Koziński: Klękanie nie pomaga walczyć z rasizmem. Pomaga za to uspokoić własne sumienie pustym gestem
Polscy piłkarze nie uklękną przed dzisiejszym meczem ze Słowacją. I słusznie – bo nie mają ku temu żadnego powodu. Nie należy naśladować faryzejskich gestów.
Nasi futboliści nie klęknęli przed niedawnym meczem eliminacyjnym z Anglią – i spotkanie przegrali. Teraz przed niedzielnym pojedynkiem na Euro nie klęknęli Chorwaci i też z Anglią zanotowali porażkę. Ale przed niedawnym meczem towarzyskim Anglia-Rumunia uklękły obie ekipy, a i tak wygrała Anglia. Z kolei w finale Pucharu UEFA przed meczem na taki gest zdecydowali się zawodnicy angielskiego Manchesteru United, a ich rywale z hiszpańskiego Villarreal nie – a jednak to ci drudzy cieszyli się ze zdobycia pucharu.
To wyszczególnienie o tyle istotne, ponieważ piłkarze często są bardzo przesądni. Pewnie niektórzy już szukają korelacji między (nie)klękaniem, a wynikami. Widać więc wyraźnie, że takiego związku nie ma. Tym bardziej taka akcja przed meczami nie ma większego sensu. A już na pewno nie widać powodu, dla którego uklęknąć mieliby polscy piłkarze.
Dlaczego mamy klękać?
Klękać czy nie klękać – dyskusja o tym toczy się właściwie od początku piłkarskich mistrzostw Europy. Większość krajów biorących udział w Euro odpowiada na ten dylemat przecząco. Rzecznik PZPN przekazał, że także Polska (podobnie jak Słowacja) przed dzisiejszym meczem klękać nie zamierza. Przy kolejnych spotkaniach takich dylematów też raczej nie będzie – bo ani Szwecja, ani Hiszpania takich deklaracji nie składają.
Nie jest jednak wykluczone, że jeśli uda nam się wyjść z grupy, to do dyskusji o klękaniu wrócimy, bo przyjdzie nam grać z drużyną, która ten gest praktykuje. Robią tak nie tylko Anglicy, ale również Belgowie, Irlandczycy, Walijczycy. Nie do końca wiadomo, jak zachowają się Francuzi i Niemcy – jasnych komentarzy z ich strony nie ma. Jeśli więc zagramy w tym turnieju na miarę naszych oczekiwań i ambicji, to także sprawę klękania będziemy mieli okazję przetrenować.
Choć akurat ten temat przećwiczyliśmy przy okazji marcowego meczu z Anglią. Wtedy Zbigniew Boniek jasno powiedział, że klękania nie będzie, bo to nie ten moment – i zdjął w ten sposób z piłkarzy oraz sztabu szkoleniowego odpowiedzialność za tę decyzję. Polacy nie uklęknęli, co do dziś jest często pokazywanym zdjęciem w brytyjskiej prasie. I argumenty, które przesądziły wtedy o braku tego gestu są cały czas aktualne.
Polacy nie powinni go stosować, bo zwyczajnie nie mają ku temu powodu. To klęknięcie to przecież forma przeprosin za wieki kolonializmu czy lata prześladowania rasowego. Tymczasem Polska ani podbojów kolonialnych nie zanotowała, ani nie mieliśmy niewolników sprowadzanych statkami z innych kontynentów. Rzeczywistość wielu państw zachodnich naszą nie była. Siłą rzeczy nie musimy też za nią przepraszać.
Sygnalizowanie cnoty
Przy okazji jednak warto zwrócić uwagę na inny aspekt tej sprawy. Bo to nie jest tak, że Anglicy klękają, a wszyscy im biją brawo. Jest dokładnie odwrotnie – przy tym geście regularnie na trybunach słychać buczenie. Tak głośne, że przed meczami ligi angielskiej szybko zaprzestano tej praktyki. Reprezentanci jeszcze klękają, ale powszechnego entuzjazmu to nie wzbudza – i w mediach angielskich, i wśród kibiców (o rozbieżnościach wśród piłkarzy nie słychać).
Zresztą, dzieje się tak nie tylko w Anglii. Francuzi – oficjalnego stanowiska w tej sprawie nie ma – zdają się być podzieleni, w czasie ostatniego spotkania towarzyskiego z Walią kilku z nich uklęknęło (m.in. Paul Pogba). Gdy Belgowie przed sobotnim meczem zdecydowali się na taki gest, zostali mocno wybuczeni przez rosyjskich widzów. Ostro przeciwko temu gestowi publicznie zaprotestował Viktor Orban. Węgierski premier jasno zapowiedział, że drużyna jego kraju klękać nie będzie, a sam gest nazwał "prowokacją". To najlepiej pokazuje, jak duża doza energii czysto politycznej za nim się kryje.
Bo choć intencje samego gestu wydają się czyste (protest przeciwko rasizmowi), to jednak trudno uwolnić się od przekonania, że ten gest silnie fałszem jest podszyty. Mniej on ma wspólnego z rzeczywistą chęcią walki z rasizmem i pomocy jego ofiarom, a więcej z próbą uspokojenia własnego sumienia.
Brytyjczycy ukuli na takie zachowania nawet termin: sygnalizowanie cnoty (virtue signalling). Chodzi w nim nie tyle o to, by być cnotliwym, co z obnoszeniem się z tą cnotliwością. Innymi słowy, nie tyle zależy na tym, by realnie pomóc, co raczej zademonstrować wszystkim, jak bardzo jesteśmy przejęci sytuacją. To sygnał, że bardzo chcemy coś zrobić. Nieważne, czy jest z tego pożytek, czy nie – liczy się to, czy inni widzą nasz gest i mogą nas uznać za "cnotliwych". Taka jest logika tych działań.
Pascal Bruckner, francuski intelektualista, w książce "Tyrania skruchy" zwrócił jeszcze uwagę na inne zjawisko: na to, że Zachód od pewnego czasu ciągle się samobiczuje. Nieustannie przeprasza za wszystko, co zrobił w przeszłości – choć przecież procesy historyczne trudno jest poprowadzić inaczej. Dla Brucknera te ciągłe przeprosiny to jeden z powodów współczesnej słabości Zachodu – bo on zamiast szukać inspiracji i poczucia pewności siebie w swoich dawnych sukcesach, ciągle patrzy na nie przez pryzmat porażki. I za nie przeprasza.
Te dwa zjawiska – sygnalizowanie cnoty i tyrania skruchy – dziś weszły bardzo mocno do debaty publicznej. To one są źródłem tak kuriozalnych gestów jak burzenie pomników Krzysztofa Kolumba, Joanny d’Arc czy klękanie przed meczami. Żaden z tych gestów nikomu w realny sposób nie pomaga. Każdy z nich co najwyżej może pomóc współczesnym poczuć się lepiej; że coś robią, że o coś walczą. Że są cnotliwsi, lepsi od poprzednich pokoleń. Tyle że to wszystko na fałszywych przesłankach jest zbudowane. Dobrze, że polska drużyna w ten faryzejski festiwal się nie wpisuje.