Kontrowersje wokół elitarnego oddziału Navy SEALs. "Maszyna do polowania na ludzi"
Najbardziej elitarny i sekretny oddział jednostki specjalnej Navy SEALs, który zasłynął rajdem na kryjówkę Osamy bin Ladena, stał się niekontrolowaną maszyną do polowania na ludzi - alarmuje "New York Times". Dziennik opublikował obszerny raport, który odsłania mroczną stronę legendarnych SEALs-ów.
11.06.2015 | aktual.: 11.06.2015 15:24
W grudniową noc 2009 roku grupa operatorów z elitarnej amerykańskiej jednostki Navy SEALs została wysadzona przez śmigłowce w pobliżu niewielkiej wioski w prowincji Kunar. Celem oddziału, współpracującego z afgańskimi żołnierzami i oficerami CIA, był wysokiej rangi dowódca talibów, który miał ukrywać się pośród lokalnej ludności. Operacja zakończyła się jednak całkowitym fiaskiem. Co gorsza, jej ofiarą padło 10, najprawdopodobniej niewinnych, Afgańczyków.
Do dziś nie do końca wiadomo, co naprawdę zaszło wtedy w Ghazi Khan na północnym-wschodzie Afganistanu. Pewne jest, że żadnego dowódcy talibów w wiosce nie było. Według lokalnych władz, amerykańscy żołnierze zabili nieuzbrojonych chłopców w wieku szkolnym, co w dużej mierze potwierdziła później misja ONZ. Przedstawiciele armii USA początkowo utrzymywali, że wyeliminowani zostali członkowie komórki terrorystycznej, którzy przygotowywali improwizowane ładunki wybuchowe wykorzystywane przeciwko wojskom koalicji. Później jednak wycofali się z tych twierdzeń. Finał tragicznego incydentu oraz los osób za niego odpowiedzialnych do dziś pozostaje spowity mgłą tajemnicy.
To tylko jedna z historii przytoczonych przez "New York Times", który opublikował wyczerpujący raport na temat najbardziej elitarnego i tajemniczego oddziału Navy SEALs - nieoficjalnie nazywanego SEAL Team Six (Oddział 6). To właśnie operatorzy tej jednostki w maju 2011 roku dokonali rajdu na kryjówkę Osamy bin Ladena, bowiem do tego rodzaju misji - najbardziej niebezpiecznych, wymagających najwyższej dyskrecji i skutecznego, szybkiego działania - są od lat przygotowywani.
Maszyna do zabijania
Problem w tym, że według amerykańskiego dziennika jednostka, której przeznaczeniem były wyselekcjonowane operacje specjalne najwyższego ryzyka, w latach wojny z terroryzmem została przekształcona "globalną maszynę do polowania na ludzi", której praktycznie nikt nie kontroluje. W ostatniej dekadzie oddział był nadmiernie eksploatowany i wykorzystywany do eliminowania drugo- czy nawet trzeciorzędnych celów w Iraku, Afganistanie, Jemenie i Somalii. Jak ujął to jeden z byłych SEALs-ów, stali się czymś w rodzaju numeru alarmowego, na który dzwoni się pod byle pretekstem.
Po 11 września 2001 roku relatywnie niewielki Team Six (dziś liczy ok. 300 szturmowców) wziął udział nie w setkach, a tysiącach akcji bojowych. Podczas znaczącej części z nich nie oddano jednego strzału. Ale sami operatorzy przyznają, że zdarzały się również tak intensywne okresy, że przez długie tygodnie ich operacje regularnie kończyły się bilansem 10-15, a nawet 25 zabitych wrogów. Według jednego z byłych SEALs-ów, te "festiwale zabijania stały się rutyną" i spowodowały, że "chłopaki stali się bezwzględni".
- Wojna nie jest taka fajna, jak się w USA powszechnie uważa - mówi Britt Slabinski, weteran Navy SEALs z Afganistanu i Iraku, cytowany przez "NYT". Jak podkreśla, wojna wyciąga z ludzi to, co najlepsze, ale również, to co najgorsze. Mordercze tempo narzucone elitarnej jednostce przyczyniło się także do większych strat, zmęczenia i traumy. Dowództwo nie dawało swoim operatorom chwili wytchnienia. Po tym wszystkim "twoje ciało i mózg są zniszczone" - opowiadał z goryczą jeden z operatorów, który niedawno zrezygnował ze służby.
