Koronawirus. "Wyszczepiam drugie dawki i koniec". Lekarka z hukiem kończy akcję szczepień
Przeciwko COVID-19 zaszczepiła około 600 osób, ale dłużej już nie może znieść absurdów biurokracji związanych z Narodowym Programem Szczepień. Dr Beata Koszewska-Jóźwiak z gminnego punktu szczepień w Łyszkowicach (łódzkie) z hukiem kończy szczepienia. To już kolejny taki przypadek, o którym informuje Wirtualna Polska.
W poniedziałek 26 kwietnia pracownicy punktów szczepień w całej Polsce mają zajrzeć do swoich lodówek i policzyć dawki. Następnie zalogować się do systemu i złożyć raport. Po co taka akcja? Ministerstwo Zdrowia stwierdza, że jest to potrzebne do "usprawnienia mechanizmu raportowania stanów magazynowych".
Raporty mają być składane na bieżąco, najrzadziej raz w tygodniu. Mają posłużyć do wychwycenia ewentualnych rozbieżności w liczbie wydanych szczepionek w stosunku do zaszczepionych pacjentów - wynika z komunikatu rozesłanego do punktów szczepień.
Przeciwko nowemu obowiązkowi protestuje część lekarzy, prowadzących małe punkty szczepień. Uznają to za zawracanie głowy.
- Organizacja szczepień to koszmar. Przecież rządowa agencja wie dokładnie, ile szczepionek mi przysłała. Ja z kolei wypełniam karty szczepień pacjentów, więc wiadomo, ile osób zaszczepiłam. Nie rozumiem, po co to liczenie. Dla mnie jest to kolejny argument, żeby zakończyć szczepienia. Podam pacjentom drugie dawki i w czerwcu kończę definitywnie z udziałem w NPS - skarży się w rozmowie z WP dr Beata Koszewska-Jóźwiak.
- Jako 4-osobowy zespół nie mamy możliwości spełniania życzeń urzędników. Oprócz szczepień musimy normalnie pracować i leczyć ludzi - dodaje.
Miała marzenie, by zatrzymać epidemię
Tłumaczy, że kiedy przychodnia w Łyszkowicach przystępowała do programu szczepień, czworo jej pracowników wierzyło, że mogą zrobić coś wspaniałego. Dzięki szczepieniom będą mogli powstrzymać epidemię w regionie, uratować część swoich pacjentów. Teraz ich entuzjazm zastąpiło rozczarowanie.
- W rzeczywistości mieliśmy tylko 30 szczepionek na tydzień. Biurokracja z tym była ogromna. Zdarzyło się, że przez błąd w dostawie rozmrożonych szczepionek musieliśmy pilnie przekładać wizyty pacjentom. To ja musiałam tłumaczyć się przed pacjentami, dlaczego szczepienia idą tak wolno - mówi dalej dr Beata Koszewska-Jóźwiak. Uznała, że skoro miejscowi seniorzy są już zaszczepieni, to rezygnuje z NPS. Młodszym pacjentom łatwiej pojechać na szczepienie do miasta.
ZOBACZ TAKŻE: Spotkanie liderów Zjednoczonej Prawicy. Osobliwy komentarz Leszka Millera
Rozdrażniony lekarz kasował szczepienia z systemu
To kolejny taki głos w sprawie organizacji Narodowego Programu Szczepień. Rezygnuje także przychodnia w Damnicy koło Słupska (woj. pomorskie). Kierujący nią dr Marek Zawadzki poinformował, że z oficjalną deklaracją poczeka do czasu podania drugich dawek swoim pacjentom. On również skarżył się na chaos i biurokrację w programie szczepień.
W proteście przeciwko wysyłaniu do jego punktu osób z całego regionu wykasował z systemu szczepienia "obcych pacjentów". Tym samym chciał zrobić miejsce w kolejce do szczepień osobom, którymi opiekuje się przychodnia.
- Uznałem, że moi pacjenci są najważniejsi i powinni mieć pierwszeństwo w dostępie do szczepień. To nimi opiekuję się od lat i z myślą o nich zdecydowałem się na założenie punktu szczepień. Tymczasem centralna infolinia nagle skierowała tu pacjentów z całego regionu na miejsca, w które systematycznie wpisywaliśmy pacjentów z naszych list. Postanowiłem to zakończyć - komentował w rozmowie z WP dr Marek Zawadzki.
Zapytaliśmy Narodowy Fundusz Zdrowia, ile punktów zrezygnowało z udziału z Narodowego Programu Szczepień. - Udział w NSP jest dobrowolny. Placówki, które zgłosiły się do realizacji szczepień musiały spełnić określone wymagania i realizować szczepienia zgodnie z obowiązującymi przepisami. Sporadycznie zdarzają się sytuacje, że placówki ze względu na trudności ze spełnieniem wymaganych warunków lub na skutek podjętych przez siebie decyzji usuwane są z wykazu - informuje Sylwia Wądrzyk, rzecznik prasowa NFZ. -  Uruchamiane są natomiast nowe populacyjne punkty szczepień, które zabezpieczają potrzeby pacjentów na danym terenie. Obecnie liczba punktów populacyjnych jest większa niż w momencie uruchamiania programu - dodaje.
Przypomnijmy, że do akcji szczepień przeciwko COVID-19 początkowo przystąpiło około 6 tys. podmiotów medycznych. Już w pierwszych tygodniach okazało się, że brakuje szczepionek, a limit dla małego punktu wynosi zaledwie 30 dawek na tydzień. Najwięcej szczepień przeprowadziły szpitale tymczasowe, których limit dawek nie dotyczył. Z tego powodu niektórzy zdesperowani pacjenci jeździli po dawkę nawet kilkaset kilometrów od domu.
Obecnie ciężar masowych szczepień młodszych roczników mają wziąć na barki Punkty Szczepień Powszechnych, zdolne do wykonywania tysięcy zabiegów dziennie.