Koniec przyjaźni. Dwa orędzia to znak, że Kaczyński wysłał Szydło na wojnę z Dudą
Prezydent to pierwsza osoba w państwie, ale nie w TVP. Tam pierwsza była premier. Beata Szydło nie tylko wygłosiła konkurencyjne wobec Andrzeja Dudy przemówienie, ale też wbiła w niego kilka szpilek. To oznacza, że Jarosław Kaczyński zaczął traktować prezydenta jako ciało obce, by nie powiedzieć wroga.
24.07.2017 | aktual.: 24.07.2017 21:27
Dotychczas Andrzej Duda i Beata Szydło zgodnie odgrywali rozpisaną na dwa głosy sztukę. Ich publiczne aktywności wzajemnie się dopełniały. A przede wszystkim, prezydent i szefowa rządu nie wchodzili sobie w drogę.
To zmieniło się w poniedziałkowy wieczór 24 lipca, kiedy Duda i Szydło zaplanowali orędzia do narodu. W tym samym czasie. Na ten sam temat. Ale nie dopełniające się, tylko konkurencyjne. Telewizja Polska najpierw wyemitowała przemówienie Beaty Szydło, choć to czwarta osoba w państwie. Ale Jacek Kurski ma świadomość, że to od zdominowanej przez posłów PiS Rady Mediów Narodowych, a nie od Andrzeja Dudy, zależy jego pozycja. Wszak już raz prezes uratował go przed dymisją.
Kolejność przemówień i ich kolizyjny termin to jednak tylko symbol. Najważniejsze jest to, co Duda i Szydło mówili. Z jednej i drugiej strony nie zabrakło wzajemnych przytyków i uszczypliwości. Zresztą prezydent już podczas przedpołudniowego oświadczenia dla mediów kilkakrotnie przedstawił Zbigniewa Ziobrę jako czarny charakter.
Podczas wieczornego orędzia Beata Szydło nie oszczędzała Dudy. Mówiła o zastopowaniu reform, o dotrzymywaniu obietnic wyborczych, o obrońcach układu i nieprawidłowości (do których od godziny 10 zalicza się też prezydent). Wspomniała także o tym, że PiS chce “państwa prawa, a nie prawników” (a Duda nie dość, że z prawnikami konsultował decyzję, to sam jest prawnikiem) oraz, że “ceni rozmowy z filozofami, ale ona słucha ludzi”.
Tym samym zapisała Dudę do oderwanej od obywateli elity. A przecież jeszcze dwa lata temu przemierzała z nim Polskę niewygodnym Autosanem. Później przejęła go od Dudy i sama pojechała w kampanię parlamentarną i przyjmowała gratulacje po wygranej.
Dotychczas w obozie PiS dominowało przekonanie, że Duda i Szydło próbują razem grać przeciwko prezesowi Kaczyńskiemu. Teraz nastąpił brutalny koniec tej politycznej przyjaźni. Szydło musiała wybrać, komu będzie lojalna. Choć słowo “wybór” jest tutaj na wyrost: to Jarosław Kaczyński namaszcza premiera, więc jeśli Szydło nadal chciała pełnić tę funkcję, musiała wejść na wojenną ścieżkę z Dudą.
Prezydent Andrzej Duda po niemal dwóch latach prezydentury postanowił wyrwać się ze strefy wpływów Jarosława Kaczyńskiego. Sygnały dawał od kilku tygodni: najpierw przebudował otoczenie (pozbywając się Małgorzaty Sadurskiej, silnie związanej z Nowogrodzką), później zawetował ustawę o Regionalnych Izbach Obrachunkowych, czym zaskarbił sobie sympatię samorządowców.
Jednak prawdziwa emancypacja przyszła, kiedy przez Sejm zaczął się toczyć walec o nazwie “ustawa o Sądzie Najwyższym”. Najpierw Duda publicznie wywarł presję na obóz PiS, co dotychczas praktycznie się nie zdarzało. W poniedziałek postanowił przepchniętą przez parlament ustawę zablokować.
Jarosław Kaczyński nie przewidział takiego rozwoju wypadków. Nie przewidział też długotrwałych protestów. Teraz więc będzie próbował odrobić straty, wysyłając swoich ludzi na wojnę. Czeka nas nowa odsłona wojny na górze. Oczywiście z zachowaniem wszystkich różnic historycznych i osobowościowych.