Koronawirus w Polsce. Afera fałszywych testów. 56 osobom powiedziano, że są chore. Potem okazało się, że był to błąd

Fałszywy pozytywny wynik na koronawirusa u 56 osób z personelu i pacjentów szpitala w Jastrzębiu-Zdroju spowodował zamknięcie tej jednostki na trzy dni. Rozważano nawet ewakuację. Wtedy nadeszły wyniki drugiej serii tzw. badań weryfikacyjnych. Okazało się, że nie są zakażeni.

Koronawirus w Polsce. Afera fałszywych testów. 56 osobom powiedziano, że są chore. Potem okazało się, że był to błąd
Źródło zdjęć: © PAP | PAP/Jakub Kaczmarczyk
Tomasz Molga

Fałszywie pozytywne albo negatywne wyniki testów na koronawirusa to kolejne ryzyko, które muszą uwzględnić medycy zmagający się z epidemią. Możliwe, że problem, który ujawnił się w Jastrzębiu Zdroju, dotyczy całej Polski. Laboratoria pracują na testach i odczynnikach od różnych producentów, a dodatkowo pod presją dostarczenia jak największej liczby próbek. Stąd wysokie ryzyko pomyłek.

- Sygnałem do testów wśród personelu było podejrzenie zakażenia koronawirusem u jednego pacjenta. Pozytywny wynik u 56 osób oznaczał, że mamy olbrzymie ognisko epidemii. Ci rzekomo zarażeni byli rozsiani po wielu oddziałach szpitala. To wzbudziło nasze podejrzenia - mówi jeden z pracowników Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Jastrzębiu-Zdroju (woj. śląskie).

18 kwietnia szpital został zamknięty. Lekarze i personal nie wrócili na noc do domów. Przygotowywano plan ewakuacji 150 pacjentów. Zanim do tego doszło, dodatkowe testy sprawdzające wykonało laboratorium sanepidu. Ich wyniki wykazały brak zakażeń. - Strach, zamieszanie, nerwy. Mimo zagrożenia przyjęliśmy trzech pacjentów w stanie zagrożenia życia. Nie da się opisać tego, co przeżyliśmy - dodaje rozmówca WP. 21 kwietnia wieczorem szpital wznowił działalność.

Koronawirus w Polsce. Jak doszło do pomyłki

Eksperci Ministerstwa Zdrowia i Państwowego zakładu Higieny mają ustalić, jak doszło do pomyłki. Testy wykonywała firma Kardio-Med Silesia z Zabrza, posiadająca akredytację Ministerstwa Zdrowia. Jak tłumaczy prezes spółki Adam Konka, jego laboratorium mogło wykonać 600 testów na dobę, jednak w krytycznym dniu otrzymało 1100 testów. Próbki opisane były jako "pilne", od osób z bezpośrednim zagrożeniem zdrowia i życia oraz od personelu medycznego.

W strefie brudnej, podczas pierwszych prac nad testami, jeden z pojemników z próbkami rozszczelnił się - podaje spółka. To najbardziej prawdopodobne źródło zakażenia.

Trwają ustalenia, czy kilkaset innych testów z tej firmy miało prawidłowe wyniki. Prawdopodobnie nie było to jedyne laboratorium, które mogło podać zafałszowane wyniki.

Dr Paweł Grzesiowski, który sprawę wątpliwości wokół testów nagłośnił w mediach społecznościowych, otrzymał kilkanaście kolejnych informacji o fałszywie ujemnych i fałszywie dodatnich testach. - Setki testów na dobę, różne serie, różni producenci, różne urządzenia, różne laboratoria, niektóre powstały w kilka dni. Brak pewności co do wyniku daje lęk i chaos. Więcej testów? Nie! Najpierw jakość, potem ilość - komentował Grzesiowski na Twitterze.

Ilu mamy chorych? Testy negatywne nie dają pewności

Nawet masowe testy i to te najczulsze, przeprowadzane rekomendowaną przez WHO metodą nie dają pewności co do obrazu epidemii. W rozmowie z WP problem potwierdza prof. Rafał Gierczyński zespołu do spraw koordynacji sieci laboratoriów COVID-19, powołanego przy Ministrze Zdrowia. - Mamy 87 laboratoriów, które pracują na różnym sprzęcie, testach od wielu producentów. To oznacza różnice w czułości testów - mówi prof. Rafał Gierczyński. - Pojawia się też presja na szybkie podawanie wyników. Tymczasem w każdej serii testów pewna pula wyników jest niejednoznaczna, diagności mogą je różnie interpretować - dodaje.

Prof. Gierczyński podaje przykład, jak trudno jest zdiagnozować wirusa SARS-Cov-2. Jeden z pacjentów miał kontakt z osobą zarażoną 28-29 marca. 30 marca próbka pokazała wynik ujemny. 11 kwietnia wynik był "nierozstrzygający". Dopiero test z 13 kwietnia potwierdził rozległą infekcję. Dlatego eksperci WHO i amerykańskiej agencji Centra Kontroli i Prewencji Chorób podkreślają, że negatywny wynik testu na koronawirusa nie oznacza, że testowany jest osobą zdrową.

Przypadek z Jastrzębia-Zdroju sprawił, że laboratoria pracujące nad diagnostyką koronawirusa będą częściej kontrolowane, pod kątem jakości wyników. Raz w miesiącu mają dostarczać do Państwowego Zakładu Higieny pięć dodatnich i dziesięciu ujemnych próbek. Dodatkowy test ma sprawdzić ich wiarygodność.

Wirtualna Polska ruszyła z akcją wspierającą służbę zdrowia. Na wydarzeniu na FB Wirtualna Polska - Wspieram Szpitale - wymiana potrzeb, informacji i darów będziemy na bieżąco informować, który szpital potrzebuje wsparcia i w jakiej formie.

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.

Masz news, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (390)