Kosiniak-Kamysz: "Tygrys nie stracił kłów. I to nie świadectwo moje, tylko żony" [WYWIAD]
- Dzisiaj Andrzej Duda wychodzi na gościa, który podpisał 2 mld na media państwowe, miał obiecane odejście Kurskiego i fundusz medyczny. Jacek Kurski wraca, funduszu medycznego nie ma. To jest obraz nędzy tej prezydentury pod względem sprawczości. Nędzy - mówi lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz w rozmowie z WP. Zdradza również, że żona ujawni oświadczenie majątkowe oraz opowiada o łączeniu polityki z życiem rodzinnym.
Marcin Makowski: Czy tygrys stracił kły?
Władysław Kosiniak-Kamysz (Prezes PSL): Nie ma powodu. Tygrys jest w jak najlepszej formie. I to nie moje świadectwo, tylko żony.
To, że żona chwali, nie wątpię, ale sondaże mówią, że druga tura panu niechybnie ucieka.
Ona najbardziej uciekła Małgorzacie Kidawie-Błońskiej, która była przed miesiącem w drugiej turze, a dzisiaj nie ma jej już w wyścigu o pałac prezydencki. Ważniejsze od sondaży są dla mnie sprawy związane z wizją rozwoju Polski, jej bezpieczeństwem, odbudowa wspólnoty, wyjściem z kryzysu gospodarczego.
A jak pan rozumie następujący paradoks; choć na bezpośrednie starcie z Andrzejem Dudą dużych szans pan nie ma, to gdyby to niego doszło - tutaj również odwołam się do sondaży - jako jedyny mógłby pan dzisiaj liczyć na zwycięstwo.
Myślę, że to konsekwencja bycia pod wpływem podziału sceny politycznej na PO i PiS. Te partie chciałyby zawłaszczyć całą rzeczywistość, wymieniając się co kilka lat władzą. Jedna i druga plują na siebie i bez siebie żyć nie mogą.
Mam wrażenie, że zmiana kandydata Koalicji Obywatelskiej na Rafała Trzaskowskiego odebrała wam - małym i średnim partiom - paliwo polityczne. Nie macie pomysłu na kontrę dla starcia z tak zarysowanym duopolem.
Wydaje mi się, że wszystko, co prawdziwe zwycięży. A to, że lepiej służy Polsce różnorodność poglądów, a nie wojna domowa - to musi wygrać. Czasem to może trwać nieco dłużej, ale z obranej drogi nie zejdę.
Rozumiem, ale wydawało się, że przez pewien czas Platforma też tak myślała, stawiając na bardziej koncyliacyjną i mało konfliktową marszałek Kidawę-Błońską. Tymczasem chyba nie tego chcieli od niej Polacy.
Nie wiem, czy to był błąd Koalicji Obywatelskiej, czy wynik złego założenia programowego - to jest ich sprawa, ale wydaje mi się, że zmiana na Trzaskowskiego była podyktowana misją ratunkową Platformy, a nie chęcią wygrania wyborów i nowym odczytaniem nastrojów społecznych. Rozumiem to z punktu widzenia szefa partii, ale jeśli ktoś na poważnie bierze udział w wyścigu o prezydenturę, nie zgłasza się do niego na ostatniej prostej, tylko robi to od startu do mety. Nie chcę niczego nikomu wytykać na opozycji - to nie moja rola - ale właśnie tym się różnię od Rafała Trzaskowskiego, że nie musiałem się wahać. Zgłosiłem się w listopadzie 2019 r., a nie pod koniec maja 2020.
A może pan tak za nudno to wszystko mówi: zgoda, współpraca, zakopywanie podziałów. A trzeba było wejść na scenę i powiedzieć: zlikwiduję "Wiadomości" TVP.
Z doświadczenia lekarza wiem, że nie leczy się poprzez unicestwianie. Owszem, mamy do czynienia z wrzodem propagandy w telewizji publicznej, który trzeba przeciąć, ale operacja nie może zagrozić całemu organizmowi. Nie będę zmieniał całego swojego politycznego życia i poglądów tylko dlatego, że ktoś mówi inaczej. To byłoby kompletnie bez sensu.
Czyli nie cieszy się pan z powrotu Jacka Kurskiego do zarządu Telewizji Polskiej.
Ja miałbym się cieszyć? Powody do emocji z tym związanych może mieć zwłaszcza jedna osoba, rezydująca obecnie na Krakowskim Przedmieściu.
Wicepremier Piotr Gliński stwierdził niedawno w RMF FM, że: "każda władza wykorzystuje media publiczne", i twierdzenie, że się tak nie dzieje, byłoby hipokryzją.
