Konie trojańskie Kremla
Szczyt UE w sprawie Gruzji był sukcesem. Sukcesem Rosji i jej europejskich przyjaciół. Kreml ma ich w Unii tak wiele, że może spać spokojnie.
15.09.2008 | aktual.: 17.12.2008 13:51
Do unijnego szczytu w sprawie konfliktu w Gruzji każdy przygotowywał się, jak umiał. Gdy polska delegacja do ostatniej chwili w samolocie uzgadniała wspólne stanowisko, premier Włoch wykonał cztery telefony. Jak dokładnie przebiegały rozmowy, nie wiemy. Jednak to Silvio Berlusconi po szczycie najgłośniej otrąbił sukces.
Pierwszy telefon był do Dmitrija Miedwiediewa. Od niego Berlusconi mógł się dowiedzieć, na czym zależy Rosji. Drugi telefon – George W. Bush. Od niego Silvio usłyszał, że najważniejsze dla USA jest poparcie integralności terytorialnej Gruzji. Gdy Silvio już wiedział, że USA nie nastają na ukaranie Rosji, zadzwonił do swego kolegi José Zapatero. Musiało pójść nieźle, bo premier Hiszpanii poparł na szczycie propozycje Włoch. Pozostawało już tylko zaklepanie sprawy. Załatwił to kontakt z inicjatorem szczytu Nicolasem Sarkozym.
Co było dalej? Postanowienia nadzwyczajnej sesji Rady Europejskiej Rosja przyjęła z zadowoleniem. – Nie przeforsowano skrajnych konkluzji lub propozycji. Dzięki Bogu, zwyciężył zdrowy rozsądek – cieszył się Władimir Putin, a Dmitrij Miedwiediew w nieco innych słowach powiedział to samo we włoskiej telewizji RAI.
Berlusconiemu pozostało spijać śmietankę. Uświadomił mediom, że „głównym sukcesem szczytu było spacyfikowanie agresywnych wobec Rosji państw, które niedawno zrzuciły sowieckie jarzmo. Udało się uniknąć wielkiego, zimnowojennego niebezpieczeństwa”. Silvio wygrał – a wraz z nim wygrała Rosja.
Moskwa na garnuszku
Z reakcji świata na wojnę w Gruzji można wysnuć wniosek, że wszystkich uwiódł mit o wielkim, groźnym niedźwiedziu. Niedźwiedź jest nieprzewidywalny – wydaje się wierzyć świat – takiego lepiej nie drażnić.
Wyznając tę teorię, łatwo zapomnieć, że to Unia pod każdym względem jest silniejsza od Rosji. Mark Leonard i Nicu Popescu, autorzy ubiegłorocznego raportu Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych (ECFR) o relacjach Unii z Rosją, zestawiają dane, które uczestnicy szczytu powinni mieć wykaligrafowane na teczkach przeznaczonych na dokument deklaracji szczytu.
Unia ma trzy i pół razy więcej ludności niż Rosja. Wydaje siedem razy więcej na zbrojenia. Ma dwa razy więcej stałych miejsc w Radzie Bezpieczeństwa ONZ. Gospodarka unijna jest 15 razy silniejsza niż rosyjska, przy czym Unia kupuje 56 procent wszystkiego, co Rosja eksportuje, i dostarcza Rosji 44 procent tego, co Rosja importuje. W dodatku ta zależność nie jest symetryczna, bo Rosja kupuje zaledwie 6 procent unijnego eksportu i dostarcza 10 procent importu. Wniosek jest prosty: Unia bez Rosji obejdzie się lepiej niż Rosja bez Unii. Przygnieceni takimi danymi zwolennicy „teorii wielkiego niedźwiedzia” przypominają w tym momencie, że Europa jest uzależniona od rosyjskich surowców energetycznych. Jednak nawet tego argumentu nie da się utrzymać, gdy spojrzymy na Unię jako na całość. Rosyjski gaz sprzedawany do Unii zaspokaja 25 procent europejskiego zapotrzebowania na ten surowiec, ale jednocześnie stanowi aż 70 procent tego, co Rosja może wyeksportować. W dodatku nie jest produktem, który z łatwością można
przerzucić na każdy inny rynek. Gazociągi do Chin są w powijakach, więc Rosja musi sprzedawać u nas. Jak to możliwe, że mimo wszystko to Rosja rozdaje karty? Pierwsze wytłumaczenie nasuwa się samo: Unia w przeciwieństwie do Rosji nie jest monolitem, a jej poszczególne kraje częściej patrzą na zestawienia własnych zasobów niż na statystyki całego kontynentu. Drugi powód wynika z pierwszego, ale jest bardziej doniosły. Rosja, wykorzystując różnice interesów między poszczególnymi krajami „27”, przez lata zbudowała silną sieć sojuszy i układów. Są tak trwałe, że nie zagraża im miękka deklaracja potępienia Rosji przyjęta na szczycie. Mark Leonard i Nicu Popescu nazywają sojuszników Rosji jej końmi trojańskimi w Europie. To państwa, które mówią głosem Putina i Miedwiediewa w Brukseli, podczas, gdy oni sami siedzą w Moskwie. Jak działa koń trojański, dobrze pokazała ostatnia misja Berlusconiego. Premier Włoch nie debiutował w roli sojusznika Kremla – z Putinem zna się od lat, a ich stosunki można uznać za rodzinne.
