Koronawirus i zasady pogrzebów. "Nachodzą mnie myśli, czy w urnie był mój ojciec"
Choć zmieniły się wytyczne WHO w sprawie pochówków ofiar epidemii, Ministerstwo Zdrowia nadal zabrania pożegnania zmarłych przez ich rodziny czy okazywania ciała w kostnicy. - Dostałem worek z rzeczami oraz urnę. Nachodzą mnie myśli, czy nikt się nie pomylił i czy to był mój ojciec - mówi WP Radosław Pietrykowski, którego ojciec zmarł na COVID-19.
Zasady organizowania pogrzebów i postępowania z ciałami zmarłych na COVID-19 przysparzają nam dodatkowych cierpień - zwierzają się Wirtualnej Polsce rodziny ofiar epidemii. Zmarli grzebani są tak, jak wyjęto ich ze szpitalnego łóżka: w piżamie wraz z elementami medycznego wyposażenia: wbitą igłą, opatrunkiem, rurkami, które do czasu zgonu dostarczały tlen.
- Większość rodzin chciałaby mieć możliwość ostatniego pożegnania ze zmarłym. Ostatni raz widziałem tatę, kiedy w trakcie domowej izolacji rodziców przywiozłem im zakupy. Wkrótce potem jego stan się pogorszył. Z dusznościami trafił do szpitala, pod respirator. Walczył trzy tygodnie - mówi Radosław Pietrykowski z Łodzi.
Jego ojciec Czesław, emerytowany oficer wojska i przedsiębiorca, zmarł na początku kwietnia. 71-latek prawdopodobnie zaraził się koronawirusem podczas podróży samolotem do Polski z Francji. Odwiedzał tam siostrę.
- Ze szpitala otrzymałem tylko worek z rzeczami osobistymi i telefon. Nie mieliśmy okazji porozmawiać. Nawet po śmierci nie mogłem go zobaczyć. Była tylko urna z prochami, którą pochowaliśmy na cmentarzu - dodaje Pietrykowski.
- Choć zapamiętałem ojca jako uśmiechniętego i pełnego energii człowieka, brakowało mi możliwości ostatniego pożegnania - dodaje.
"Chcieliśmy pochować go po ludzku"
Wprowadzone na początku epidemii procedury dotyczące pochówków ofiar epidemii obowiązują do dziś. Nie ma mowy o ważnej w polskiej tradycji pożegnania zmarłego przy otwartej trumnie, czy okazania rodzinie zwłok w kostnicy. Nie można ubrać ciała zmarłego, ani też ogolić zarostu, obciąć paznokci, upudrować jego twarzy.
- Czekaliśmy z pogrzebem trzy tygodnie, bo żona i dziecko również mieli koronawirusa - opowiada teściowa 47-letniego Krzysztofa, programisty z Warszawy, który w połowie października zmarł na COVID-19 w swoim domu. - Córka chciała zawieść ubranie do kostnicy, żeby jakoś po ludzku go pochować. Zabronili. Został skremowany w takim stanie, jak zabrali go z domu, bez ogolenia, razem z workiem - dodaje rozmówczyni WP.
Najbardziej wstrząsającym przeżyciem rodziny był czas domowej izolacji, podczas której wdowa raz z dziećmi załatwiali przez internet z formalności pogrzebowe, wybierali trumnę i urnę. Lekarze musieli wypisać dodatkowy akt zgonu, bo z objętego kwarantanną mieszkania nie można wynieść dokumentu.
Bezduszne przepisy. WHO już zmieniło zdanie
Rodziny, z którymi rozmawialiśmy, zgodziły się podzielić swoimi przeżyciami, aby wpłynąć na Ministerstwo Zdrowia. Na początku epidemii opublikowano rozporządzenie o postępowaniu z ciałami ofiar epidemii koronawirusa. Traktowane są jako potencjalne źródło nowych zakażeń.
Strach przed zakażeniem doprowadził do absurdów. Na Dolnym Śląsku ksiądz odmówił wprowadzenia trumny do kościoła.
Tymczasem Światowa Organizacja Zdrowia we wrześniu zmieniła stanowisko w tej sprawie. Uznano, że największe ryzyko zakażenia wiąże się z przeniesieniem wirusa drogą kropelkową (poprzez oddychanie, kaszel, kichnięcie), a nie przez kontakt z ciałem zmarłego.
"Jeśli rodzina chce obejrzeć zwłoki, pozwól im to zrobić, ale poinstruuj ich, aby nie dotykali i nie całowali ciała. Należy zachować co najmniej 1 metr odległości podczas oględzin, wykonać higienę rąk po obejrzeniu" - czytamy w stanowisku ekspertów WHO.
Dopuszczają oni również przygotowanie ciała do pochówku poprzez ubranie i wykonanie zabiegów upiększających.
Polska Izba Branży Pogrzebowej zwróci się do Ministerstwa Zdrowia z wnioskiem o analizę przepisów związanych z pogrzebami i ewentualną zmianę procedur. Na razie nie wiadomo, czy resort zdrowia rozważa zmianę przepisów.