To jest dopisywanie racjonalności do zrobienia w konia Andrzeja Dudy, który dał się kolejny raz oszukać. Tak się wobec prezydenta nie postępuje.
Czytam pańskie słowa jako zapowiedź, że jako głowa państwa dążyłby pan do zmiany kierownictwa telewizji.
Tu nawet nie chodzi o ludzi, ale o filozofię działania. Dzisiaj Andrzej Duda wychodzi na gościa, który podpisał 2 mld na media państwowe, miał obiecane odejście Kurskiego i fundusz medyczny. Jacek Kurski wraca, funduszu medycznego nie ma. To jest obraz nędzy tej prezydentury pod względem sprawczości. Nędzy. Mówię to z przykrością, bo wielu zaufało Dudzie pięć lat temu. Wzbudził w Polakach pozytywne emocje, ale jeśli nie jest w stanie z własnym obozem politycznym dogadać się w sprawie referendum, ten oburz lekceważy go, a on pokornie spuszcza uszy po sobie, to nie jest prezydent, który cieszy się szacunkiem. Jak w takim razie ma go uzyskać w całym społeczeństwie? Na arenie międzynarodowej?
Wspomniał pan o propagandzie, która wylewa się z Telewizji Polskiej. Media jakiś czas temu donosiły jednak, że PSL związany jest z publikującym niejednokrotnie hejterskie treści portalem "wieści24.pl". To ma być "Sok z Buraka" ludowców - chwalący pana kandydaturę i ganiący przeciwników.
Hejt wszędzie jest hejtem i potępiam go tak samo w telewizji rządowej, jak i na każdym portalu. Również tym, wymienionym przez pana.
Czyli oni tak z własnej woli kochają PSL?
My nie mamy żadnych związków. Jeśli pojawiają się tam hejterskie treści, raz jeszcze stanowczo się od nich odcinam.
Jasna deklaracja, dziękuję. Jasności nie ma już jednak w kwestii deklaracji Koalicji Polskiej odnośnie preferowanego terminu wyborów prezydenckich. Wicemarszałkowie Senatu Michał Kamiński i Gabriela Stanecka-Morawska składają poprawkę zakładającą przeprowadzenie głosowania po 6 sierpnia, czyli zakończeniu kadencji prezydenta. Pan z kolei mówi, że pod pewnymi warunkami, ale nie widzi przeszkód w wyborach, które odbyłyby się 28 czerwca.
Głos jest jeden - wybory muszą być konstytucyjne i rzetelne.
Wydaje mi się, że żądanie terminu po 6 sierpnia albo obstawanie za 28 czerwca to dwa głosy.
To nie tak. My zadaliśmy pytanie, czy termin czerwcowy jest konstytucyjny, bo takie uwagi docierają do nas ze strony konstytucjonalistów, m.in. prof. Ewy Łętowskiej. Zgłoszenie w Senacie poprawki, to jeszcze nie jest opóźnianie wyborów czy sprzeczność. Wie pan, czego ja się teraz boję?
Nie wiem.
Że nikt się dzisiaj realnie do wątpliwości konstytucyjnych terminu wyborów nie odnosi. Jest za to wrażenie, że PiS się z Platformą dogadało. Marszałek Elżbieta Witek żaliła się ostatnio, że marszałek Tomasz Grodzki ją oszukał odnośnie tempa prac. Jak to? To oni za naszymi plecami coś ustalają? Niech o tym jasno i otwarcie powiedzą. Może dobrze, że z naszej strony padło to pytanie w Senacie - dzięki temu mogę oczekiwać konkretnej deklaracji od partii i kandydatów, że nie będą podważać konstytucyjności terminu wyznaczonych wyborów. Bo jakby do tego doszło w wypadku porażki ich kandydatów, znów mamy chaos. Tego chcę uniknąć. Roztropni politycy robią to przed, a ci, którzy sieją zamęt, robią to po fakcie.
Będę się jednak upierać, że to, co robi część opozycji i Koalicja Polska z Lewicą, to dwa sprzeczne komunikaty w stosunku do tego, co pan niedawno ogłosił na konferencji. Kiedy zgłasza się projekt ustawy przekładający wybory po opróżnieniu urzędu prezydenta, a pan mówi o przestrzeni na czerwiec - te dwie rzeczywistości się wykluczają.
One się nie wykluczają. Raz jeszcze odwołuję się do zdania konstytucjonalistów, którzy obstają za sierpniem. Obok nich nie można przejść obojętnie. Musimy to robić, bo samym politykom nie można zaufać. Jeszcze niedawno rządzący mówili, że tylko maj jest zgodny z ustawą zasadniczą. Co się od tego czasu zmieniło? Mówili: wybory korespondencyjne, w lokalach za dwa lata? Teraz będą w lokalach. Maseczki trzeba nosić, ale na wybory już nie trzeba.
