zobowiązaniem: koniec z nepotyzmem. Koniec z uwłaszczaniem się kolejnych partii na majątku państwowym. PiS pod tym względem pobił sporo rekordów – ale też poprzednicy na pewno nie są tymi, którzy mają prawo w obecną ekipę rządzącą rzucać kamieniami z tego powodu. Trafił swój na swego.
Dlatego wyższe zarobki polityków powinny iść w parze umową społeczną, mówiącą, że przyłapanie kogokolwiek na nepotyzmie będzie równoznaczne ze śmiercią polityczną. To byłby uczciwy układ – i dla polityków, i dla społeczeństwa.
Tylko czy to realne? „Bycie nagim oznacza rewolucję; chodzenie na bosaka to zwykły populizm” – napisał John Updike. Jeśli chcemy mieć wysokiej klasy grupę polityków, należy ich traktować jak profesjonalistów – i adekwatnie im płacić. To byłaby rewolucja. Ale pewnie skończy się na przebieraniu się w szaty arbitrów skromności i moralizowaniu, że to nie czas na podwyżki. I jak zwykle w polskiej polityce będziemy chodzić na bosaka.