Koronawirus. Zabraknie respiratorów? Kulisy szybkiego picowania szpitali
Pokój odmalowany, nowiutkie łóżko jeszcze w folii, ale majster nie skończył wyginania rurek instalacji do podłączenia respiratora. Tymczasem pacjenci z COVID-19 już byli w drodze. Tak wyglądały kulisy pośpiesznego przerabiania oddziału rehabilitacyjnego jednego ze szpitali na oddział zakaźny, mający przyjąć zakażonych koronawirusem.
Powyższe zdjęcie zrobił lekarz zirytowany tym, że zmarnowano kilka miesięcy na rzetelne przygotowania przed spodziewaną drugą falą epidemii koronawirusa. Chce pozostać anonimowy. Obawia się problemów ze strony urzędników i szefów szpitala.
- Choć o drugiej fali epidemii trąbiono od wielu tygodni, decydenci zostali zaskoczeni ostatnimi rekordami zakażeń. Zmarnowano kilka miesięcy, a teraz trwa wyścig z czasem o przygotowanie miejsc dla chorych - mówi gorzko jeden z młodych lekarzy.
Porozumienie Rezydentów, organizacja młodych lekarzy, która opublikowała zdjęcie w mediach społecznościowych, zapowiada publikację całego cyklu podobnych doniesień. Mają one dokumentować prowizorkę odbywającą się teraz w szpitalach.
Koronawirus. Kiedy system może się zawalić?
Ponad 4,4 zakażonych wymaga leczenia w szpitalu. Z kolei 800 przygotowanych miejsc z respiratorami dla pacjentów z COVID-19 zajętych jest już 320, czyli ponad jedna trzecia. To dwa najbardziej niekorzystne trendy, które pokazują dane Ministerstwa Zdrowia.
W czwartek minister zdrowia poinformował, że liczba łóżek na chorych na COVID-19 zostanie zwiększona do 13,5 tys. Dotychczas było ich ok. 9 tys., jednak w regionach , gdzie szybko przybywało chorych, zaczynało brakować miejsc. Z kolei w Agencji Rezerw Materiałowych czeka dodatkowe 500 respiratorów.
Według amerykańskich scenariuszy rozwoju epidemii w Polsce, czas próby naszego systemu zdrowia nadejdzie około 10 grudnia. Przy obecnej fali zachorowań potrzebnych będzie wówczas od 2,8 tys. do 5,6 tys. miejsc na intensywnej terapii (dane z prognozy opracowanej przez ekspertów Uniwersytetu Waszyngtońskiego).
Problem w tym, że w Polsce jest około 4-5 tys. miejsc na intensywnej terapii. Przy czym większość jest zajęta przez ofiary wypadków drogowych oraz innych ciężko chorych.
Koronawirus. Ile naprawdę mamy respiratorów?
- Przy dobrej organizacji i rozsądnym gospodarowaniu zasobami powinniśmy dać sobie radę z epidemią. Wszystko jednak zależy od zachowania ludzi. Wczoraj pojechałem na naradę w sprawie COVID-19 do Warszawy. Na Dworcu Centralnym widziałem ludzi bez maseczek ochronnych, w tym patrol ochrony dworca. Od razu pomyślałem o pacjentach, których mam na oddziale - komentuje w rozmowie z Wirtualna Polską dr Dariusz Maciejewski, krajowy konsultant w dziedzinie intensywnej terapii.
Według danych Ministerstwa Zdrowia dysponujemy 800 miejscami szpitalnymi wyposażonymi w respiratory. Dr Maciejewski dodaje, że w całym kraju jest 4-5 tys. miejsc na oddziałach intensywnej terapii. Tam jednak respiratory są zajęte w 70 proc. przez innych chorych. Z tych szacunków wynika, że na czarną godzinę do wykorzystania będzie około 2000 respiratorów.
- Nie należy liczyć dostępnych respiratorów, jakby to były szpitalne telewizory czy żelazka. Większym zmartwieniem pod względem gotowości na falę zachorowań jest liczebność personelu, umiejącego posługiwać się tym skomplikowanym sprzętem. To tych specjalistów może zabraknąć w pierwszej kolejności - mówi dalej dr Maciejewski.
W kraju pracuje około 6 tys. lekarzy specjalistów umiejących poradzić sobie z pacjentami wymagającymi intensywnej terapii. Wbrew powszechnej opinii, sam respirator nie leczy po włączeniu guzika "Start". To specjalista dobiera mieszankę gazów do oddychania, obsługuje pompy z lekami, monitoruje czynności serca, płuc, ale też wątroby i nerek. Musi zareagować na ewentualne zakażenia itd.
Chorzy na COVID-19 wymagają od kilku dni do nawet 3-4 tygodni podłączenia do respiratora. Trudno dokładnie oszacować, jak w trakcie polskiej epidemii będą wyczerpywać się siły lekarzy oraz zasoby urządzeń.
- Złe posłużenie się respiratorem potrafi zabić pacjenta w kilka minut. Odrzucam wszelkie pomysły szybkich szkoleń w tym zakresie, wyręczania anestezjologów innymi pracownikami. Jest już za późno - podkreśla ekspert.