Komisje politycznych złudzeń i wątpliwości [OPINIA]
Spektakularne okoliczności powrotu do polityki Zbigniewa Ziobry, obok wątpliwości dotyczących jego obecnej pozycji na polskiej prawicy, stawiają wiele pytań. Jedno z nich brzmi: czy funkcjonowanie komisji śledczej ds. Pegasusa, przed którą b. minister ma być doprowadzony, ma jeszcze dla rządzącej koalicji istotniejszy polityczny sens? - pisze dla Wirtualnej Polski Sławomir Sowiński.
08.12.2024 | aktual.: 08.12.2024 11:41
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Nie chodzi jednak wyłącznie o komisję ds. Pegasusa. Trudno oprzeć się generalnemu wrażeniu, że powołane rok temu komisje śledcze, które wyjaśniać miały zarzuty i poważne wątpliwości dotyczące rządów PiS, w rachunku politycznym rządzącej koalicji, same budzą wątpliwości.
Wątpliwości założycielskie
Pierwsze poważne polityczne znaki zapytania dotyczące trzech komisji śledczych (do zbadania niedoszłych "wyborów kopertowych" z roku 2020, ds. Pegasusa i do wyświetlenia wątpliwości wokół "afery wizowej") pojawiły się już w momencie ich powoływania.
Przejmująca wówczas władzę Koalicja 15 października nie wytłumaczyła bowiem wystarczająco jasno wyborcom - zwłaszcza tym spoza swoich szeregów – po co właściwie te dość spektakularne sposoby wyjaśniania zarzutów formułowanych wobec obozu PiS, skoro niezależność od PiS odzyskały instytucje do tego w nowoczesnym państwie powołane, takie jak prokuratura czy służby? Bo to one zgodnie z logiką państwa prawa powinny zająć się takimi sprawami przede wszystkim, a utworzona w roku 1999 instytucja sejmowej komisji śledczej, ma być tylko swego rodzaju "kołem ratunkowym".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Już zatem w tym momencie dość jasne stało się, że - jak w przypadku poprzednich komisji - ich główną racją ma być nie tylko sam wymiar śledczy, ale i ten spektakularny, mający ogniskować uwagę i emocję opinii publicznej.
Ale i z tego, czysto wizerunkowego punktu widzenia, nietrudno było przewidywać (co artykułowałem wówczas publicznie), że powołanie jednocześnie aż trzech różnych komisji śledczych, które od samego początku musiały konkurować o uwagę opinii publicznej i między sobą, a także w jakimś sensie z prokuraturą, to przepis na komunikacyjne niepowodzenie.
Już na starcie dobrze komisjom nie wróżył wreszcie historyczny cień rozczarowania komisjami poprzednimi, które poza tą z lat 2003-2004 związaną z "aferą Rywina", nie odegrały w polskiej polityce istotniejszej roli.
Negatywna próba czasu
Potem było jeszcze trudniej i jeszcze gorzej, a wysokie C oczekiwań politycznych wobec komisji - podbijane mocno w zapleczu koalicji - zderzyło się z dość szarą rzeczywistością.
Brak politycznego doświadczenia i dobrego przygotowania części polityków koalicji tworzących komisje zderzył się ze sprawnością stających przed nimi polityków PiS. Popełniono błędy, jak choćby przesłuchiwanie przez komisję ds. Pegasusa Jarosława Kaczyńskiego na początku jej pracy, bez dobrego przygotowania merytorycznego i politycznego gruntu. Fakt, że prace komisji w dużej mierze uzależnione były od materiałów prokuratury czy służb. Czy wreszcie upływający czas, który w szerokiej opinii publicznej - jak zawsze w takich przypadkach - zaciera jakoś kontury stawianych zarzutów, a u najbardziej zainteresowanych, budzi zawód brakiem spektakularnych efektów.
Wszystko to sprawiło, że nad pracami wszystkich właściwie komisji, niezależnie od różnic między nimi, kładł się cień politycznego rozczarowania.
Polityczną pozycję komisji śledczych najmocniej jednak podważył chyba fakt, że najbardziej elektryzujące opinię publiczną kwestie rozliczeń, jak te związane z wątpliwościami wokół Funduszu Sprawiedliwości, zakupami w RARS, czy kilometrówkami byłego europosła, zaprezentowały inne, konkurencyjne wobec komisji instytucje. A wątpliwości co do ich prawomocności podnosił z czasem - uznawany przez prawicową część opinii publicznej - Trybunał Konstytucyjny, pod przewodnictwem Julii Przyłębskiej.
W efekcie już po wynikach wyborów samorządowych z kwietnia i europejskich z czerwca, w których PiS nie odnotował gigantycznych tąpnięć, można było się zorientować, że polityczne echo działania komisji śledczych, i szerzej samej polityki rozliczeń jest dość skromne. A oczekiwania, że będą one buldożerem wpychającym PiS na margines sceny politycznej, zaliczyć można do kategorii politycznych złudzeń.
Pod prąd kampanii prezydenckiej
W tej chwili działalność zakończyła już komisja ds. "wyborów kopertowych", formułując zawiadomienia o podejrzeniu przestępstw, które ewentualnie procedować będzie dalej prokuratura. A na etapie wniosków końcowych jest komisja ds. "afery wizowej".
Czy zatem szanse na drugie polityczne życie ma jeszcze komisja ds. Pegasusa i czy wiatrem w jej polityczne żagle może być polityczny epopeja związana z doprowadzeniem przed jej oblicze byłego prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości?
Dziś wydaje się to bardzo mało prawdopodobne. Do argumentów wyłożonych wyżej, czy wątpliwości merytorycznych (sprawa dotyczy bardziej służb niż prokuratury, a politycy PiS chowają się za argumentem o zgodzie sądów na inwigilację Pegasusem) dodać bowiem trzeba dość zasadniczą okoliczność polityczną, jaką jest startująca kampania prezydencka.
Jak mantrę powtarzamy bowiem, że jej rozstrzygnięcie zapadnie najpewniej dopiero w II turze, w zmaganiu o głosy wyborców aspiracyjnych, pytających dziś o przyszłość i rozwój Polski, a nie tylko tych blisko kibicujących dziś obozowi władzy i jego agendzie politycznych rozliczeń. Dlatego to w tę aspiracyjną i związaną z bezpieczeństwem państwa stronę ciążyć będzie zapewne w najbliższych miesiącach debata polityczna i polityczna agenda.
A nawet gdyby przed oblicze komisji śledczej udało się siłą doprowadzić byłego ministra sprawiedliwości, który w swej kontestacji jej prac podpiera się orzeczeniami Trybunału Konstytucyjnego pod kierownictwem Julii Przyłębskiej, to nie musi to wcale pomóc kandydatowi rządzącej koalicji.
Ten w II turze wyborów walczył będzie o głosy wyborców centrowych, centroprawicowych i tych niezdecydowanych. Jak bowiem sprawdziła w ostatnim sondażu United Surveys dla DGP i RMF FM, pomimo istotnych wątpliwości i krytyki obecnego składu Trybunału Konstytucyjnego (ok. 52 proc. ocen negatywnych), ok. 23 proc. respondentów oceniło go pozytywnie, a ok. 25 proc. nie ma jednoznacznie wyrobionego zdania.
Dr hab. Sławomir Sowiński, UKSW dla Wirtualnej Polski