Kobiety kontra Państwo Islamskie. Coraz więcej Kurdyjek, Aramejek, chrześcijanek i jazydek organizuje się do walki
• Kobiety na Bliskim Wschodzie organizują się do walki z Państwem Islamskim
• Najwięcej jest Kurdyjek, ale walczą także chrześcijanki, Aramejki i jazydki
• Zdarza się, że mężczyźni uciekają, a kobiety są zmuszone do podjęcia walki
• Pojawiają się pogłoski, że dżihadyści boją się walki z kobietami
• Ponoć lękają się, że po śmierci z rąk kobiety nie trafią do nieba
10.06.2016 | aktual.: 10.06.2016 10:39
Po wybuchu wojny w ojczyźnie młode małżeństwo decyduje się szukać schronienia za północną granicą. Nie odcinają korzeni, przeciwnie - wciąż nasłuchują wieści, co się tam u nich (tych dawnych nich) dzieje. Tęsknią, martwią się, boją. Strach ich jednak nie paraliżuje, chcą działać, wziąć los we własne ręce. Tylko pomysły, jak to zrobić (i gdzie), mają zupełnie odmienne. Ostatecznie jedno płaci przemytnikom za dostanie się do Europy, drugie przywdziewa wojskowy uniform i jedzie na front, walczyć z tymi, którzy pozbawili ich domu i, nieomal, honoru.
Tak rozdzielają się losy 24-letniej Haseby Nauzad i jej męża. Jedyne, co młoda kobieta o nim wie, to że bezpiecznie dotarł do Niemiec, gdzie stara się o status uchodźcy. Sama zaś z karabinem w ręku dowodzi kobiecym oddziałem, walczącym z islamistami Daesz (Państwa Islamskiego).
"Anioły śmierci"
Media, zwłaszcza zachodnie, rozpływają się w zachwytach nad Hasebą i tysiącami innych kobiet, które chwyciły za broń, by dać odpór islamistom. Brytyjski "The Mirror " nazywa je "aniołami śmierci", kurdyjski dziennikarz Pawan Durani "tygrysicami", które "wciąż polują", ogólnoświatowa stacja telewizyjna RT "współczesnymi walkiriami" (boginiami-wojowniczkami w nordyckiej mitologii), z kolei amerykańska Fox News - "sekretną bronią w wojnie z ISIS".
Choć są w różnym wieku, od nastolatek po 40-, a nawet 50-latki, i różnych narodowości i wyznań (dominują Kurdyjki-muzułmanki, ale nie brak wśród nich chrześcijanek, jazydek i Aramejek), ich historie są podobne. W każdej pobrzmiewają te same nuty - okropieństw wojny, które widziały, solidaryzowania się z ofiarami, niezgody na niesprawiedliwość, wreszcie - silnego przekonania: jak nie my, to kto?
- Widziałam (dżihadystów) gwałcących moje kurdyjskie siostry. Nie mogłam tego znieść, pogodzić się z tym. Odłożyłam więc swoje prywatne życie na bok, przyjechałam bronić moich kurdyjskich sióstr i matek i stawić czoła wrogowi - mówi na przykład Haseba stacji Al-Arabija. - Zabrali ośmiu moich sąsiadów, widziałam też, jak zabijają dzieci - uzasadnia Reutersowi swoją decyzję o podjęciu walki 21-letnia Asema z Sindżaru. - Jazydzkie dziewczynki są przetrzymywane przez ISIS, a ja nie mogłam po prostu siedzieć w domu... - mówi jeszcze inna bojowniczka w reportażu The Business Insider.
Kurdyjki, jazydki, chrześcijanki
Wiadomo o co najmniej kilku kobiecych oddziałach, rozlokowanych w różnych częściach Syrii i Iraku. Zaczęło się od sformowanej w 2012 roku żeńskiej dywizji peszmergów (kurd. ci, którzy patrzą w oczy śmierci), w której służy obecnie co najmniej dziesięć tysięcy bojowniczek. Kobiece Jednostki Obrony zdążyły się już wsławić m.in. w czasie walk o Kobane, które kurdyjskim oddziałom udało się wyrwać z rąk islamistów, siejących w mieście i okolicach przez cztery miesiące oblężenia postrach, zniszczenie i śmierć.
