Koniec Europy bez granic? Niemcy i Austria przywracają tymczasowe kontrole na granicach
Niemcy zdecydowały w niedzielę o tymczasowym przewróceniu kontroli na granicach po tym, jak do tego kraju zaczęły ściągać tysiące imigrantów. W ślad za Berlinem idzie Austria, taką opcję rozważa też Belgia. Pilniej przyglądają się swoim granicom również Czesi i Słowacy, którzy mogą się obawiać, że imigracyjna fala nie zatrzyma się, tylko zmieni kierunek. Czy to koniec Europy bez granic?
W ostatnim czasie do Niemiec przybywało po kilkanaście tysięcy uciekinierów dziennie. W niedzielę Berlin zdecydował, że musi przywrócić kontrole na swoich granicach - głównie chodzi o przejścia z Austrią, przez którą napływali uchodźcy z Węgier. Według unijnego prawa kraje członkowskie mogą podjąć taką decyzję "w przypadku poważnego zagrożenia porządku publicznego lub bezpieczeństwa wewnętrznego". Kontrole zostają przywrócone na okres do 30 dni, ale istnieje możliwość przedłużenia tego czasu.
Po Berlinie na podobny krok zdecydował się Wiedeń (przywrócono kontrolę na granicy z Węgrami), obawiając się, że z kraju tranzytowego stanie cię docelowym dla uchodźców. Także władze Belgii zastanawiają się nad podobnym krokiem. Na kryzys reagują też władze Czech i Słowacji. Te pierwsze ogłosiły wzmocnienie patroli policyjnych przy granicy z Austrią, choć nie planują przywrócenia kontroli na przejściach. Również Bratysława pilniej przygląda się sytuacji na przejściach z Węgrami i Austrią.
To wszystko sprawia, że rodzą się pytania o przyszłość strefy Schengen. Czy przez kryzys imigrantów nastąpi koniec Europy bez granic?
Schengen przetrwa?
- To jest doraźne radzenie sobie z kryzysem, na który państwa UE nie były przygotowane, co niedobrze świadczy o działalności agencji unijnej Frontex, która koordynuje prace straży granicznych. Nie powinno bowiem być takim zaskoczeniem dla europejskich stolic to, co dzieje się w bliskim sąsiedztwie UE - komentuje Zbigniew Pisarski, prezes Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. Ekspert zauważa, że członkowie UE, w tym Polska, "nie mogą udawać, że nie dostrzegają tego, co dzieje się za naszym 'wielkim murem' otaczającym Unię" i powinny były szybko reagować na sytuacje kryzysowe, takie jak wojna w Syrii. Teraz muszą gasić pożar.
Ale Pisarski nie uważa, że tymczasowe kontrole na granicach staną się z czasem permanentnymi. - Byłoby to przyznanie się do porażki idei Schengen. Przywracając ponownie granice, współcześni szefowie stolic europejskich de facto podpisaliby się pod tym, że to na ich warcie UE zaczęła się cofać w procesie integracji. Zniesienie granic jest jednym z głównych symboli wspólnej Europy - ocenia.
Również zdaniem analityczki Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, Karoliny Borońskiej-Hryniewieckiej, decyzja Niemiec, a także reakcje innych krajów UE, nie oznacza, że załamie się strefa Schengen. - Jest to z pewnością sytuacja trudna, ale miejmy nadzieję tymczasowa i obliczona na wysłanie sygnału dla reszty UE. Mówiono, że strefa euro stoi na krawędzi podczas kryzysu z Grecją, ale w konsekwencji się nie rozpadła. Swoboda przepływu osób jest jeszcze ważniejsza dla UE, niż strefa euro - komentuje.
"Niemcy się przeliczyły"
- Niemcy trochę się przeliczyły ze swoją polityką wobec uchodźców i zdały sobie sprawę, że nawet będąc najbogatszym krajem UE, nie są w stanie poradzić sobie z takim ogromnym napływem ludzi - mówi Borońska-Hryniewiecka. Jednocześnie ekspertka PISM uważa, że Niemcy same ponoszą częściową odpowiedzialność za taki stan, bo Berlin zapowiadał, że "przyjmie uchodźców z Syrii i nie będzie stosował wobec nich regulacji Dublin II, czyli odsyłał do pierwszego państwa UE, do którego dotarli i gdzie teoretycznie powinny zostać zebrane ich odciski palców ".
Borońska-Hryniewiecka podkreśla jednak, że decyzja Niemiec jest zgodna z unijnym prawem i nie jest to wcale pierwszy raz, gdy przywrócono czasowe kontrole granic w Schengen. - Polska też skorzystała z tego uprawnienia w trakcie Euro 2012 r. - przypomina ekspertka.
- Niemcy robią to także po to, by wywrzeć nacisk na kraje oporne wobec przyjmowania uchodźców, takie jak Polska, Czechy, Słowacka czy Węgry. Dzisiaj spotykają się ministrowie spraw wewnętrznych krajów UE, którzy mają rozmawiać na temat rozlokowania 160 tys. imigrantów. Miejmy nadzieję, że dojdzie do jakichś ustaleń - mówi.
