Kotenko: Rosjanie żerują na nieszczęściu rodzin zaginionych żołnierzy
- Celem rosyjskich służb jest doprowadzić rodziny zaginionych na skraj rozpaczy. Zgłaszają się do nich, proponują pomoc, wyłudzają pieniądze. Chcą sprawić, żeby rodziny uwierzyły, że nikt nie szuka ich bliskich, nie dba o nich samych. Jest to jeden z perfidnych sposobów destabilizacji państwa – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Oleh Kotenko, ukraiński pełnomocnik ds. osób zaginionych w szczególnych okolicznościach.
Tatiana Kolesnychenko: "Zaginieni czy już zmarli?". To główne pytanie, które zadają sobie rodziny wojskowych, którzy nie wrócili z pola walki. Zna pan odpowiedź?
Oleh Kotenko: Większość z nich żyje. Szacujemy, że w niewoli może być nawet 60-70 proc. zaginionych. Choć nie w każdym przypadku dysponujemy oficjalnymi dowodami, które możemy przekazać rodzinom.
Co to oznacza?
Każda wojskowa jednostka posiada swój wywiad. O ile na początku inwazji brakowało sprzętu, to teraz każdy pododdział wywiadowczy jest wyposażony w drony. Nagrywają z powietrza walkę. Dzięki temu dowództwo wie, czy na pozycjach zostały ciała albo, czy któryś z naszych żołnierzy trafił do niewoli.
Jeśli dowódcy widzą na nagraniach, że na pozycjach są polegli, informują o tym rodziny?
Jeśli nie można zabrać ciała, żołnierz zostaje uznany za zaginionego. Dowódca ma 15 dni na zgłoszenie zaginięcia. Następnie informacja o zaginięciu jest przekazywana rodzinie.
Więc rodzina pozostaje w niewiedzy, licząc, że ich bliski może pewnego dnia powrócić z niewoli.
Jedynym dowodem śmierci jest ciało. Zajmuję się poszukiwaniami zaginionych od ośmiu lat. Wiedziałem różne sytuacje. Czasem osoby, które uważano za zmarłe, wracały do domu. Nie możemy więc zakładać, że ktoś nie żyje, dopóki krewni albo analiza DNA nie potwierdzą jego tożsamości.
Co się dzieje z ciałami poległych, jeśli strona ukraińska nie może ich odebrać?
Dzięki nagraniom wiemy, gdzie mogą być ciała naszych chłopców. Wtedy zwracamy się do strony rosyjskiej z wnioskiem o ekshumację.
My również zbieramy ciała ich poległych. Potem wymieniamy się informacjami, uzgadniamy dzień przekazania i zawieszenie ognia.
Takie przekazanie odbywa się co tydzień. Dzisiaj przykładowo udało nam się zwrócić zwłoki 38 ukraińskich żołnierzy. Łącznie do domu wróciło prawie siedemset ciał naszych bohaterów.
Podobno takich miejsc, gdzie mogą być nieoznakowane groby ukraińskich żołnierzy, jest na pańskiej mapie ponad tysiąc.
To są przybliżone lokalizacje. Każdą z nich sprawdzimy po deokupacji. Niestety, czas gra na naszą niekorzyść. Jeśli ludzie nie są pochowani w workach, z czasem nawet analiza DNA nie pomoże przeprowadzić identyfikacji.
Jak wiele ciał niezidentyfikowanych żołnierzy jest aktualnie w ukraińskich kostnicach?
Około tysiąca. Nikt nie był przygotowany na taką skalę tragedii. Brakuje fachowców, instrumentów. Bardzo liczymy, że niebawem Szwajcaria przekaże Ukrainie gotowe laboratorium do badania DNA. To znacznie usprawni procedurę. Rodziny już nie będą miesiącami czekać na wyniki ekspertyz.
Jak wyglądają poszukiwania osób, które trafiły do niewoli?
Mamy dział analityczny, który monitoruje rosyjskie media społecznościowe. W nich pojawia się dużo zdjęć jeńców, nagrań z ich przesłuchań. Często zawierają one nazwiska i nazwy jednostek. Czasem do identyfikacji osób na zdjęciach używamy specjalnych programów do rozpoznawania twarzy, którymi dysponuje ukraińska policja.
