PolskaKoziński: PiS bez "efektu flagi". Dlaczego Polacy nie zjednoczyli się wobec obozu władzy? [OPINIA]

Koziński: PiS bez "efektu flagi". Dlaczego Polacy nie zjednoczyli się wobec obozu władzy? [OPINIA]

Agresja na Ukrainę pokazała, że PiS najtrafniej diagnozował zagrożenie ze strony Rosji. Na poparcie dla tej partii to się jednak nie przełożyło. Widać, jak bardzo obozowi władzy ciążą stare problemy.

Politycy PiS w Sejmie
Politycy PiS w Sejmie
Źródło zdjęć: © East News | Andrzej Iwanczuk/REPORTER
Agaton Koziński

03.05.2022 18:54

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Trwa wojna, która w ciągu ostatnich dwóch miesięcy niemal całkowicie zamroziła życie polityczne w Polsce. Ale coraz bardziej widać, że polityka wraca, coraz bardziej przyspiesza. Dla kogo to dobry znak: PiS-u czy opozycji?

Wewnętrzny "efekt flagi"

"Efekt flagi" został zdefiniowany przez politologa Johna E. Muellera w 1970 r., profesora Ohio State University. Zwrócił on uwagę, że w chwili zagrożenia wyborcy automatycznie, wręcz instynktownie, skupiają się wokół lidera. Gdy pojawia się stan dużej niepewności, strachu, natychmiast rośnie zaufanie dla władzy.

Klasycznym już przykładem tego, jak to zjawisko działa, jest sytuacja po ataku na Pearl Harbor z grudnia 1941 r. Ówczesny prezydent USA Franklin D. Roosevelt cieszył się wtedy poparciem zaledwie 12 proc. Amerykanów – ale gdy Japonia zaatakowała USA, jego notowania skoczyły do 84 proc. George’a W. Busha popierało 39 proc. w chwili, gdy Boeingi uderzyły w World Trade Center – ale po 11 września 2001 r. zaufanie do niego wzrosło do 90 proc. Nawet silnie polaryzujący Brytyjczyków Boris Johnson zyskał na tym efekcie. Gdy wybuchła pandemia poparcie dla niego skoczyło do 66 proc. z 32 proc. kilka miesięcy wcześniej. Widać wyraźnie, kryzys podnosi wszystkie łodzie – nawet najmniej popularnych polityków.

Albo może prawie wszystkie. Bo w przypadku rządzącego w Polsce PiS tak się nie stało. Owszem, w sondażach obóz władzy zyskał kilka punktów, ale analizując bliżej dane, łatwo dostrzec, że stało się to kosztem Konfederacji. Po agresji Moskwy na Ukrainę Polakom wyraźnie obniżył się próg tolerancji dla wyraźnie prorosyjskiego kursu tej partii i część jej zwolenników przeniosła swoje poparcie na rządzących. Ale trudno to uznać za "efekt flagi" – raczej za "efekt onucy". Konfederacja na własnej skórze przekonała się, że bycie po niewłaściwej stronie historii w przypadku wojny w Ukrainie skutkuje wyzerowaniem sondażowego poparcia.

W przypadku PiS można mówić natomiast o innym zjawisku: wewnętrznego "efektu flagi". By go opisać, trzeba się cofnąć do sytuacji sprzed 24 lutego. Na przełomie grudnia i stycznia obóz władzy znajdował się w proszku. Kompletnym. Flagowy projekt rządu – "Polski Ład" – okazał się strzałem w kolano, robił poparciu PiS to samo, co wywody Janusza Korwin-Mikkego robią Konfederacji. PiS-owi ciążyły nawet mocniej – bo nie dość, że partia traciła w sondażach, to jeszcze wypłukiwała się z powagi, traciła wizerunek partii działającej skutecznie i efektywnie. W kontekście wyborów utrata autorytetu jest dużo groźniejsza niż nawet mocny spadek w sondażach.

"Polski Ład" to był tylko jeden z problemów, które się ujawniły na początku roku. Kolejnym stała się inflacja – bo na drożyznę wyborcy PiS są szczególnie wyczuleni. Trwała cały czas pandemia, a Polacy byli nią coraz bardziej zmęczeni. Rozwijała się afera z podsłuchami za pomocą Pegasusa. Wreszcie widać było, że Zjednoczoną Prawicę od środka rozsadzają konflikty. Można było odnieść wrażenie, że właściwie każdy kłóci się z każdym. "Bardzo duża część posłów utraciła wiarę w możliwość kolejnej wygranej. Pojawiła się apatia, nie było nawet komu wstrząsnąć ludźmi" – opowiadał na offie jeden z najważniejszych polityków obozu władzy.

Ale ten wstrząs się pojawił – okazała się nim wojna. Agresja Rosji zadziałała na PiS otrzeźwiająco. Partia wyraźnie się skonsolidowała, odbudowała wolę walki. Udało się zatrzymać trend spadkowy w sondażach. To był właśnie ten wewnętrzny "efekt flagi". Nie doszło do gremialnej konsolidacji Polaków wobec obozu władzy – ale doszło do niemal pełnej konsolidacji polityków PiS wobec swoich liderów. Prawica zaczęła znów wyglądać na zjednoczoną.

