Koziński: "PiS nie może zawrócić. Wie, że jak przegra, nie będzie czego zbierać" (Opinia)
Opozycja wielokrotnie zapewniała, że nie będzie miała litości w rozliczaniu PiS-u po odzyskaniu władzy. Kto wie, czy tymi groźbami nie przesądziła o wyniku wyborów.
Hernán Cortés, hiszpański konkwistador, który podbił Meksyk w XVI w., zasłynął tym, że po przybiciu okrętami do półwyspu Jukatan nakazał spalić wszystkie statki, którymi jego drużyna przypłynęła z Hiszpanii.
W ten sposób zyskał pewność, że jego ludzie nawet nie myśleli o tym, żeby się cofnąć – zwyczajnie nie mieli dokąd.
Mogli tylko działać zgodnie z maksymą "maszeruj albo giń". Ich jedyną szansą na przetrwanie było podbicie Meksyku. Wtedy czekały na nich zaszczyty, bogactwo, prestiż. Porażka równała się śmierci – bo nawet nie mieli jak uciec. Logika jasna jak konstrukcja Pirámide del Sol (piramidy słońca) czczonej przez Azteków.
Dokładnie według tej samej logiki Jarosław Kaczyński konstruuje PiS po 2015 r. Piątkowe wyjazdowe posiedzenie klubu tej partii świetnie to pokazało.
Kto teraz kołysze łódką?
Co najbardziej zdziwiło po tym posiedzeniu? Jak niewiele z tego, co się w jego trakcie działo, wyciekło na zewnątrz. Owszem, mieliśmy oficjalne wystąpienie szefa klubu i rzeczniczki partii, którzy krótko je omówili. Owszem, sporo miejsca poświęciły mu telewizyjne serwisy informacyjne. Niby więc na deficyt wiedzy narzekać nie można.
Ale to wszystko były tylko ogólniki.
Dowiedzieliśmy się na przykład, że Kaczyński przestrzegał parlamentarzystów PiS przed triumfalizmem. Że w kampanii do Sejmu brać będą udział europosłowie. Że wszyscy będą ciężko pracować przez całe wakacje – tak, żeby wynik wyborów był, jak najlepszy. I że pod koniec wakacji poznamy nowe założenia programowe, które mają obowiązywać w kolejnej kadencji – jeśli PiS utrzyma władzę.
W skrócie – po tym posiedzeniu nie usłyszeliśmy niczego, czego nie wiedzieliśmy wcześniej. Można było napisać jego podsumowanie przed jego rozpoczęciem, tak to wszystko było przewidywalne.
A przecież nie da się powiedzieć, że w PiS nie ma życia wewnętrznego. Nie przypadkiem Kaczyński zorganizował już kolejne tego typu posiedzeniu po eurowyborach. Skoro tak robi, to znaczy, że obawia się rozprężenia, ruchów odśrodkowych, być może nawet konfliktów wewnątrz PiS-u.
Bo tajemnicą poliszynela jest, że na szczytach władzy partyjnej nie brakuje napięć. W dodatku z krajowej polityki do europarlamentu przenosi się Joachim Brudziński. Taki ruch tak ważnej osoby nie może pozostać bez konsekwencji dla życia wewnętrznego – nawet w sytuacji, gdy Brudziński będzie kierował kampanią parlamentarną w tym roku.
Bez litości
Warto pamiętać, w jakim momencie jest dziś PiS. Po 1989 r. tylko jedna partia w Polsce zdołała wywalczyć reelekcję – Platforma w 2011 r. Żadna inna nie była nawet w stanie o to powalczyć, wcześniej nastąpił tak silny proces rozkładu (AWS w 2000 r., SLD w 2004 r.), że nie miały szans zawalczyć o wyborczą wygraną.
Inaczej partia Kaczyńskiego. Eurowybory, bieżące sondaże pokazują, że PiS ma realne szanse na utrzymanie władzy po wyborach. Jest w takiej samej sytuacji jak Platforma osiem lat temu – siłą rzeczy do niej należy ją porównywać.
W jakiej kondycji była PO po czterech latach swoich rządów? Niezłej – jeśli za miarę przyjąć sondaże. Ale już wtedy widać było zjawiska, które doprowadziły do utraty władzy przez tę partię.
Na tym etapie w PO już trwała wojna podjazdowa między frakcji wewnątrz partii rządzącej. Tusk mówił o Schetynie per "rezerwa strategiczna" – ten w odpowiedzi knuł z Bronisławem Komorowskim, w jaki sposób lidera Platformy pozbawić fotela premiera.
Pod tym względem w PiS-ie panuje sielanka. Owszem, trochę łódką kołysze Zbigniew Ziobro, wiadomo, że Beata Szydło nie czuje nawet grama sympatii do Mateusza Morawieckiego. Ale na zewnątrz nie wydostaje się prawie nic. Dostajemy tylko okrągłe komunikaty o potrzebie "zakasania rękawów", obło brzmiące informacje o tym, by unikać "triumfalizmu". Tyle.
W ten sposób wracamy do początku tego tekstu i metafory o Hernánie Cortésie. Kaczyński zastosował dokładnie tę samą strategię co on. Politycy PiS dobrze wiedzą, co ich czeka, jeśli przegrają wybory, stracą władzę. Grzegorz Schetyna wystarczająco często mówił o tym, jak brutalne będzie rozliczenie PiS-u, żeby to się utrwaliło.
Dlatego w rządzącej partii każdy bardzo dba o to, by na zewnątrz wyglądała ona jak jednolita skała – taka, w której żyletki nie da się włożyć między poszczególne kamienie. Pamiętają wystarczająco mocno, ile PO kosztowało rozhermetyzowanie szczelności partii – i tego samego błędu nie chcą powtórzyć.
Wiedzą też, że nie mają dokąd wrócić, że w ich sytuacji nie da się zawrócić. Po kolejnych rozprawach z Trybunałem Konstytucyjnym, Sądem Najwyższym, po ustawie dezubekizacyjnej, po reformie edukacji (by wymienić zmiany tylko najlepiej dziś pamiętane) chęć ich rozliczenia za wszystkie "zbrodnie" jest tak silna, że litości dla nich by nie było, gdyby tylko opozycja dostała jakąkolwiek szansę.
PiS jest dziś w sytuacji Cortésa i jego ludzi. Kaczyński wybrał taką strategię w 2015 r. – i wyniki pokazują, że przynosi to efekt. Jeśli PiS utrzyma wysoką przewagę z eurowyborów jesienią, wyznaczy nowy standard w polityce krajowej.
Po stronie opozycji nie widać nikogo zdolnego do podobnych wyrzeczeń, do walki o wynik z podobną determinacją. Kto wie, czy to nie główny powód, sprawiający, że opozycja jest dziś tam, gdzie jest.