Koziński: Czy PiS grozi implozja? Dwie pułapki, w które wpadła rządząca koalicja [Opinia]
Właśnie rozstrzyga się, czy PiS będzie w ogóle w stanie walczyć o zwycięstwo wyborcze w 2023 r. Jarosław Kaczyński przypomniał, że najchętniej zarządza przez kryzys.
21.09.2020 19:31
Dla osób, które zaczęły się interesować polityką dopiero po katastrofie smoleńskiej, obecny kryzys rządowy - oprócz naturalnych emocji politycznych - ma ważny aspekt historyczny. Bo non stop pojawiają się nawiązania do pierwszych rządów PiS. Lata 2005-2007 są w dużej mierze ikoniczne dla polskiej polityki, nawet bardziej niż krótki okres rządów Jana Olszewskiego.
Ten ważny punkt odniesienia duża część osób zna jednak tylko z opowieści. Klimat rządów po 2015 r. jest inny - bo spór rozgrywa się na poziomie Sejmu. Teraz po raz pierwszy mamy powtórkę z sytuacji, które były niemal codziennością w latach 2006 i 2007. Z jedną różnicą. W latach, gdy Kaczyński był premierem, konflikt był autentyczny, krystalizował się na naszych oczach, niczym para na szybie w zimowy dzień. Teraz emocje też czuć - ale jednocześnie jest w tym wszystkim dużo więcej teatru.
W tym miejscu najlepiej widać różnicę między polską polityką teraz i w poprzedniej dekadzie. Jak pod mikroskopem widać ewolucję, jaką ona przeszła przez ostatnie kilkanaście lat.
Spektakl z dużym rozmachem
Najważniejsze pytanie, które należy postawić w poniedziałkowy wieczór, brzmi: co wie Zbigniew Ziobro. Bo komunikat po poniedziałkowym posiedzeniu kierownictwa partyjnego na Nowogrodzkiej był wyjątkowo lakoniczny. W żargonie hollywoodzkich castingów mówi się po przesłuchaniu: Dziękujemy za obecność, proszę nie dzwonić, na pewno oddzwonimy. A potem oddzwaniają - albo nie.
Czy ten schemat obowiązuje także w stosunku do (cały czas aktualnego) ministra sprawiedliwości? Tego nie wiemy. A to, co usłyszał w poniedziałek, jest kluczowe. Czy tylko my, opinia publiczna nie wiemy, jaki jest dalszy los, koalicji wyborczej? Czy też w takiej samej sytuacji znajdują się Ziobro i Jarosław Gowin? Bo jeśli to pierwsze, to mamy do czynienia z jednym z najlepszych spektakli politycznych w dziejach Polski. A jeśli to drugie, to znaczy, że oprócz teatru mamy też niemal wierną powtórkę z lat, gdy Kaczyński był premierem.
Prezes PiS stał na czele rządu w latach 2006-2007. Zastąpił Kazimierza Marcinkiewicza, widząc jego rosnącą popularność i obawiając się jego coraz większej samodzielności. I od chwili, gdy Kaczyński przeniósł się z Nowogrodzkiej na Aleje Ujazdowskie, przez Polskę przechodziły kolejne kryzysy polityczne.
Ich źródła były dwa. Po pierwsze, niestabilna koalicja rządowa. Jarosław Kaczyński nigdy nie ukrywał, że nie jest mu po drodze z Samoobroną i LPR, sojusz z nimi traktował jako mniejsze zło. Koalicjanci też nie zamierzali nadstawiać drugiego policzka przy kolejnych afrontach, co w konsekwencji prowadziło do nieustannych spięć.
Tym bardziej, że Kaczyński uwielbia zarządzać przez kryzys. To jego metoda - doprowadzić do przesilenia i zobaczyć, kto jak się zachowuje w chwili testu. "To ustawa, którą poprą dobrzy ludzie" - mówił przy głosowaniu "Piątki dla zwierząt". To zdanie to wręcz jego definicja polityki. Dobrzy ludzie to ci, którzy popierają jego pomysły. Źli - wszyscy inni. A on co chwila generuje kryzysy, by sprawdzić, kto cały czas jest dobry, a kto stał się zły.