Sukces i problem według Kissingera

Ale na początku maja zaczynają wracać te same pytania odnośnie PiS-u, które pojawiały się na początku roku. Bo efekt mobilizacji wywołany wojną powoli wygasa. Owszem, cały czas nagłówki mediów są zdominowane doniesieniami z Ukrainy – ale pod materiałami o wojnie coraz więcej informacji czysto politycznych. A tutaj rządzący znów zmagają się z coraz trudniejszą dla nich rzeczywistością.

Wprawdzie rząd posprzątał po "Polskim Ładzie", ale ciągle nie jest w stanie wyhamować inflacji. Według zapowiedzi Adama Glapińskiego jej szczyt miał przypaść w styczniu, jednak wojna te zapowiedzi wykasowała. Teraz szczyt inflacji – według zapowiedzi prezesa NBP-u – powinien przypaść w czerwcu. Czyli już widać, że problem głębszy, a wzrost cen wyższy. I żadnej pewności, że ten ostatni termin okaże się prawidłowo zapowiedzianym.

Obóz władzy ma też problemy z samym Glapińskim. Andrzej Duda zgłosił go na drugą kadencję na prezesa NBP. Prezydent (wyraźnie wzmocniony w ostatnich miesiącach) w żaden sposób nie zamierza się z tego wycofać – choć pojawił się problem z większością dla tej kandydatury w Sejmie. Przymiarki do tego, by ją przegłosować na kwietniowym posiedzeniu, nie przełożyły się na fakty. Teraz słychać, że do głosowania może dojść w maju – ale też nikt twardo przy tej dacie nie obstaje. Na razie jedyne, co wiadomo, to fakt, że obecna kadencja Glapińskiego w NBP kończy się 21 czerwca.

PiS wyraźnie też liczył, że w czasie wojny uda się wygasić pola konfliktu z UE – jednak tutaj również bez efektu. Bruksela nie jest skłonna iść na ustępstwa, rządzący również – nie zdecydowali się nawet na likwidację Izby Dyscyplinarnej. Owszem, decydenci z Unii wykonali kilka gestów w stronę Polski, ale głównie retorycznych. Fakt, że to nasz kraj wziął na siebie w dużej mierze pomoc Ukrainie, większego wpływu na ocenę Warszawy przez Brukselę nie ma.

Wojna stare problemy PiS-u w dużej mierze zamroziła, ale ich nie unieważniła. A jest niemal pewne, że pojawią się nowe – wywołane wojną. Przyglądając się wskaźnikom ekonomicznym, widać, jak konflikt ciąży polskiej gospodarce. Koszty utrzymania kilku milionów ukraińskich uchodźców cały czas idą w górę. Podobnie ceny nośników energetycznych. Spór o Izbę Dyscyplinarną już teraz mocno dzieli Zjednoczoną Prawicę – a można się domyślić, że ta sytuacja jeszcze się pogłębi. Wprawdzie do tej pory wyborcy PiS nie zwracali kompletnie uwagi na to, co się działo w wymiarze sprawiedliwości. Ale tak było wtedy, gdy gospodarka rosła, a pensje szły tylko w górę. Nie ma żadnej pewności, że w sytuacji, gdy zamiast zarobków rosną ceny, ten stan rzeczy się utrzyma.

Agresja na Ukrainę przyniosła PiS-owi jeden atut ważny w kontekście najbliższych wyborów. Partia Kaczyńskiego najbardziej konsekwentnie ostrzegała przed imperialną polityką w wykonaniu Władimira Putina. To PiS najbardziej ostrzegał przed Rosją. Wybuch wojny potwierdził wszystkie te diagnozy w 100 proc. To na pewno PiS wzmacnia, dodaje tej partii powagi.

Ale wcale to nie oznacza, że trzecia kadencja dla tej partii jest już pewna. "Każdy sukces to jedynie bilet wstępu do jeszcze trudniejszego problemu" – mawiał Henry Kissinger. Trafne hipotezy dotyczące Rosji niczego politycznie nie rozstrzygają. Do wyborów jest zbyt daleko, a jednocześnie wojna na pewno wygeneruje nowe problemy, które PiS-owi będą coraz mocniej ciążyć. Drożyzna to tylko najbardziej oczywisty, ale nie jedyny dowód.

Wybuch wojny okazał się pauzą w krajowej polityce. Jednak teraz po dwóch miesiącach coraz bardziej widać, że polityka wraca. Na razie na zwolnionych obrotach, ale za chwilę znów przyspieszy. PiS będzie musiał znów zmagać się z kryzysami, które mu ciążyły kilka miesięcy temu i które sprawiały, że poparcie dla tej partii spadło blisko 30 proc. Jedyne, co PiS zyskał, to dwa miesiące przerwy, które pozwoliło na wewnętrzną konsolidację.

Czy to wystarczy? "Historia może się nam niekiedy wydawać jednym wielkim ciągiem katastrof, ale raz na jakiś czas któraś z nich wywołuje kreatywną reakcję" – napisał wybitny historyk Niall Ferguson w swojej ostatniej książce "Fatum. Polityka i katastrofy współczesnego świata". W tym tkwi klucz do polskiej polityki w czasie, jaki został do wyborów. Zwycięsko wyjdzie z nich ten, kto lepiej zareaguje na dwie katastrofy ostatnich lat: pandemię i wojnę. Kto pod wpływem tych wykaże się większą kreatywnością, kto choć częściowo będzie się umiał wymyślić na nowo? Nie chodzi o to, by wymyślać proch. Wystarczy pokazać, że się wie, jak radzić sobie z coraz trudniejszymi problemami. Tyle – i aż tyle.

Agaton Koziński