Kosmiczny wyścig zbrojeń przyspiesza. Skutki potencjalnego konfliktu na orbicie odczulibyśmy wszyscy
• Kosmiczna wojna może mieć niszczycielskie konsekwencje dla wszystkich
• Zagraża istnieniu całej sieci satelitarnej nad Ziemią
• Pentagon chciałby uregulowań, które zminimalizowałby ryzyko jej wybuchu
• Z drugiej strony siły zbrojne USA są najbardziej uzależnione od satelitów
• Chiny i Rosja są świadomi tej słabości i chcą ją wykorzystać
• W odpowiedzi Pentagon przyspiesza kosmiczne zbrojenia
30.11.2016 15:41
Od początku zimnej wojny przestrzeń kosmiczna stała się polem rywalizacji między mocarstwami, przede wszystkim USA i Związkiem Radzieckim. Wielkie programy kosmiczne miały być demonstracją potęgi przemysłowej i technologicznej, a z biegiem lat orbita okołoziemska zaczęła pełnić coraz ważniejszą rolę w wyścigu pomiędzy wielkimi mocarstwami.
W tym kontekście pierwszoplanową rolę odgrywają systemy satelitarne, bez których współcześnie nowoczesna armia nie może się praktycznie obejść. Satelity są kluczowe w nawigacji i komunikacji, naprowadzaniu środków precyzyjnego rażenia czy kierowaniu dronami. Podobnie agencje wywiadowcze nie wyobrażają sobie pracy bez zwiadu satelitarnego, tak jak wielu kierowców czy turystów nie wyobraża sobie dziś życia bez GPS-a w swoim smartfonie.
Jednak uzależnienie od systemów krążących nad naszymi głowami nie jest jednakowe w przypadku każdego mocarstwa. W największym stopniu polegają na nich amerykańskie siły zbrojne, dominujące technologicznie nad resztą świata. To, co w założeniu miało dać USA globalną przewagę, może też stać się ich piętą achillesową.
Kosmiczna wojna zabójcza dla wszystkich
Nie uszło to uwadze Rosji i Chin, które dziś postrzegają kosmos jako słabe ogniwo ich systemu obronnego. Bez tych satelitów siły zbrojne USA stają się praktycznie ślepe i głuche. Dlatego Moskwa i Pekin przygotowują się do tego, by móc odciąć Amerykanów od kosmosu.
Pentagon coraz mocniej zdaje sobie sprawę ze swojej słabości i dostrzega działania przeciwników. Postępując w myśl zasady "licz na najlepsze, lecz bądź przygotowany na najgorsze", Waszyngton z jednej strony podejmuje starania, by zminimalizować ryzyko wojny w przestrzeni kosmicznej. Z drugiej - zbroi się na wypadek jej wybuchu.
Dlatego Amerykanie wyrazili ostatnio wolę "skodyfikowania norm i zachowań w przestrzeni kosmicznej", jak oświadczył niedawno Winston Beauchamp, podsekretarz Departamentu Obrony USA odpowiedzialny za działania sił powietrznych w kosmosie. W zamierzeniu miałoby to zapobiec wybuchowi kosmicznej wojny. Stany Zjednoczone argumentują, że przeniesienie działań zbrojnych na orbitę miałoby fatalne konsekwencje dla wszystkich, bowiem szczątki zniszczonych satelitów wywołałyby efekt domina (tzw. Syndrom Kesslera), który spowodowałby lawinowy wzrost kolizji z kosmicznym złomem. W konsekwencji zagrożone byłoby istnienie całej sieci satelitarnej nad Ziemią, bez której obecnie trudno wyobrazić sobie funkcjonowanie cywilizacji.
W świetle amerykańskiego uzależnienia od satelitów, podobne głosy płynące z Pentagonu nie powinny dziwić. Jednak wątpliwe jest, by Chiny i Rosja poszły na taki układ. Nie po to przecież od dobrych kilku lat inwestują w broń antysatelitarną, by teraz z niej rezygnować.
Orbitalny wyścig zbrojeń
Mowa o pociskach rakietowych zdolnych strącać wrogie obiekty na orbicie, systemach zakłócających, satelitach "kamikaze" (mających niszczyć inne satelity zderzając się z nimi) czy satelitach "porywaczach" (mogących przejąć satelity przeciwnika). Nie jest to żadna fantastyka, bo zarówno Moskwa, jak i Pekin mają już takie systemy krążące nad Ziemią. - Patrząc na to bylibyśmy absolutnie zszokowani, gdyby okazało się, że siły zbrojne USA nie są jeszcze na wojennej stopie - powiedział telewizji CNN Paul Graziani, dyrektor prywatnej firmy AGI, która zajmuje się monitorowaniem satelitów na orbicie.
Amerykanie naturalnie nie przyglądają się temu bezczynnie. W ostatnich latach Pentagon zaczął w pośpiechu reformować i doinwestowywać orbitalny system bezpieczeństwa. Wysoki priorytet nadano nie tylko zdolnościom ofensywnym w kosmosie, ale również kwestii zabezpieczenia własnych satelitów. Radykalnym zmianom poddawane są też procedury i szkolenia personelu.
CNN sugeruje, że przyszłością amerykańskiego potencjału bojowego w przestrzeni kosmicznej może być broń laserowa. Nie jest to odległa przyszłość, bo takie systemy są już wdrażane przez Pentagon (np. Laser Weapon System, LaWS, został zainstalowany na okręcie desantowym USS Ponce). Amerykanie dysponują też tajemniczym, bezzałogowym wahadłowcem X-37b, który od 2010 roku wielokrotnie przebywał na orbicie, realizując misje nieznanego przeznaczenia. Niewykluczone, że może przenosić także uzbrojenie, albo stanowić prototyp przyszłego "orbitalnego myśliwca".
Z kolei do niszczenia obiektów na niskiej orbicie doskonale mogą posłużyć amerykańskie pociski RIM-161 Standard Missile 3 - te same, które są podstawą budowanej przez USA tarczy antyrakietowej.
Jednocześnie Pentagon nie zapomina o przygotowaniach na wypadek, gdyby jednak doszło do realizacji najczarniejszego scenariusza. Dlatego zakłócanie systemów satelitarnych, takich jak GPS, stało się stałym elementem ćwiczeń amerykańskich sił zbrojnych. W tym duchu do łask w US Navy wróciła również astronawigacja, praktycznie wycofana z akademii morskich prawię dekadę temu. Jednocześnie Departament Obrony USA pracuje nad innowacyjnymi technologiami, które mogłyby choć w części zastąpić satelity.