Koziński: "Czy partia ciepłej wody w kranie obroni się przed partią rewolucji? Ma dwa atuty" (Opinia)
Lewica zarzuca Platformie tchórzostwo i brak energii. Póki co PO pozostawia to bez odpowiedzi. Jak długo? Starcie tych partii ustawi najbliższą kadencję Sejmu.
Liderzy Lewicy tuż po niedzielnym ogłoszeniu exit polli tryskali energią i dumnie wyprężali piersi. Wszystko z powodu historycznego wyniku – powrotu SLD do Sejmu. Zwykle partie po wypadnięciu z parlamentu w ogóle znikały z polityki, ewentualnie dokonywały poważnego przegrupowania sił i zmiany szyldu. W przypadku SLD stało się inaczej.
Jeszcze w 2015 r. wydawało się, że wyborcy głośno krzyknęli "sztandar wyprowadzić", a jednak po czterech lat okazało się, że został on tylko na chwilę odstawiony za kuluary. Partia się przebudowała, poszerzyła o Wiosnę i Razem (stworzyły nieformalną koalicję na listach partyjnych) i nagle 12,5 proc. Polaków oświadczyło, że lewica jest jednak w Polsce potrzebna.
Ale też poza triumfalistyczną retoryką, którą w niedzielny wieczór prezentowali panowie Biedroń, Czarzasty, Zandberg dało się wyczuć lekkie rozczarowanie. Bo spodziewano się więcej. Przecież w tygodniach poprzedzających wybory sporo mówiło się i pisało o tym, że możliwa jest mijanka z Koalicją Obywatelską, że na pewno odległość między tymi partiami się zmniejszy. I owszem, zmniejszyła się – ale KO dalej zachowuje bufor bezpieczeństwa wynoszący 15 punktów procentowych. Do mijanki cały czas daleko.
Co nie znaczy, że nie jest ona możliwa. Kto wie, czy w najbliższej kadencji Sejmu rywalizacja między SLD i Platformą o miano lidera opozycji nie będzie ciekawsza niż napięcie na linii PiS-opozycja.
Zandberg rośnie
"Lewica wchodzi do parlamentu jako trzecia siła, z silną reprezentacją, Jarosław Kaczyński ma problem, bo będzie w Sejmie opozycja odważna, której będzie się chciało walczyć" – mówił w niedzielę Adrian Zandberg. On sam ma prawo czuć się silny, bo też obiektywnie zanotował gigantyczny skok. W 2015 r. zdobył w Warszawie 49 711 głosów, a Razem nie weszło do Sejmu.
Po eurowyborach, w których Razem zanotowało fatalny wynik (1,24 proc.), nie brakowało głosów, że partia już nie istnieje, że przespała swój moment. Krytyka spadła mocno także na Zandberga – jako lidera i twarz projektu. Była tak mocna, że musiał ją poczuć. I także dlatego teraz triumfuje. Zawrócił z kursu w kierunku politycznej próżni. Lewica jest w Sejmie, a on sam osiągnął świetny wynik - w Warszawie głos na niego oddało 137 tys. osób.
W swojej, zacytowanej przed chwilą, wypowiedzi jasno wskazuje, kogo widzi jako głównego rywala w nowym Sejmie. Nie, wcale nie Jarosława Kaczyńskiego. Dziś kierowane przez niego ugrupowanie dla pozostałych jest punktem odniesienia, obecnie każda partia (choć żadna tego głośno nie powie) chce być jak PiS. Ale kto by nie chciał? Móc rządzić samodzielnie przez dwie kadencje z rzędu w polityce europejskiej (z wyłączeniem systemów dwupartyjnych) zdarza się ekstremalnie rzadko. A PiS tego dokonał.
Atak Zandberga był wymierzony przede wszystkim w Platformę. Lider Razem jasno powiedział o niej, że to partia tchórzliwa i leniwa. Teraz Lewica będzie całkowicie inna, tak przynajmniej on zapowiada. Czy te zapowiedzi poprze rzeczywistość partyjna, to się dopiero okaże. Na pewno początek jest mocny.
Kto będzie liderem opozycji
Atuty Lewicy? Świeżość, dużo nieogranych twarzy, dużo większa wyrazistość programowa. Platforma to partia status quo, ona cały czas marzy o tym, żeby było tak jak było, żeby wrócił rok 2014, żeby zegar cofnął się do epoki sprzed afery taśmowej. Na jej tle Lewica jawi się jako partia iście rewolucyjna – i to taka, która jest gotowa z marszu ruszyć na Pałac Zimowy (czytaj: centralę PO przy ul. Wiejskiej).
I pewnie nawet ruszą. Tyle że przesądzanie dziś, że ten szturm się powiedzie, byłoby cokolwiek nieroztropne. Bo owszem w Platformie widać wiele cech wspólnych z późną Unią Wolności – ale też nie przypadkiem ta partia zdobyła ponad 27 proc. w wyborach, mimo słabej kampanii wyborczej, mimo braku wyrazistych liderów. Świetny wynik jak na te wszystkie mielizny, które widać. Albo po prostu dobre wyczucie własnych wyborców. Bo skoro PO kładzie kampanię i zbliża się wynikiem do 30 proc., to znaczy, że ciągle bardzo wielu Polaków chce utrzymania status quo, marzy o polityce ciepłej wody w kranie. A jeśli tak, to Platforma – w takim kształcie jak teraz – może być im długo potrzebna.
I wcale to nie oznacza, że nagle przeniosą poparcie na SLD, jeśli ta partia zaatakuje Pałac Zimowy. Ci wyborcy nie lubią rewolucji, nie lubią gwałtownych ruchów, ścinania głów. Jeśli Lewica chce wygrać z PO wyścig do fotela lidera opozycji, musi sięgnąć po zestaw całkowicie innych, bardziej subtelnych narzędzi.
Tym bardziej, że przeciwko sobie mają Grzegorza Schetynę, który już raz taki wyścig wygrał – cztery lata temu z Ryszardem Petru. Lewica na pewno jest trudniejszym rywalem, ma większy klub i więcej doświadczenia, ale przewaga jest ciągle po stronie PO.
"Tyle jesteś wart, ile cię sprawdzono"
Nie ma żadnej gwarancji, że Platforma zachowa swoją pozycję. Być może rzeczywiście w tej partii nie ma już woli walki, pomysłów, strategii, myśli programowej – i SLD ze swoją wyrazistością, koncepcją "nowoczesnego państwa dobrobytu” bez problemu ją przeskoczy. Póki co partia Schetyny nie pokazała niczego, co by kazało sądzić inaczej.
Trzeba jednak pamiętać, że tyle jesteś wart, ile cię sprawdzono. Gdy w PO poczują, że SLD się zbliża, zaczną się bronić. I sposób, w jaki to uczynią, może sprawić, że w Platformie ukształtuje się nowe przywództwo, nowy zestaw haseł.
Kiedyś furorę robił rysunek Andrzeja Mleczki. Był na nim kierownik, który mówił do dwóch młodych pracowników: "Szefem oddziału zostanie ten, który zabije drugiego”. Brzmi brutalnie, ale też faktem jest, że zdrowa konkurencja najlepiej hartuje. Ten, kto wyjdzie zwycięsko ze starcia PO z SLD, dostanie prawo wyzwania do walki PiS jako lider opozycji. Dziś trudno przesądzić, kto to będzie.
Agaton Koziński dla WP Opinie