Konwencja PiS: "Zmieniają się okoliczności. PiS stawia na sprawdzoną melodię, którą wszyscy lubią" (Opinia)
Czy da się wejść jeszcze raz do tej samej rzeki? Heraklit z Efezu przekonywał, że "niepodobna", ponieważ już "napłynęły do niej inne wody". Ale polityka to przede wszystkim zarządzanie emocjami i reguły filozofii nie zawsze mają w niej zastosowanie – a tak przynajmniej uważa Jarosław Kaczyński.
23.02.2019 | aktual.: 23.02.2019 17:04
Propozycje programowe PiS są niemal bliźniaczo podobne do tych z 2015 r. Znowu mamy 500 plus, po raz kolejny propozycję dla emerytów (poprzednio obniżenie wieku emerytalnego, teraz "trzynastka"), coś o podatkach (poprzednio podniesienie kwoty wolnej od podatku – swoją drogą zapowiedź niezrealizowana), element infrastrukturalny (cztery lata temu "Mieszkanie plus", które utknęło w realizacji, teraz rozwój PKS-ów).
Zupełnie jak w filmie "Casablanca", gdy Ilsa prosi pianistę Sama, by "zagrał to jeszcze raz". I Sam gra, przybiega Rick, po chwili emocje między nim i Ilsą znowu buzują. Bo miłość z klasyczną filozofią też niewiele ma wspólnego.
Zagraj to jeszcze raz, Mateusz
Czy więc Mateusz Morawiecki – bo to jego bardzo precyzyjnie Kaczyński wskazał na dyrygenta orkiestry – zdoła powtórzyć to, co się udało w 2015 r. i później? Propozycje przedstawione na konwencji oznaczają, że każdy coś dostanie – młodzi i starzy, pracujący i "stypendyści ZUS-u", mieszkańcy małych i dużych ośrodków. "To jest walka o klasę średnią" – mówił Morawiecki.
Całość wzmocniły wystąpienia, które miały miejsce po nim. Beata Szydło mówiła o rodzinie, Jerzy Kwieciński o rozwoju – miało to zrobić wrażenie komplementarnego, gruntownie przemyślanego i zrównoważonego pomysłu na Polskę. Schemat wiernie powtórzony z poprzedniej kampanii prezydencko-parlamentarnej.
W "Casablance" Sam zagrał "As Time Goes By", po chwili Rick całował Ilsę. W polityce PiS znów obiecuje 500 plus – i wywołuje poruszenie. Mało kto zauważa, że w tym samym czasie PSL dołączył do Koalicji Europejskiej. Na scenie widać tylko Kaczyńskiego, Morawieckiego i ich otoczenie. Kosiniak-Kamysz, Schetyna i reszta koalicjantów daleko w tyle.
Pamiętajmy, że nawrót miłości Ilsy i Ricka był tylko epizodem – owszem, emocje znowu zagrały im w żyłach, dopamina ponownie uderzyła do głowy, jednak szybko się okazało, że prozy życia nie da się ominąć. Dokładnie ten sam problem jest z nowym programem PiS. Przecieki z Ministerstwa Finansów mówią, że jego łączny koszt to 31,5-32 mld zł rocznie. Jak go sfinansować? Tego nie wiadomo.
Tu jest największa różnica między programem PiS teraz i cztery lata temu. W 2015 r. był jasny komunikat: w Polsce jest dużo pieniędzy, wystarczy po niej sięgnąć. Gdy Zjednoczona Prawica przejęła władzę, tak się rzeczywiście stało. Udało się uruchomić rezerwy w postaci luki podatkowej, w sukurs przyszła też koniunktura.
Ale teraz tego się powtórzyć nie da. Luka podatkowa została poważnie ograniczona, koniunktura – jak wynika z analiz ekonomistów – zacznie wkrótce hamować. A niemal 32 mld zł w budżecie trzeba znaleźć. Skąd je wziąć? Szczegółów brak. "Ten program stoi na fundamencie wiarygodności. Wiem, co mówię i wiem, jak to zrobić" – mówił jedynie Morawiecki. Źródeł finansowania obietnic nie wskazał.
Jasne osie podziału
Ilsie i Rickowi – mimo chwili uniesień - nie udało się wskrzesić miłości. Świat wokół nich zmienił się zbyt bardzo, by można było "zagrać to jeszcze raz". Pod tym względem PiS jest w lepszej sytuacji. Owszem, świat wokół nich też się zmienia, ale duża część tych zmian jest dla obozu władzy na rękę. Przede wszystkim to, że rządzą. W obietnicach wyborczych postawili na pewniaki – bo wiedzą, że Polacy im pod tym względem ufają, mają pewność, że jeśli PiS obiecuje 500 zł na dziecko, to na pewno da.
Nie ma już tego efektu nowości, świeżości, który napędzał PiS w 2015 r. – ale też widać, że na Nowogrodzkiej nikt nie chciał go wywołać. Przecież wiadomo, że na stole było sporo innych pomysłów, m.in. wyraźne obniżenie podatków. Wybrano jednak sprawdzone rozwiązania. Zgodnie z logiką: skoro sprawdziły się cztery lata temu, to czemu mają zawieść teraz.
Stałe punkty odniesienia są tym ważniejsze, bo w porównaniu z 2015 r. dużej rekonfiguracji uległa opozycja. PiS już nie może liczyć na rozproszenie się głosów pomiędzy poszczególne listy, co dało jej tak nieoczekiwany sukces cztery lata temu. Ale za to ma szansę otrzymać premię wyborczą za wyrazistość programową. Przy poprzednich wyborach nie było to aż tak oczywiste jak teraz, gdy Platforma wiąże się na jednej liście z postkomunistami, a kolejną kategorię tworzy partia o jednoznacznej orientacji lewicowo-antyklerykalnej.
"Sens dobrej zmiany: obrona tradycji, kultury. Chcemy iść dalej tą drogą" – mówił Jarosław Kaczyński, odwołując się do dziedzictwa "wielkiego pontyfikatu Jana Pawła II i wielkiego ruchu Solidarności". Bardzo dokładnie wskazał oś podziału w najbliższych wyborach. Precyzyjniej się nie da.
"Myślę, że to początek pięknej przyjaźni" – mówi Rick w ostatniej kwestii "Casablanki". Chwilę wcześniej Ilsa odlatuje samolotem ze swoim mężem – ale dla głównego bohatera filmu to nie był dramat, on ze stoickim spokojem pogodził się z jej wyborem. Film kończy się szczęśliwym zakończeniem – jest nim przekonanie Ricka, że udało mu się wreszcie zakończyć pewien etap w życiu, domknąć proces.
Pod tym względem tegoroczne wybory w Polsce będą podobne. Też domkną pewien proces. Pokażą jednoznacznie, w jakiej ojczyźnie chcą żyć Polacy. Wybór będzie niemalże zero-jedynkowy – a więc wątpliwości odnośnie obranego kierunku zabraknie. Proces zostanie domknięty.
Dobrze by było, gdybyśmy na jego końcu też mogli coś powiedzieć o przyjaźni. Ale na to, zdaje się, szans nie ma.