Koronawirus w Polsce. Polacy zdjęli maseczki? "Bardziej boją się policjanta niż wirusa"
Epidemia wciąż trwa, obostrzenia obowiązują, ale nietrudno dostrzec dziś w sklepie czy autobusie osoby, które nie zasłaniają nosa i ust. Często klienci zakładają maseczkę dopiero wtedy, gdy widzą policjantów. - Mamy nawet kilkaset kontroli dziennie - słyszymy w stołecznej policji.
Ostatnie raporty Ministerstwa Zdrowia biją rekordy. W sobotę odnotowano 658 nowych przypadków koronawirusa, we wtorek kolejne 680, czyli najwięcej od początku epidemii. Mija też tydzień, odkąd codziennie przybywa ponad 500 zakażonych. Rząd rozważa przywrócenie niektórych obostrzeń, jednak najpierw zamierza egzekwować te, które wciąż obowiązują.
Dlatego policjanci ruszyli do akcji i sprawdzają, czy Polacy noszą maseczki. Obowiązek zasłaniania nosa i ust cały czas obowiązuje w sklepach, niezależnie czy to centrum handlowe, czy osiedlowy sklep, w komunikacji miejskiej, urzędach, kościołach, kinach i teatrach. Również w barach i restauracjach odsłonić usta i nos możemy dopiero wtedy, gdy zajmiemy miejsce przy stole.
Mnóstwo klientów, większość w maseczkach. Nie masz? I tak wejdziesz
Jak wygląda to w praktyce? W poniedziałkowy wieczór nie brakowało klientów w jednym z największych centrów handlowych w Warszawie. Dziesiątkami wchodzili i wychodzili, a przy wejściu mijali dozownik z płynem do dezynfekcji. Mijali, bo mało kto z niego korzystał. Nie wszyscy mieli maseczki, ale ochroniarze nie zwracali na to uwagi. Nawet klienci, którzy ust i nosa nie zasłonili, chodzili swobodnie między sklepami.
Wystarczy raz pójść nocą na miasto, aby przekonać się, że do baru nikt nie podchodzi w maseczce. Podobnie mało kto zasłania usta i nos idąc do toalety. Czytelnicy opowiadają nam, że w dyskontach zwykle nie widują nikogo, kto zwraca uwagę klientom wchodzących do sklepu bez masek. Czasami zdarzy się to w droższych marketach, choć i tam rzadko kiedy jest standardem.
Podobnie jest w osiedlowych sklepach. Jedna z naszych czytelniczek z Warszawy alarmuje, że regularnie widuje klientów bez maseczek. - Mam kilka sklepów niedaleko mieszkania. Kiedy tylko ogłoszono lockdown, w każdym sprawdzano, czy klient ma na sobie maseczkę. Liczono nawet, ile osób wchodzi do środka - opowiada.
To jednak zaczęło się zmieniać, gdy rząd znosił kolejne obostrzenia. - Później nikt nie zwracał uwagi, gdy nie miało się na twarzy maseczki, nikt nie kazał zakładać rękawiczek. Na kilku metrach kwadratowych, w sklepie z zaledwie z kilkoma półkami, tłoczyli się ludzie - mówi nasza rozmówczyni.
Policja cały czas interweniuje. "Bardziej boją się funkcjonariusza niż wirusa"
Policyjne statystyki pokazują, że wielu Polaków zapomina o obowiązku zasłaniania nosa i ust. Komenda Główna Policji poinformowała, że do tej pory pouczyła prawie 55 tysięcy osób, 14 tysięcy ukarała mandatami, a 6 tysięcy spraw skierowała do sądu. I ta liczba może się zwiększyć, bo w tym tygodniu zaczęły się kontrole w sklepach.
- Cały czas realizujemy kontrole, nie robimy tego od dzisiaj - podkreśla w rozmowie z WP Sylwester Marczak, rzecznik prasowy Stołecznej Komendy Policji. - W samej Warszawie to nawet kilkaset kontroli dziennie. Zarówno w sklepach, jak i środkach komunikacji publicznej i innych miejscach, gdzie należy zasłaniać usta i nos - zaznacza.
Czasami policjanci dostają zgłoszenie, że w jakimś miejscu przebywają osoby, które nie stosują się do przepisów. Wtedy podejmują interwencję. - W momencie, gdy przyjeżdża patrol, ludzie zakładają maseczki. To pokazuje niepoważne podejście niektórych ludzi - stwierdza Marczak. - To nie policjant stanowi zagrożenie, tylko wirus - podkreśla.
- Interwencje kończą się różnie, w zależności od postawy osoby. Z jednej strony widać skruchę, z drugiej to czasami zwykłe gapiostwo, wtedy istnieje szansa na pouczenie - mówi. - Inaczej możemy zastosować poważniejsze środki, czyli mandat albo wniosek o ukaranie do sądu - dodaje.
Osoby, które nie będą zasłaniać nosa i ust, mogą zapłacić 500 złotych mandatu, w skrajnych przypadkach nawet 30 tysięcy złotych grzywny. Niewykluczone, że jeszcze w tym miesiącu zaczną obowiązywać przepisy, które pozwolą sklepom odmawiać obsługi klientów bez maseczek.
Liczba zakażeń rośnie. Eksperci alarmują, a rząd przypomina
Eksperci zgodnie apelują o to, aby przestrzegać środków ostrożności. Profesor Włodzimierz Gut ostrzegał w rozmowie z Wirtualną Polską, że liczba zakażeń będzie rosnąć. - Jeżeli przekroczymy tysiąc zakażeń dziennie, zaczną się kłopoty w służbie zdrowia. Musimy zacząć przestrzegać restrykcji, inaczej w Polsce zobaczymy model włoski - stwierdził ekspert.
- Do niedawna malała nam z liczba aktywnych przypadków zachorowań, co rozluźniło społeczeństwo, dlatego tendencja się odwróciła. Społeczeństwo zlekceważyło restrykcje, musimy działać, bo jeżeli nie pójdziemy po rozum do głowy, będzie tylko gorzej - apelował.
Rząd nie tylko zamierza egzekwować obowiązujące obostrzenia, ale rozważa zaostrzenie niektórych. Niewykluczone, że zmniejszony zostanie dopuszczalny limit gości na weselach, a osoby wracające z zagranicy będą musiały przejść testy na koronawirusa. - W tej chwili ważne jest, żeby opanować ogniska, bo to one są główną przyczyną zakażeń - podkreślił minister Szumowski.