Zabici cywile
"NYT" przyznaje, iż nie ulega wątpliwości, że liczne działania SEAL Team Six przyczyniły się do wielu sukcesów w walce z terroryzmem. Ale wiążą się z nimi również oskarżenia o nadużywanie siły, niepotrzebne ofiary i zabijanie cywili. Przytoczona na początku historia z Ghazi Khan nie jest wyjątkiem. Gazeta przytacza choćby historię z początku 2008 roku, gdy Afgańczycy i brytyjski generał oskarżyli operatorów, że w czasie wykonywania misji w jednej z afgańskich wiosek zabili grupę niewinnych mężczyzn. SEALs-i tłumaczyli się, że nie byli to cywile, ponieważ byli uzbrojeni. Sęk w tym, że w kraju takim jak Afganistan noszenie przy sobie broni jest rzeczą powszechną.
Podobnie niechlubnych epizodów jest więcej, co każe się zastanowić, czy amerykańscy operatorzy nie przekraczają nazbyt często granicy rozdzielającej jasną i ciemną stronę mocy. Jednak udzielenie jednoznacznej odpowiedzi na powyższe pytanie jest tym trudniejsze, że kiedy nad SEAL Team 6 zaczęły zbierać się czarne chmury, Połączone Dowództwo Operacji Specjalnych (JSOC) ograniczyło zewnętrzny nadzór nad oddziałem.
Efekt jest taki, że dochodzenia wszczęte w sprawie zgłoszonych nadużyć nie wychodzą poza struktury dowództwa . - JSOC prowadzi śledztwa przeciwko samemu sobie i to jest część problemu - mówi "NYT" jeden z byłych oficerów. Również cywilni kontrolerzy nie wykazują większego zainteresowania operacjami specjalnymi. - To obszar, na temat którego Kongres notorycznie nie chce wiedzieć zbyt wiele - przyznaje Harold Koh, były doradca administracji Baracka Obamy.
Zabójstwo czy pomyłka?
Zdaniem gazety szczelny mur tajemnicy otaczający SEAL Team Six sprawia, że niemożliwa jest pełna ocena negatywnych następstw ich działań, w tym ofiar cywilnych. Niemniej nadużyciem byłoby arbitralne stwierdzenie, że operatorzy celowo zabijają niewinnych ludzi. - Czy uważam, że było więcej zabijania niż było potrzeba? Oczywiście - mówi "NYT" kolejny były oficer SEALs-ów. - Sądzę, że naturalnym odruchem było, że jeśli jest zagrożenie, zabijasz je. Dopiero później uświadamiasz sobie, "Och, może je wyolbrzymiłem" - wyjaśnia. - Czy uważam, że chłopaki intencjonalnie zabijali ludzi, którzy na to nie zasługiwali? Ciężko jest mi w to uwierzyć.
Należy pamiętać, że operatorzy mają ułamki sekund na podjęcie decyzji, które mogą zaważyć nażyciu lub śmierci. Niestety, z tego powodu zdarzają się też tragiczne pomyłki. To są ekstremalnie trudne wybory, szczególnie w konfliktach takich jak w Iraku czy Afganistanie, gdzie nie ma jasno nakreślonych linii frontów, a wrodzy bojownicy ukrywają się pośród cywilów, często zresztą cynicznie i z rozmysłem używając ich jako żywych tarcz. Niewinne ofiary zawsze były nieodłączną częścią wojen. We współczesnych konfliktach udało się ograniczyć je do minimum, ale nigdy całkowicie wyeliminować. Jest wątpliwie, by kiedykolwiek udało się to zrobić.
Ale w SEAL Team Six zdarzały się również niechlubne wyjątki. Amerykański dziennik pisze o snajperze, który podczas trzech różnych incydentów zabił trzy nieuzbrojone osoby, w tym małą dziewczynkę. Zwierzchników przekonywał, że zrobił to, ponieważ uznał, że mogą stanowić realne zagrożenie. Teoretycznie, z punktu widzenia reguł obowiązujących w jednostce, był to wystarczający powód. -– Ale tak to nie działa. Musisz naprawdę być zagrożony - tłumaczy były podoficer SEALs-ów. Koniec końców snajper został zmuszony do odejścia z elitarnego oddziału. Czy został pociągnięty do odpowiedzialności za śmierć cywili? Na to pytanie "NYT" odpowiedzi nie znalazł.