Koniec świata Michnika
Do Adama Michnika pasuje to, co mówiono o francuskich reakcjonistach: "Nic nie zapomniał, niczego się nie nauczył".
Jest jednym z twórców, apologetów i najbardziej wpływowych ludzi III RP. Dziś, gdy wydaje się ona dożywać końca, warto się przyjrzeć losom jej ojca założyciela. Zwłaszcza że dzieje Adama Michnika mogą się stać kluczem do analizy dominującej (głównie warszawskiej) grupy polskiej inteligencji. Ta bardzo polska historia mówi zresztą wiele o uniwersalnej postawie intelektualistów wobec demokratycznego świata. Michnik oficjalnie wycofał się z kierowania "Gazetą Wyborczą" po aferze Rywina. Zachorował, zniknął z życia publicznego i podobno na odległej wyspie dyktował swoim pracownikom wspomnienia. Akty te miały wręcz symboliczny charakter.
Mitologia
Aferę Rywina można uznać za początek końca III RP. Ukazała to, co było zasłonięte przed opinią publiczną (m.in. za sprawą "Gazety Wyborczej"), czyli głęboką chorobę państwa. Ujawniła, że elity rządzące demokrację traktują jak spektakl dla maluczkich, za którego kulisami ukrywają realną grę o władzę, a prawo i instytucje państwowe są dla nich instrumentem wpływów i zysku.
Michnik prezentował III RP jako model udanej demokracji, a polską transformację jako optymalny sposób wyjścia z totalitarnego systemu. Tym osiągnięciom miał grozić jedynie nietolerancyjny nacjonalizm, tudzież żądza odwetu, na której jakoby mają żerować populiści, chcący ustanowić w Polsce autorytarne rządy. Demokrację i niepodległość uzyskaliśmy - twierdzi Michnik - dzięki porozumieniu z komunistami, którzy odkrywając klęskę swojej ideologii, zrezygnowali z władzy, przekazując ją społeczeństwu, czyli jego przedstawicielom, a tym samym otwierając szeroko podwoje demokracji.
Aktem założycielskim polskiej państwowości ma być "okrągły stół". To przy nim, zdaniem Michnika, komuniści dokonali samooczyszczenia, okazali się "ludźmi honoru" i stali się nie tylko pełnoprawnymi uczestnikami życia publicznego, ale dołączyli do obozu rzeczników demokracji i społeczeństwa otwartego. Innymi słowy - dołączyli do strony światła. Po stronie ciemności sytuuje się polska prawica, "opętani nienawiścią antykomunistyczni bolszewicy", "rozpętujący polowania na czarownice i seanse nienawiści", "wynurzający się z rynsztoka", przygotowujący "stosy", szubienice" itd., itp. Dziś w Polsce to prawica, zgodnie z doktryną redaktora "Wyborczej", niesie z sobą zabójczy dla państwa i demokracji projekt rewolucyjny.
Mistyfikacja
Wykładnia historii, którą oferuje nam Michnik, jest nie tylko zmitologizowana, ale i zmistyfikowana. Komuniści nie oddali władzy przy "okrągłym stole", lecz w obliczu ekonomicznej katastrofy, perspektywy rewolty i eliminacji straszaka sowieckiej interwencji (oni wiedzieli, że Gorbaczow wycofał się z doktryny Breżniewa) usiłowali znaleźć dla niej uprawomocnienie. Próbowali zrobić to tradycyjną metodą kooptacji, czyli wciągnięcia do władzy nowych środowisk, które z czasem miały się stać elementem komunistycznego establishmentu albo zostać wyeliminowane. Przed utratą władzy zabezpieczyli się jak mogli. Wybory odbyły się tylko do 35 proc. składu Sejmu, a i tak - zgodnie z porozumieniami - prezydent, którym miał być gen. Wojciech Jaruzelski, zyskał ogromne uprawnienia, włącznie z możnością rozwiązywania parlamentu, kiedy uzna to za stosowne. Wszystko to nie znaczy, że opozycja powinna była odmówić udziału w grze z komunistami. Występując jednak w imieniu ubezwłasnowolnionego społeczeństwa, powinna była zgodnie z
zasadą margrabiego Wielopolskiego: "Brać, nie kwitować, żądać więcej". Jej celem winno być nie porozumienie z rządzącymi komunistami, ale wydarcie im władzy, by przekazać ją społeczeństwu, czyli odbudować demokrację. Obserwując działania Michnika, można natomiast odnieść wrażenie, że bardziej interesował go układ z komunistyczną władzą i udział w rządzeniu niż realna demokracja. Obserwacje te potwierdza ostatni tom wspomnień Mieczysława F. Rakowskiego. Ostatni przywódca PZPR napisał, że już pod koniec lat 80. Michnik zabiegał o jak najbliższą z nim współpracę, uznając solidarnościową opozycję, a więc swoich towarzyszy walki, za środowisko nieodpowiedzialne.
W momencie przyspieszenia historii po "okrągłym stole" redaktor "Wyborczej" stawiał na sojusz z tzw. liberalnym skrzydłem PZPR. Przeciwstawiał się operacji braci Kaczyńskich, która doprowadziła do buntu zwasalizowanych dotychczas przybudówek rządzącej partii (Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego i Stronnictwa Demokratycznego) i utraty przez nią władzy. To w tym przełomowym momencie Michnik zainwestował cały swój autorytet w obronę stanu posiadania PZPR.
Bronisław Wildstein