Także przy pierwszym rządzie PiS takie sytuacje mieliśmy często, im bliżej końca (skróconej) kadencji, tym było ich więcej.
Ale po 2015 r. kryzysów partyjnych nie było. Owszem, bardzo ostre napięcie na linii większość-opozycja. Owszem, egzystencjalny wręcz konflikt między władzą ustawodawczą i sądowniczą. Jednak Zjednoczona Prawica przez pięć lat była jak jedna pięść. Aż do teraz. Dopiero teraz zaczęło w niej poważnie trzeszczeć. A obserwatorzy tego sporu mają w ten sposób powtórkę z rozmów koalicyjnych między PiS a LPR i Samoobroną w poprzedniej dekadzie.
Walka z cieniem
Cały czas nie ma jednak jasności, na ile ten spór jest realny, a na ile rekonstrukcją zdarzeń z 2007 r. Właśnie dlatego, że nie wiemy, ile Ziobro wie. Na pewno konflikt między nim (a także Gowinem) i Kaczyńskim jest realny. Tego się wymyślić nie dało.
Ale czy on został już rozwiązany, czy trwają negocjacje w tej sprawie? A może już mamy rząd mniejszościowy, tylko formalnie nie zostało to ogłoszone? To tajemnica. Jedyne komunikaty to oszczędne informacje o "zdecydowanych rozstrzygnięciach" i sugestie rozmów ostatniej szansy w kolejnych dniach. Teatr bardzo starannie rozpisany na role. Widać, że PiS nie robi tego po raz pierwszy. Co jak co, ale emocje dawkować to oni umieją.
Bez dwóch zdań polska polityka się mocno sprofesjonalizowała - umiejętność rozgrywania takich spektakli najlepiej tego dowodzi. Ale gdy polityka staje się sztuką dla sztuki, to znaczy, że staje się wydmuszką. Jak w starożytnym Rzymie. Im sprawniej retorycznie Katon bronił republiki, tym skuteczniej ster rządów przejmował Juliusz Cezar. Bo polityka nie może być teatrem, tylko miejscem realnego sporu.
Obecny moment jest szczególny, bo w tym momencie krystalizuje się to, czy PiS w ogóle będzie w stanie walczyć o wygraną w kolejnych wyborach parlamentarnych. Wydaje się, że partia ma wszystko, co trzeba, żeby rządzić trzecią kadencję z rzędu: wyrazisty program, silne osobowości, stabilne, wysokie poparcie.
Ale łaska wyborców na pstrym koniu rządzi. Gdy tylko wyborcy się zorientują, że forma polityczna przerasta treść, natychmiast zaczną rozglądać się za innymi opcjami politycznymi. W tym sensie obecny kryzys jest tak istotny.
Bo PiS musi się wewnętrznie poukładać, żeby móc skutecznie rządzić i móc wygrywać kolejne wybory. W tym sensie ten konflikt jest ważny. Jeśli nie zostanie rozwiązany teraz, to będzie się tlił przez całą kadencję, która się zakończy porażką PiS-u.
Bo każda partia, która pozwala, by jej agendę zdominowały rozgrywki personalne przegrywa. Takie konflikty rozsadzają ugrupowania. Następuje implozja, po której nie ma czego zbierać.
Takie pułapki musi ominąć PiS: udowodnić, że to realny spór, a nie teatr, a także uniknąć implozji. Bez spełnienia tych dwóch warunków o wyborcze zwycięstwo będzie szalenie ciężko. A PiS do końca kadencji będzie przypominał boksera wagi ciężkiej walczącego z własnym cieniem obok ringu, na którym rozstrzygać się będzie właściwa walka.
Agaton Koziński dla WP Opinie