A pan co konkretnie mówi: 28 czerwca pójdzie pan do wyborów?
Ja w przeciwieństwie do tych, którzy wymieniają zawodników albo upierali się na maj, od początku deklaruje, że nie oddam Polski walkowerem. Nie zmieniam swojej drogi, tylko szukam pewności i bezpieczeństwa w głosowaniu dla rodaków.
Pewności już w tej kwestii chyba nigdy nie będzie.
I to jest nasz polski dramat. Żyjemy w konstytucyjnej pustce, bo nie opisała obecnego stanu. A skoro tak wygląda sytuacja wyjściowa, to pustkę prawną musi zastąpić porozumienie polityczne. Zdaję sobie sprawę, że nigdy to nie będzie tak, jakby niektórzy chcieli; że każda wątpliwość będzie wykaligrafowana pięknymi literami, a następnie rozwiana. Ale jeżeli nie znajdziemy kompromisu, to otrzymamy prawo nabazgrane w pośpiechu, którego nikt poza autorami nie odczyta.
Jak pan odczytuje w takim razie wspólną deklarację liderów Zjednoczonej Prawicy o przeprowadzeniu wyborów "wszelkimi środkami dostępnymi dla państwa". Czy to groźba, a może stwierdzenie faktu.
Już przecież w maju miały być wybory przeprowadzone wszelkimi środkami. Nawet karty wydrukowano. To jest sygnał przede wszystkim polityczny, na zasadzie: róbmy wybory tak szybko, jak to możliwe, bo im później, tym dla nas gorzej. Cała trójka: Ziobro, Kaczyński, Gowin się co do tego zgadza.
A jeszcze niedawno spotykał się pan z Jarosławem Gowinem rozmawiając o możliwej koalicji wyjściu z rządu. Szybko się to wszystko zmienia.
To nie tak. Uważam, że wymiana rządu dzisiaj, w takich warunkach - kryzysu gospodarczego i potencjalnie nowego prezydenta - to nie jest dobra rzecz dla Polski. Wiedziałem również, już wtedy, że jakiekolwiek decyzje o rozpadzie Zjednoczonej Prawicy będzie można podejmować po głosowaniu w Sejmie, które pokazało nam, że koalicja jednak się trzyma. Jak długo, czas pokaże. Na pewno do końca czerwca.
Jak długo na stanowisku utrzyma się pana zdaniem minister zdrowia Łukasz Szumowski?
Tak długo, jak Jarosław Kaczyński będzie sobie tego życzył.
Czyli on też nie ma pana zdaniem politycznej siły przebicia?
Minister zdrowia stał się zakładnikiem partii. O tym świadczą jego wypowiedzi i kompletne pogubienie. Jak nie było w kraju maseczek, bo rząd kupował miał węglowy dla Agencji Rezerw Materiałowych - maseczki nie były potrzebne. Jak je kupiono, zrobiły się niezbędne. Gdy trzeba było podyktować wybory za dwa lata, mieliśmy je nosić do wynalezienia szczepionki, tymczasem w weekend możemy je już na zewnątrz zdjąć. I tak Łukasz Szumowski miota się od ściany do ściany. Widać, że dźwiga jakieś brzemię, więc musi się dostosowywać do przekazu partyjnego. To się źle dla niego skończy.
Podobnie źle skończą się kwestie finansowe rodziny Szumowskich? Czy to rzeczy na dymisję, a może rodzaj politycznego uderzenia opozycji w człowieka, który błyskawicznie awansował na pozycję lidera zaufania społecznego?
Z tym zaufaniem jest tak, jak z sondażami. Dość szybko się zmienia. Natomiast jeżeli prawdą jest, że z ministerstwa nauki i szkolnictwa wyższego oraz z ministerstwa zdrowia uczyniono przepompownię pieniędzy dla rodziny Szumowskich, to jest spełnienie scenariusza wyśnionego na San Escobar. Bo to byłoby już nie państwo z tektury, ale pseudo-państwo. To trzeba wyjaśnić, dlatego powołujemy parlamentarny zespół ds. wyjaśnienia afery Szumowskiego.
Czyli na słowo ministrowi, który zapewnia, że nie ma nic do ukrycia, pan nie wierzy? Łukasz Szumowski przekonuje, że przechodził wraz z bratem i żoną przez wszystkie wymagane procedury, ustanowione jeszcze za rządów PO.