Młode Putinówny Masza i Katia regularnie odwiedzają córkę Berlusconiego Barbarę w jego willi na Sardynii, a częstym gościem jest tam też szef rosyjskiego rządu. Ostatnio bawił tam w kwietniu, gdy świętowali powrót Berlusconiego na urząd premiera. Przyjaciele wspólnie ogłosili, że wartość wymiany handlowej między ich krajami wzrosła do rekordowych 25 miliardów euro, i razem obejrzeli pokaz tańca brzucha.
Jednak choć Berlusconi to jeden z najwierniejszych europejskich przyjaciół Rosji, jej głównym koniem trojańskim jest kto inny – Grecja.
Rosjanin udaje Greka
Dziś możemy gdybać. Być może na Kaukazie wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby Unia w odpowiednim czasie wsparła Gruzję w jej staraniach o ułożenie sobie relacji ze zbuntowanymi republikami. Specjalny wysłannik unijny w regionie Peter Semneby od 2006 roku przekazywał Unii, co robić, aby nie dopuścić do wybuchu konfliktu. Rok temu w kwietniu zgłosił wniosek: trzeba powołać unijnych oficerów łącznikowych na granicach z Abchazją i Osetią Południową. 26 krajów UE nie widziało przeszkód. Inicjatywę zablokowało weto Grecji. Premier Kostas Karamanlis nie zaprasza wprawdzie Putina do swojej letniej rezydencji, ale widzi w Rosji niezastąpionego opiekuna. Moskwa wspiera Ateny w rywalizacji z ich odwiecznym wrogiem Turcją. Od lat Rosjanie dostarczają Grecji uzbrojenie i wsparcie polityczne, a w zamian otrzymują usługi dyplomatyczne na salonach Unii. Dlatego nikt specjalnie się nie zdziwił, gdy w piątek przed szczytem (kiedy to Berlusconi obmyślał jeszcze konspekty swoich czterech rozmów telefonicznych, a minister
spraw zagranicznych Francji śmiał jeszcze wypowiadać słowo „sankcje”) premier Karamanlis ogłosił publicznie: – Stosunki- z Rosją wkraczają w fazę krytyczną, ale dla nas jest jasne, że izolacja nie jest rozwiązaniem. Wierzymy, że dialog z Rosją należy podtrzymać.
Na umiejętnym rozegraniu animozji Grecja–Turcja Rosja zyskuje jeszcze jednego konia trojańskiego: Cypr. W jego konflikcie o Cypr Północny (część wyspy zamieszkaną przez Turków, do której Ankara rości pretensje) Rosja jest Cyprowi niezbędna. Jej opieka posuwa się do tego, żeby blokować w Radzie Bezpieczeństwa ONZ niekorzystne dla Nikozji decyzje. A przyjaźń polityczna przekłada się na biznes. Według rosyjskich statystyk w 2007 roku niepozorna wysepka na Morzu Śródziemnym była drugim co do wielkości inwestorem zagranicznym, tuż po Wielkiej Brytanii. To stamtąd napłynęło do Rosji aż 20 miliardów dolarów (dla porównania: Niemcy i Francja inwestują po 5). Oczywiście nie znaczy to, że cypryjscy rybacy i hotelarze zalewają Eurazję pieniędzmi. Raczej na odwrót, to bogaci Rosjanie lokują siedziby firm na przyjaznej wyspie. Podatek rzędu 10 procent i biurokracja nieporównywalnie mniejsza niż rodzima sprawiają, że miasteczka na Cyprze zaczynają wyglądać jak rosyjskie. Nazwy knajp i klubów wypisane są grażdanką, w
hotelach języki słowiańskie wypierają angielszczyznę, eleganckie wille pełnią funkcję dawnych daczy, a na plaży można poczuć się jak w Soczi. To lepiej niż koń trojański. To koń ze złotym rzędem! Nie kurkiem, tylko rurą
Jednak nie docenia Moskwy ten, kto myśli, że wystarczającą gwarancją sojuszy jest dla niej turecko--grecki zatarg. Owszem, zasada dziel i rządź sprawdza się bez pudła, ale wymaga ciągłego lawirowania i zabiegów. Gospodarze Kremla znaleźli trwalszą metodę przywiązywania sojuszników: zaangażowanie ich w budowę rury. To wcale nie zmitologizowane przykręcanie kurka działa jak magnes na państwa Europy. Gdy spróbujemy szukać związku między stopniem uzależnienia od rosyjskiego gazu a siłą uczucia miłości lub nienawiści danego kraju do Rosji – rozczarujemy się. Węgry prawie połowę energii czerpią z gazu i grubo ponad połowę gazu kupują od Rosji, a są jej sojusznikami. Litwa z gazu ma prawie 40 procent energii, ale za to prawie cały gaz ma od Rosji i jest jej zaciętym antagonistą. Prawidłowości trudno doszukać się też w innych krajach. W przewidywaniu rosyjskich aliansów równie zawodny okazuje się też klucz dawnej przynależności do bloku sowieckiego. Jedyne, co pozwala wyjaśnić widoczny na minionym szczycie alians
Włoch, Grecji, Węgier i Bułgarii, to rura.