Z drugiej strony - jak zauważa ekspertka PISM - uciekinierzy wybierają teraz jako cel najczęściej Niemcy, bo te oferują im najlepsze warunki. Tymczasem relokacja obowiązkowa, na temat której trwa dyskusja w ramach UE, nie będzie dawała możliwości wyboru. - UE chce uniknąć sytuacji, w której potencjalny azylant wybiera sobie miejsce do życia, bo to naraża kilka krajów postrzeganych jako "socjalnie hojne" na nadmierne obciążenie. Uchodźca to osoba, która ucieka przed wojną, więc jedyną jej preferencją powinno być ocalenie życia i znalezienie schronienia. Jeśli zaczyna natomiast wykazywać motywacje ekonomiczne i wybiera Niemcy, bo tam są najwyższe zasiłki, to zaczynamy pytać: czy to nadal uchodźca? - mówi analityczka PISM.
Kontrole zmienią kierunek fali migrantów?
Czy jednak wdrożenie kontroli na granicy Niemiec i Austrii nie spowoduje, że zatamowana fala migracyjna po prostu zmieni kierunek i będzie próbowała dostać się do celu przez Czechy, może nawet Słowację i Polskę?
Pisarski nie wyklucza, że szlaki, którymi będą się przemieszczać uciekinierzy, zmienią się, ale raczej nie miejsce docelowe ich wędrówki. - (Decyzje o tymczasowych kontrolach granicznych - red.) to ruchy reaktywne i nieco pozorne, bo przepływu osób na terenie UE nie da się w tej chwili zupełnie zatrzymać. (...) Myślę, że to jest podyktowane potrzebami społecznym w poszczególnych krajach, gdzie politycy próbują pokazać, że mają sytuację pod kontrolą. Realnie nie zmieni to planów uchodźców, którzy znaleźli się na terenie strefy Schengen. Oni dostaną się do swojego celu, jak nie przez jedną granicę, to przez drugą - mówi Pisarski.
Tymczasem według Borońskiej-Hryniewieckiej Polska raczej nie jest zagrożona nagłym napływem uchodźców i imigrantów, bo na obecną sytuację reagują już Praga i Bratysława. - Polska ma szczęście, zanim ci uchodźcy dotarliby na granicę czesko-polską lub słowacko-polską, zostaliby zatrzymani przez służby Czech lub Słowacji - ocenia. Także samo wprowadzenie kontroli na granicy niemiecko-austriackiej nie oznacza - zdaniem analityczki PISM - postawienia tamy dla fali migrantów i przekierowania ich do Polski. - Na razie są to kontrole wybiórcze. Niemcy dalej utrzymują, że będą przyjmować uchodźców z Syrii. Gdyby się okazało, że wśród nich są uchodźcy z Maghrebu czy innych krajów nieobjętych wojnami, to oni najprawdopodobniej będą odsyłani do krajów pochodzenia - wyjaśnia.
- Tama może powstać na granicy węgiersko-serbskiej, gdzie budowany jest płot i wprowadzone zostaną obostrzenia wobec przekraczających granicę. Według nowego prawa, które jutro wprowadzą Węgry, ci ludzie, za nielegalne przekroczenie granicy, będą mogli nawet iść do więzienia - dodaje.
Jednak nawet nie bycie w strefie Schengen nie gwarantuje braku kłopotów z imigrantami. Przekonali się o tym Brytyjczycy po kryzysie w Calais. Przejście z Francją szturmują tam uciekinierzy, których jedynym celem jest dostać się na Wyspy.
Inne zagrożenie
Zbigniew Pisarski przestrzega jednak przed jeszcze jednym zagrożeniem. - Niestety prawda jest taka, że to samo, co obserwujemy w tej chwili na południu, może zdarzyć się również ze wschodu - mówi prezes Fundacji im. Pułaskiego, podkreślając, że nadal niespokojnie jest na Ukrainie.
- Wcale nie jest to sytuacja rozwiązana i nie zmierza w takim kierunku. W momencie gdy konflikt nabierze skali, co nie jest wykluczone, to ci uciekinierzy nie będą przemieszczali się do Białorusi, Rosji, Mołdawii czy Naddniestrza, tylko do Polski, do UE - mówi.
Zdaniem Pisarskiego, aby zapobiegać podobnym kryzysom migracyjnym w przyszłości władze krajów UE powinny bardziej odpowiedzialnie reagować na sytuacje także poza Europą. - Nie można chować głowy w piasek i udawać, że to, co poza terenem unijnym, nas nie dotyczy, to nie nasza odpowiedzialność. Może odpowiedzialność nie, ale skutki już tak. To powinna być lekcja na przyszłość, by nie odwracać głowy od terenów objętych kryzysami - mówi.