Koronawirus w Polsce. Czarny punkt na mapie zakażeń. "Jesteśmy najbardziej zakażoną gminą"
Tyle zgonów przez koronawirusa, ile jest w gminie Woźniki, nie ma w Katowicach, Mysłowicach i Siemanowicach Śląskich razem wziętych. - Wszyscy się boimy - mówi jedna z mieszkanek. Cały powiat lubliniecki też przoduje w smutnej statystyce na mapie województwa. - Podjęliśmy wszystkie możliwe działania - zapewnia starosta.
Województwo śląskie ma prawie 4 i pół miliona mieszkańców. Zmarły 74 zakażone koronawirusem osoby. W Katowicach mieszka ponad 300 tysięcy. Na koronawirusa zmarły 2 osoby. Powiat lubliniecki ma niecałe 77 tysięcy mieszkańców. Zmarło 19 osób. Gmina Woźniki około 10 tysięcy. I 9 ofiar.
Koronawirus w gminie. "Nie czuję się bezpiecznie"
- To najbardziej zakażona gmina w całej w Polsce. W Katowicach jest bezpieczniej niż tutaj - słyszymy od jednej z mieszkanek Woźnik. Gmina leży w powiecie lublinieckim, między Katowicami a Częstochową. Oficjalnie zakażone są tu 64 osoby, zmarło 9.
Ogniskiem epidemii był w niej prywatny dom opieki dla seniorów. Stoi dziś niemal pusty, bo 30 podpieczonych ewakuowano w nocy z 14 na 15 kwietnia. Decyzja o ewakuacji zapadła po tym, jak kilka dni wcześniej u jednej z kobiet wykryto koronawirusa.
Kobieta zmarła, a dyrektor placówki informowała, że na wynik testu czekano tydzień. Od 10 kwietnia ośrodek poddany był kwarantannie. Okazało się, że u 23 podopiecznych potwierdzono zakażenie koronawirusem. W ciągu dwóch tygodni zmarło 4 z nich.
- Pracownicy tamtego ośrodka do mnie przychodzili, zgłosiłam do sanepidu, że miałam z nimi kontakt. Powiedziano, że rozpatrzą mój przypadek, oddzwonią, ale nikt nie zadzwonił, żadnych badań mi nie zrobiono - mówi nam mieszkanka. - Mam wrażenie, że jesteśmy pozostawieni sami sobie. Nie czuję się bezpiecznie.
Część pracowników cały czas przebywa w ośrodku, gdzie odbywa kwarantannę. Na stronie sanepidu niezmiennie widnieje komunikat, że osoby, które miały kontakt z podpieczonymi lub pracownikami placówki, są proszone o kontakt. Poza tym w Woźnikach zamknięto do odwołania komisariat policji. U dwóch funkcjonariuszy wykryto koronawirusa.
Czytaj też: Koronawirus w Polsce. Do tej placówki nie docierają środki ochrony. "Mówią, że nam się nie należy"
Pierwsze przypadki koronawirusa wykryto w gminie znacznie wcześniej - To się zaczęło w marcu, zmarła pani w Psarach, potem młody mężczyzna, zdrowy praktycznie. Wtedy była cisza - opowiada mieszkanka. - Długo na stronie urzędu nie było podane, kto jest chory, ilu chorych. Nikt tego nie wiedział, były tylko plotki.
Bo na stronie urzędu informacje publikowano od 3 kwietnia. Pojawił się wtedy komunikat, że "na polecenie Śląskiego Państwowego Inspektora Sanitarnego" do urzędów miast i gmin zaczęto przekazywać informacje o liczbie osób poddanych kwarantannie, hospitalizowanych, zakażonych, liczbę ozdrowieńców i zmarłych. I wtedy mieszkańcy dowiedzieli się, jak wygląda sytuacja.
- Miałam w sklepie, jeszcze w marcu, kontakt z panią, która była nosicielką. Wtedy nawet maski nie miałam przy sobie - opowiada dalej mieszkanka. - Jej mąż był zakażony, a ona chodziła do pracy. Okazało się, że mąż ma koronawirusa, potem ona też miała.