Pracujemy z wojskowymi, którzy powrócili z niewoli i są w stanie rozpoznać osoby, które tam pozostały. Oprócz tego mamy nieoficjalne kanały, którymi zdobywamy informacje. Tym zajmują się ukraińskie służby specjalne. Mają swoich informatorów na okupowanych terytoriach.
Rodziny zaginionych często prowadzą swoje niezależne śledztwa. Czy z nimi też współpracujecie?
Oni są najlepszymi poszukującymi. Mamy dziesiątki przypadków, kiedy rodziny odnalazły swoich bliskich, a potem jako wolontariusze zaczęły pomagać nam przy poszukiwaniu innych zaginionych.
Ale to nie działa we wszystkich przypadkach. Często, zupełnie nieświadomie, rodziny same utrudniają poszukiwania zaginionych.
W jaki sposób?
Robią za dużo szumu w mediach społecznościowych. Bliscy zaginionych są pogrążeni w rozpaczy, wydaje się im, że jeśli będą głośno krzyczeć, publikować zdjęcia, to ktoś ich usłyszy, rozpozna ich bliskich. Tymczasem do sieci trafiają wrażliwe dane: zdjęcia wojskowych, nazwiska, nazwy ich jednostek, numery telefonów rodzin.
Dla Rosjan to z jednej strony dane wywiadowcze, które pozwalają namierzyć lokalizację jednostek. Z drugiej daje to im ogromne możliwości, aby przez siatkę swoich agentów, a jest ich wciąż bardzo wielu, destabilizować sytuację w Ukrainie. W perfidny sposób żerują na nieszczęściu rodzin, wykorzystują ich.
Może pan podać przykłady?
Takich przykładów są setki. Muszę uogólnić. Po pierwsze, do rodzin zaginionych zgłaszają się oszuści. Proponują, że za pieniądze pomogą w poszukiwaniach albo zorganizują rozmowę. Pomimo naszych ostrzeżeń, wiele rodzin daje się w to wkręcić. Chwytają się każdej możliwości, chcą zrobić wszystko, żeby odnaleźć swoich mężów, ojców, synów, braci.
Często za wyłudzaniem pieniędzy stoją rosyjskie służby, czasem zwykli więźniowie z Rosji, a nawet Ukrainy. Ich celem jest doprowadzenie rodziny na skraj rozpaczy. Chcą sprawić, żeby uwierzyły, że nikt nie szuka ich bliskich. Potem tworzą kanały na Telegramie. Wrzucają tam informacje o jeńcach i poległych. Piszą, że bardzo chcą zwrócić tych wojskowych, tylko Ukraina tego nie chce. Łapią rodziny w swoje sidła.
Kiedy uzbierają kilkutysięczną grupę, zaczynają manipulować. Podjudzają ludzi, żeby wychodzili na ulice, żądali od dowódców informacji, bo coś przed nimi ukrywają. Rosjanie są specjalistami od manipulacji.
Jeśli rodzina poddaje się tym prowokacjom, szanse na powrót zaginionego drastycznie maleją. Nie jest to w interesie Rosji.
Nie wszystkie rodziny ulegają tym manipulacjom, ale i tak czują, że pozostały ze swoim nieszczęściem same. Dlaczego nie wszystkie informacje o zaginionych są udostępniane rodzinom?
Cały czas musimy balansować pomiędzy poszanowaniem uczuć rodzin zaginionych a dobrem samych zaginionych. Miałem wiele przykładów, kiedy przychodziły rodziny, żądały szczegółów - w jakiej kolonii jest przetrzymywany ich bliski. A potem ta informacja trafiała do sieci albo same rodziny zaczynały szturmować zakład w Rosji albo na terytoriach okupowanych.
Rozumiem ich uczucia i motywację, ale wynik tego był taki, że Rosjanie połapali się, że jakimś sposobem jeńcy skontaktowali się z rodzinami. Zrobili przeszukania. Nasze nieoficjalne źródło informacji zostało wykryte.
Niestety rosyjska narracja trafia na podatny grunt. W Ukrainie jest wieloletnia tradycja braku zaufania do władz. System nie jest doskonały, ale zajmuję się poszukiwaniami zaginionych od 2014 roku i wtedy każdy był skazany tylko na samego siebie.
Dzisiaj wszyscy mamy jeden cel: zwrócić do domu wszystkich naszych chłopców. Żywych lub martwych.
Tatiana Kolesnychenko, dziennikarka Wirtualnej Polski