Koronawirus w Polsce. Medycy wciąż pomagają na ulicy. "Nie zamierzamy przestać"
Ratownicy w maskach własnej konstrukcji wychodzą na ulicę, żeby pomagać tym, którzy nie mają dokąd pójść. Czyli bezdomnym. - Mam ręce jak z azbestu od tego szorowania - mówi jeden z ratowników. - A gdzie osoba bezdomna może ręce umyć? Co najwyżej w kałuży - dodaje.
Co tydzień przed Dworcem Centralnym parkuje ambulans "Medyków na Ulicy". Zbierają się przed nim bezdomni, którzy tam mogą otrzymać pomoc. Dostać opatrunek na odparzone stopy albo ropiejące rany, których nikt inny nie opatrzy.
I pomimo epidemii koronawirusa, ambulans wciąż parkuje. Wysiadają z niego ratownicy w kombinezonach i maskach własnej konstrukcji. Ale wśród bezdomnych dolegliwości są wciąż te same. Tylko obawy coraz większe. Bo nie mają domu, do którego mogą pójść, a ostatnio nawet ciepłej zupy, bo zamknięto jadłodajnie.
Koronawirus im nie przeszkodził
- Czy chcieliśmy przestać? Takie pomysły były na początku, jak nie mieliśmy odpowiedniej ilości fartuchów i sprzętu - opowiada ratownik i wiceprezes Fundacji "Fortior" Bartłomiej Matyszewski - Ale okazało się, że nie warto panikować, tylko trzeba znaleźć rozwiązanie.
I dlatego z masek do nurkowania, które kupić można w Decathlonie, zrobili maski do pracy z pacjentami. Wyposażyli się w kombinezony, rękawiczki i ruszyli pod dworzec. Tam zaczęli pracę taką, jak zwykle. Choć z pewnymi ograniczeniami.
- Musieliśmy zrobić coś, żeby zadbać o własne bezpieczeństwo - mówi Matyszewski. - Ograniczaliśmy się do pomocy wyłącznie w pilnych, medycznych przypadkach. Staramy się nie realizować zadań, które byłby bardziej opieką higieniczną.
Poza tym mierzą temperaturę przed wejściem do karetki, ale też po wejściu, gdy pacjent się rozbierze. Do ambulansu przychodzi tyle samo osób, ile przychodziło wcześniej. Ale mają nie tylko rany do opatrzenia, bo przez epidemię ilość ich problemów cały czas rośnie.
- Choroby, które istniały wcześniej, nie zniknęły z powodu koronawirusa. Dalej mamy do czynienia z tym samym spektrum problemów zdrowotnych - opowiada nasz rozmówca. - Ale teraz mamy też misję edukacyjną.
Zostań w domu? Czyli gdzie?
Hasło, żeby zostać w domu, nie ma tutaj racji bytu. - Starają się chować po pustostanach - mówi Matyszewski. - Ale ludzi nie ma na ulicach, więc dodatkowo przychodzi kryzys psychiczny. Czują się jeszcze bardziej odizolowani, niż wcześniej. Poza tym głód. Prace sezonowe zniknęły, żebrać się nie da. Nie mają jak dorobić.
Często chodzą więc głodni, bo jadłodajnie zostały zamknięte. - Można pozyskać jedną paczkę, ale czy konserwa dwie bułki i jabłko, to jest posiłek na cały dzień? Od biedy może być, ale na jak długo... - wzdycha nasz rozmówca.
Pacjentom nasilają się też traumy, objawy ich chorób psychicznych - Pytają, czy takie rany jak oni mają, to jest koronawirus. Mało kto z nich ma termometr, ale gorączkę, silny kaszel i duszność są w stanie zidentyfikować. Doradzamy, w jaki sposób się zachować, gdy te objawy się pojawią - mówi dalej Matuszewski.
Niektórzy bezdomni mają maseczki. Ratownicy radzą tym, którzy ich nie noszą, żeby jednak je zakładali. Ale kolejny problem to higiena, szczególnie, że łaźnie działają w ograniczonym zakresie.
- Ja już mam ręce jak z azbestu od tego szorowania. Ale gdzie osoba bezdomna może ręce umyć? Co najwyżej w kałuży. To duży problem. Ale staramy się rozdawać mydło i płyny do dezynfekcji, jeżeli jest jakaś porcja - mówi Matuszewski.
Dotychczas nie wykryto koronawirusa u żadnego z ich podopiecznych. Ale wiadomo, że w niektórych ośrodkach dla bezdomnych są osoby zakażone.