Koronawirus w Polsce. Afera fałszywych testów. 56 osobom powiedziano, że są chore. Potem okazało się, że był to błąd
Fałszywy pozytywny wynik na koronawirusa u 56 osób z personelu i pacjentów szpitala w Jastrzębiu-Zdroju spowodował zamknięcie tej jednostki na trzy dni. Rozważano nawet ewakuację. Wtedy nadeszły wyniki drugiej serii tzw. badań weryfikacyjnych. Okazało się, że nie są zakażeni.
23.04.2020 | aktual.: 23.04.2020 21:41
Fałszywie pozytywne albo negatywne wyniki testów na koronawirusa to kolejne ryzyko, które muszą uwzględnić medycy zmagający się z epidemią. Możliwe, że problem, który ujawnił się w Jastrzębiu Zdroju, dotyczy całej Polski. Laboratoria pracują na testach i odczynnikach od różnych producentów, a dodatkowo pod presją dostarczenia jak największej liczby próbek. Stąd wysokie ryzyko pomyłek.
- Sygnałem do testów wśród personelu było podejrzenie zakażenia koronawirusem u jednego pacjenta. Pozytywny wynik u 56 osób oznaczał, że mamy olbrzymie ognisko epidemii. Ci rzekomo zarażeni byli rozsiani po wielu oddziałach szpitala. To wzbudziło nasze podejrzenia - mówi jeden z pracowników Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Jastrzębiu-Zdroju (woj. śląskie).
18 kwietnia szpital został zamknięty. Lekarze i personal nie wrócili na noc do domów. Przygotowywano plan ewakuacji 150 pacjentów. Zanim do tego doszło, dodatkowe testy sprawdzające wykonało laboratorium sanepidu. Ich wyniki wykazały brak zakażeń. - Strach, zamieszanie, nerwy. Mimo zagrożenia przyjęliśmy trzech pacjentów w stanie zagrożenia życia. Nie da się opisać tego, co przeżyliśmy - dodaje rozmówca WP. 21 kwietnia wieczorem szpital wznowił działalność.
Koronawirus w Polsce. Jak doszło do pomyłki
Eksperci Ministerstwa Zdrowia i Państwowego zakładu Higieny mają ustalić, jak doszło do pomyłki. Testy wykonywała firma Kardio-Med Silesia z Zabrza, posiadająca akredytację Ministerstwa Zdrowia. Jak tłumaczy prezes spółki Adam Konka, jego laboratorium mogło wykonać 600 testów na dobę, jednak w krytycznym dniu otrzymało 1100 testów. Próbki opisane były jako "pilne", od osób z bezpośrednim zagrożeniem zdrowia i życia oraz od personelu medycznego.
W strefie brudnej, podczas pierwszych prac nad testami, jeden z pojemników z próbkami rozszczelnił się - podaje spółka. To najbardziej prawdopodobne źródło zakażenia.
Trwają ustalenia, czy kilkaset innych testów z tej firmy miało prawidłowe wyniki. Prawdopodobnie nie było to jedyne laboratorium, które mogło podać zafałszowane wyniki.
Dr Paweł Grzesiowski, który sprawę wątpliwości wokół testów nagłośnił w mediach społecznościowych, otrzymał kilkanaście kolejnych informacji o fałszywie ujemnych i fałszywie dodatnich testach. - Setki testów na dobę, różne serie, różni producenci, różne urządzenia, różne laboratoria, niektóre powstały w kilka dni. Brak pewności co do wyniku daje lęk i chaos. Więcej testów? Nie! Najpierw jakość, potem ilość - komentował Grzesiowski na Twitterze.
Ilu mamy chorych? Testy negatywne nie dają pewności
Nawet masowe testy i to te najczulsze, przeprowadzane rekomendowaną przez WHO metodą nie dają pewności co do obrazu epidemii. W rozmowie z WP problem potwierdza prof. Rafał Gierczyński zespołu do spraw koordynacji sieci laboratoriów COVID-19, powołanego przy Ministrze Zdrowia. - Mamy 87 laboratoriów, które pracują na różnym sprzęcie, testach od wielu producentów. To oznacza różnice w czułości testów - mówi prof. Rafał Gierczyński. - Pojawia się też presja na szybkie podawanie wyników. Tymczasem w każdej serii testów pewna pula wyników jest niejednoznaczna, diagności mogą je różnie interpretować - dodaje.
Prof. Gierczyński podaje przykład, jak trudno jest zdiagnozować wirusa SARS-Cov-2. Jeden z pacjentów miał kontakt z osobą zarażoną 28-29 marca. 30 marca próbka pokazała wynik ujemny. 11 kwietnia wynik był "nierozstrzygający". Dopiero test z 13 kwietnia potwierdził rozległą infekcję. Dlatego eksperci WHO i amerykańskiej agencji Centra Kontroli i Prewencji Chorób podkreślają, że negatywny wynik testu na koronawirusa nie oznacza, że testowany jest osobą zdrową.
Przypadek z Jastrzębia-Zdroju sprawił, że laboratoria pracujące nad diagnostyką koronawirusa będą częściej kontrolowane, pod kątem jakości wyników. Raz w miesiącu mają dostarczać do Państwowego Zakładu Higieny pięć dodatnich i dziesięciu ujemnych próbek. Dodatkowy test ma sprawdzić ich wiarygodność.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Masz news, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl