Koronawirus w Polsce. Epidemia paraliżuje pomoc społeczną. "Jesteśmy jak tykająca bomba"
Środki ochrony osobistej? Większość pracowników socjalnych może o nich pomarzyć. Asystenci nie odwiedzają rodzin, w których dochodzi do przemocy. Całe domy pomocy społecznej poddawane są kwarantannom. - To trochę tykająca bomba - mówi nam Paweł Maczyński, pracownik socjalny.
30.03.2020 | aktual.: 31.03.2020 11:50
Media obiegła informacja, że u 52 pensjonariuszy i 8 pracowników domu pomocy społecznej w Niedabylu wykryto koronawirusa. Wcześniej w Jakubowicach zakaziło się 12 osób. Koronawirusa zdiagnozowano też u pracownika domu w Tolkmicku, gdzie kwarantanną objęto 100 osób.
Paweł Maczyński, prezes Polskiej Federacji Związkowej Pracowników Socjalnych i Pomocy Społecznej, nie jest tym faktem zdziwiony. - Mamy takie samorządy i ośrodki, które podeszły do tego poważnie. I takie przypadki, gdzie zasad kompletnie się nie przestrzega - mówi nam.
Koronawirus? Nie ma sprzętu ani ludzi
Tam, gdzie zasad się przestrzega, zapewniono pracownikom środki ochrony osobistej. Na tyle, na ile były dostępne. Wprowadzono pracę rotacyjną, aby zakażenie u jednego pracownika nie sparaliżowało całego ośrodka. Jeśli to możliwe, wsparcia udziela się telefonicznie.
- Dzisiaj wszyscy słusznie koncentrują się na ochronie zdrowia - podkreśla Maczyński. - Ale przykłady z zagranicy pokazują, że domy pomocy społecznej mogą być ogromnym źródłem zagrożenia. I dla personelu, i dla mieszkańców.
Bo są placówki, gdzie takich zasad się nie przestrzega. W domach pomocy społecznej nie ma środków ochrony osobistej, choć przebywa w nich wiele osób z grupy ryzyka. Za to pracownicy ośrodków pomocy społecznej wciąż pukają do drzwi swoich podopiecznych.
- Taki pracownik chodzi z miejsca na miejsce. Jeśli on się zakazi, to przeniesie wirusa na innych mieszkańców - opowiada Maczyński. - Mamy takie przypadki, że pracodawca każe robić zakupy osobom starszym, pobierać od nich gotówkę, a potem tę gotówkę rozliczać.
Poza tym pracowników socjalnych od lat brakuje. Trudno jest zatem wprowadzić w wielu ośrodkach pracę rotacyjną. A gdy kilku pracowników pójdzie na zwolnienie, sparaliżowana jest cała placówka.
Kupić prosecco na kwarantannę
Poza tym ośrodki mają więcej pracy niż zazwyczaj. Muszą udzielać wsparcia tym, którzy po objęciu kwarantanną nie mogą liczyć na niczyją pomoc. Ale dzwonią również osoby, które nie powinny tego robić. Bo mogą liczyć na wsparcie ze strony bliskich.
- Apelowaliśmy do rządzących, żeby nie wprowadzali ludzi w błąd. Nie mówili, że jak każdy ma jakąś potrzebę, to może dzwonić do ośrodka - mówi Maczyński. - To powodowało, że dzwoniły osoby, które miały zapewnioną opiekę rodziny. Zgłaszały, że potrzebują wędzonego węgorza albo prosecco.
Przez to ośrodki mogły mieć problem, aby udzielić pomocy tym, którzy naprawdę jej potrzebują. - Jeżeli takich telefonów jest bardzo dużo, to powodują one paraliż instytucji. Nie można wtedy pomagać tym, którzy naprawdę są odosobnieni i nie mogą liczyć na żadne wsparcie - podkreśla Maczyński.
Przez koronawirusa przemoc nie znika
Kolejny problem to utrudniona, albo nawet niemożliwa, praca asystentów rodziny i pracowników socjalnych. Ostatnio ze swoimi podopiecznymi mogą kontaktować się tylko telefonicznie. Jednak przez telefon można powiedzieć wszystko. I trudno sprawdzić, co dzieje się w rodzinie, w której wiadomo, że jest przemoc.
- Wiemy, że w części tych rodzin istniało zagrożenie dla dzieci - opowiada Maczyński. - Są ograniczone możliwości sprawdzenia tej sytuacji. Sam telefon niewiele wnosi, bo sytuacja na miejscu może być zupełnie inna.
Jak mówi, we Francji stwierdzono wzrost sytuacji przemocowych w domach. - To nie jest tak, że jak wszyscy siedzą w domach, to jest miło i przyjemnie. Te problemy nagle, cudownie, nie znikają - zaznacza.
- Nie znikają też problemy opiekuńcze - mówi dalej. - Mamy opiekunki, które dotychczas opiekowały się osobami starszymi i chorymi, przychodziły do tych osób. Wykonywały czynności pielęgnacyjne, załatwiały podstawowe potrzeby życiowe.
Teraz nie chodzą do nich z dwóch powodów. Po pierwsze przez koronawirusa bezpośrednie wsparcie zamieniono w wielu przypadkach na telefoniczne, a poza tym wiele opiekunek pochodziło z Ukrainy. W ostatnim czasie wyjechały one do domów.
"Musimy o nich zadbać"
Jak mówi Maczyński, w pomocy społecznej brakuje szczegółowych i spójnych wytycznych, jeśli chodzi o działania podczas epidemii. Nie ma procedur, zgodnie z którymi wszyscy mogliby jednakowo postępować. - Spójność to słowo klucz - podkreśla. - Inne instrukcje wydaje wojewoda, a co innego pisze ministerstwo. To powoduje chaos.
Zwraca również uwagę, że o pracowników socjalnych lepiej zadbać wcześniej niż później. - Wiemy, że będzie wysyp osób bezrobotnych. Osoby z zaburzeniami psychicznymi siedzą w domach, co może skutkować lawiną sytuacji kryzysowych. Będziemy mieli zwiększone zapotrzebowanie na usługi opiekuńcze - wylicza.
- Ktoś będzie musiał to wszystko wykonać. Jeżeli dzisiaj nie zadbamy o pracowników, to później ich nie będzie - podsumowuje.