- Chodzę w masce, mam rękawiczki i szybę przed ladą. Ale nie wiem, jak jest. Minął tydzień i nie mam żadnej odpowiedzi od sanepidu - martwi się mieszkanka. - Uważam, że powinni wszystkich na kwarantannę wziąć, nawet rodziny, żeby to się nie rozniosło. W naszym powiecie coś nie zadziałało.
Gmina stara się wspierać mieszkańców
W urzędzie gminy Woźniki słyszymy, że mieszkańcy, w związku z epidemią, dostają odpowiednie wsparcie. - Oferujemy mieszkańcom wsparcie psychologiczne, odbyło się odkażanie wszystkich miejsc publicznych, każdy mieszkaniec otrzymał maseczkę - wymienia Witold Kałdonek, odpowiedzialny w gminie za zarządzanie kryzysowe. - Nie widać po zachowaniach mieszkańców, żeby byli bardziej wystraszeni - ocenia.
- Robimy bardzo dużo badań, samorządy płacą za wymazobus - zauważa. - Liczby mamy takie, bo wszystko jest rzetelnie weryfikowane. Jakby przebadać wszystkich, to ciekawe jak inne powiaty i gminy by wyglądały - podsumowuje.
Pierwsze ognisko epidemii w powiecie pojawiło się w Koszęcinie. Zmarły tam trzy kobiety, podopieczne tamtejszego domu pomocy społecznej. Później w stolicy powiatu, Lublincu, koronawirusa wykryto w domu pomocy społecznej. 11 pracowników i 73 pensjonariuszy zostało poddanych kwarantannie. Ostatnio poinformowano o koronawirusie w kolejnym lublinieckim DPS-ie. Dwa przypadki wykryto w placówce, gdzie mieszka 245 pensjonariuszy.
Miasto zatrudniło psychologa
Starosta powiatu Joachim Smyła zauważa, że we Włoszech i Hiszpanii domy pomocy społecznej były "najsłabszym ogniwem", w którym rozprzestrzeniała się epidemia. - Jako powiat prowadzimy trzy duże domy pomocy społecznej. Mamy ponad 550 pensjonariuszy i ponad 250 pracowników. Zagęszczenie tych ośrodków jest u nas bardzo duże - wyjaśnia.
- Mamy jeszcze dużo prywatnych placówek, ich jest kilkanaście - mówi dalej. - Widzieliśmy problemy z badaniami. Kończyły się kwarantanny, a sanepid nie wykonywał badań. Wzięliśmy więc sprawy w swoje ręce.
Samorząd zorganizował wymazobusy, które jeżdżą po powiecie i pobierają wymazy. Są to dwa samochody, w których pracują po dwie osoby. Dziennie są w stanie pobrać 100 wymazów. Potem wiozą je do laboratorium sanepidu. Pomimo licznych prób nie udało nam się skontakować z sanepidem w Lublincu.
Czytaj też: Koronawirus w Polsce. Epidemia paraliżuje pomoc społeczną. "Jesteśmy jak tykająca bomba"
Co wiadomo o ofiarach? - W większości to są mieszkańcy DPS-ów, którzy mieszkali w DPS-ach, ale nie pochodzili z powiatu - wyjaśnia starosta. - Tylko jeśli jest mieszkańcem ośrodka, to adres jest naszego powiatu. Taka procedura - dodaje.
- Jako powiat podjęliśmy wszystkie możliwe działania - zapewnia starosta. - Ponad 100 tysięcy złotych przeznaczyliśmy na środki dezynfekujące, maseczki, fartuchy. Stworzyliśmy specjalne procedury w DPS-ach, które podzieliliśmy na cztery segmenty, między którymi nie ma kontaktu.
Również burmistrz Lublinca, stolicy powiatu, podjął w trosce o mieszkańców kolejne kroki. Od poniedziałku mogą korzystać ze wsparcia przez telefon. Od poniedziałku do piątku w godzinach wieczornych dyżuruje profesjonalny psycholog.
- Nie da się ukryć, że mieszkańcy odczuwają tę sytuację - mówi sekretarz miasta Józef Korpak. - To wsparcie psychologiczne jest potrzebne. Każdy z nas w jakiejś mierze czuje się zagrożony.