Mechanizm jest prosty. Kraje, które lobbowały za łagodnym potraktowaniem Rosji, są jednocześnie czterema z pięciu uczestniczących w projekcie gazociągu South Stream (piąty to Serbia – gdyby dostała się do Unii, byłaby koniem nad konie). Jednocześnie dwa z nich, Grecja i Bułgaria, budują z Rosją pierwszy w tej części Europy ropociąg. A wszystko to zasługa byłego prezydenta Władimira Putina i byłego szefa rady nadzorczej Gazpromu Dmitrija Miedwiediewa. Umowy o budowie gazo- i ropociągów to owoc ostatnich kilkunastu miesięcy ich pracy.
Pierwszy powstał plan ropociągu Burgas–Aleksandrupolis. Zwie się go pieszczotliwie prawosławnym od wyznania dominującego w trzech państwach stronach. Rosja, Grecja i Bułgaria podpisały porozumienie o jego budowie w marcu 2007 roku.
Trzy miesiące później gruchnęła wiadomość: Gazprom i włoskie Eni budują gazociąg South Stream. Piszemy „gruchnęła”, bo do czasu ogłoszenia włosko-rosyjskiej umowy był jeszcze żywy projekt konkurencyjnego gazociągu Blue Stream i unijnego Nabucco. Oba miały biec mniej więcej tą samą trasą i dostarczać kaspijski gaz do Europy. Oba planowany South
Stream prawdopodobnie pogrzebał. Dwa dni po zawarciu umowy Eni–Gazprom Władimir Putin udał się do Stambułu na zjazd państw basenu Morza Czarnego. Tam emocje związane z South Streamem były gorące: włosko-rosyjski projekt wyeliminował z gry Turcję, przez którą miały biec obie konkurencyjne rury. Nie zważając na to, Putin brylował nad Bosforem, a po śniadaniu podszedł do niego premier Kostas Karamanlis. Po nieformalnej wymianie zdań ekipa budowniczych South Stream powiększyła się o Grecję, a potem, do lutego 2008 roku, dołączyły do niej Bułgaria, Serbia i Węgry. Wszystkie liczą na zyski z przesyłu gazu i na umocnienie własnej pozycji jako państw kluczowych dla
bezpieczeństwa energetycznego. Inwestycja wiąże na lata. Można jeszcze dodać, że parlament grecki upoważnił rząd do ratyfikacji traktatu 28 sierpnia – trzy dni przed nadzwyczajnym szczytem w sprawie Gruzji... Szczyt możliwości
W tej sytuacji trudno się dziwić, że wielu komentatorów uznało rezultaty unijnego spotkania za dowód na bezradność „27”. Polska delegacja jechała do Brukseli, aby wygrać, ale ostatecznie przyjęto rozwiązania opracowane przez innych. Propozycja odłożenia negocjacji z Rosją nowego porozumienia o partnerstwie i współpracy wyszła od Brytyjczyków, a jej przyjęcie obeszło Rosję tyle, co zeszłoroczny śnieg. Ambasador Rosji przy UE skomentował na gorąco, że „nie chcemy tego porozumienia bardziej niż Unia”. Natomiast żale, które dzień później wylewał nad tą decyzją minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow, robiły wrażenie pozorów, które i tak nie zdołały przyćmić entuzjazmu Putina i Miedwiediewa dla postanowień szczytu. Optymiści mówią o sukcesie, bo Unii Europejskiej udało się wreszcie przemówić jednym głosem. Pesymiści obawiają się, iż głos jest tak słaby, że szkoda gadać.
Joanna Woźniczko - Czeczott