Ale nawet prokuratura, która bada sprawę, ma co do wyjaśnień pewne wątpliwości. Poczekajmy, jeśli nie ma nic do ukrycia, nie powinien się niczego obawiać. Szybko całą sprawę mogłaby dzisiaj zbadać również Najwyższa Izba Kontroli.
Marian Banaś przyjedzie na białym koniu na ratunek opozycji?
Nie na ratunek opozycji, tylko Polski. Ale nigdy bym nie przypuszczał, że dojdzie do tego, że to NIK pod kierownictwem Banasia będzie jedyną instytucją, do której opozycja i obywatele będą się mogli odwoływać.
Takie ciekawe czasy. Panie przewodniczący, zostając w temacie ministra Szumowskiego, zapowiedział on, że żona - choć nie ma takiego obowiązku - również złoży oświadczenie majątkowe. Czy państwo Kosiniakowie-Kamyszowie pójdą tym tropem?
Nie ma problemu. Rozmawiałem z żoną o upublicznieniu jej oświadczenia majątkowego - jest gotowa, aby je przedstawić. Pokażemy je w toku kampanii.
Milionów pochowanych na kontach rozumiem nie ma?
Nie ma (śmiech).
Jedna rzecz odnośnie żony powinna jednak pana zmartwić.
Jaka?
Jest w internecie ostatnio popularniejsza od pana. Sprawdzałem.
Dziwi się pan?
Raczej zastanawiam się, czy takie były plany? Pani Paulina kradnie "prezydenckie show".
Jest wielkim wsparciem, ma swoje zdanie - jeżeli to się podoba i budzi zainteresowanie, to dobrze, bo taka jest. Tym zaskarbiła sobie sympatię, z czego się cieszę.
Przy okazji gratulacje z okazji spodziewanych narodzin drugiego potomka…
Dziękuję bardzo.
… z tym faktem wiąże się konkretne następne pytanie. Jedna z Youtuberek nagrała cały filmik, w którym zastanawia się: "Jak Władysław Kosiniak-Kamysz chce łączyć urząd prezydenta z wykonywaniem obowiązków ojcowskich? Czy chce je wykonywać? Czy wysłuży się żoną, Pauliną?". Co by pan jej odpowiedział?
Tak samo, jak miliony Polaków łączą życie zawodowe z opieką nad dziećmi. Chodzą do pracy, utrzymują rodzinę, służą w różnych miejscach - np. policjanci i żołnierze. Czasem daleko od domu, w niebezpiecznych warunkach albo na wielogodzinnych dyżurach, jak moi koledzy lekarze. To zawsze wyzwanie dla rodziny, ale staniemy z Pauliną na wysokości zadania.
Będzie to partnerskie małżeństwo również pod względem wychowania dzieci i dzielenia się obowiązkami?
Normalne. Razem z Pauliną szykujemy się do opieki nad córeczkami - to dla nas ogromna radość, a nie przykry obowiązek, którym trzeba się przerzucać. To spełnienie marzeń i największe zwycięstwo w tym roku, bez względu na wynik wyborów.
Gdy przyjeżdża pan do domu, do Krakowa, co leci w radiu? Trójka, czy teraz nie będzie jej pan słuchał?
To trochę zabawne, bo nagle przy okazji kryzysu w stacji objawili się słuchacze z całej Polski, którzy "wychowali się na Trójce". Ja się na niej nie wychowałem. Dorastałem w latach 90., więc bardziej na krakowskim RMF, który wtedy debiutował jako nowa rozgłośnia. U mnie w domu lecą różne stacje. Nie mam jednej ulubionej.
Czyli jest pan jedną z tych osób, która na pytanie: "jakiej muzyki słuchasz", odpowiada: "a to co w radiu akurat leci". Załamka.
No taki jestem, co tu mam ukrywać. Nie jestem muzycznie elitarny - do takiego grona mnie pan nie zaliczy.
Czyli Władysław Kosiniak-Kamysz - człowiek, który zatańczy do każdej nuty i zaśpiewa dla każdego elektoratu?
W kwestii gustów, to chyba naturalne dla większości Polaków. Ze śpiewem jest trochę gorzej, bo lubię śpiewać, ale nie mam zbyt wielu słuchaczy.
A co pan śpiewa?
Lubię różnego rodzaju… nazwijmy to - piosenki biesiadne.
"Hej Sokoły"? Te klimaty?
Też, ale ci, którzy muszą mnie z najbliższej rodziny słuchać, nie są zbyt zadowoleni.
Czyli może żona wcale nie taka smutna, że czasami do stolicy musi pan pojechać.
(śmiech) Uszy odpoczną. To prawda.
Rozmawiał Marcin Makowski dla Wiadomości WP