Wśród peszmergów szczególnie wyróżnia się liczący 600 kobiet batalion 50-letniej pułkownik Nahidy Ahmed Rashid w As-Sulajmanijja w irackim Kurdystanie. Sama szlify w wojennym rzemiośle zdobywała już jako nastolatka, służąc jako łączniczka dla walczących z reżimem Saddama Husajna peszmergów i dostarczając im jedzenie, ubranie i amunicję, gdy przyczajali się w górach. Później zaczęła też organizować ataki na Mukhabarat, czyli rządowe tajne służby, wreszcie, w 1995 roku, za zgodą i ze wsparciem Dżalala Talabaniego, założyciela Patriotycznej Unii Kurdystanu (i prezydenta Iraku w latach 2005-2014), zaczęła tworzyć zręby kobiecego oddziału peszmergów.
Obecnie pułkownik Rashid jest najwyższą rangą kobietą-żołnierzem w kurdyjskiej armii, dostaje taki sam żołd jak inni równi jej stopniem oficerowie - około tysiąca dolarów. Jak jednak przyznała w rozmowie z PRI, wielu kurdyjskich żołnierzy całymi miesiącami nie otrzymuje żadnego uposażenia. Mimo to zapewnia, że jej podwładne "nie walczą dla pieniędzy, tylko dla ludzi". Muszą też mieć się stale na baczności, konkretnie: pamiętać, by zawsze zostawić choć jedną kulę. W przypadku pojmania przez dżihadystów instrukcje są jasne - lepsze jest samobójstwo, niż niewola, tortury i gwałt.
Gdy z kolei w sierpniu 2014 roku dżihadyści brutalnie wtargnęli do zamieszkanego głównie przez jazydów Sindżaru, a tysiące ludzi salwowało się ucieczką na pobliski szczyt, kilka kobiet spontanicznie chwyciło za broń, by bronić swojego miasta. Choć YBŞ, czyli Jednostki Obrony Sindżaru zostały sformowane już w 2007 roku, by odpierać ataki islamskich fundamentalistów, którzy uznają jazydów za czcicieli szatana, ich kobieca odnoga YJÊ wyłoniła się formalnie na początku 2015 roku, z inicjatywy jazydzkiej piosenkarki Xate Shingali.
Do lutego br. roku przeszkolenie pod okiem kurdyjskich instruktorów przeszły 123 jazydki - wśród nich wiele byłych niewolnic ISIS, którym udało się zbiec. Kolejne 500 czekało na przygotowanie do walki. Jedna z bojowniczek, 19-letnia Mesa, w rozmowie z Fox News mówi: - Moja rodzina jest ze mnie bardzo dumna, sami mnie zachęcali, żebym się przyłączyła. I ja jestem dumna, że mogę chronić moich ludzi. Po tym, czego my, jazydzi, doświadczyliśmy, przestaliśmy się bać.
Kolejna grupa to chrześcijański oddział kobiecy, stacjonujący w pobliżu Tel Tamer w Syrii i sprzymierzony z milicją Sutoro, należącą z kolei do szerokiego frontu Syrian Democratic Forces. Na jego czele stoi Seeham, która dowodzi 45 katoliczkami, prawosławnymi i Aramejkami. W rozmowie z kobiecym portalem Rafinery29 opowiada, że gdy w lutym 2015 roku dżihadyści zaatakowali chrześcijańskie wioski w pobliżu Tel Tamer, zrozumiała, że to na barki kobiet spadnie ich obrona. - Mężczyźni uciekli, a wiele z nas, kobiet, zostało deportowanych i zniewolonych… Czułyśmy się tak bezbronne - mówi Seeham. I dodaje: - Stworzyłam ten kobiecy oddział, żebyśmy mogły się bronić i nasze dzieci następnym razem. Chcemy chronić nasze terytoria, by nie dopuścić do powtórki z Mosulu, Sindżaru czy Tel Tamer.
Jedna z jej żołnierek, 18-letnia Athra, wyjaśnia z kolei, że wzorem są dla nich Kurdowie, gdzie za broń chwytają i kobiety, i mężczyźni. I zapewnia: - Jeśli ktokolwiek spróbuje nas zabić, my zabijemy go pierwsze.
Strach przed kobietami?
W relacjach medialnych, niczym refren tych zagrzewających do walki piosenek, przewija się też jeszcze jeden wątek: bojowniczki zgodnie twierdzą, że fanatyczni żołnierze dżihadu spod bandery Daesz ponoć nie boją się niczego. Z wyjątkiem śmierci z rąk kobiety - bo wtedy wraz z ich zwłokami zostają pogrzebane też ich szanse na wejście do raju i największą nagrodę: 72 hurysy.
- Podoba mi się, że gdy ich zabijamy, tracą szansę na niebo. Nie wiem, ilu dokładnie ich zabiłam. Ale to wciąż za mało. Nie zaznam szczęścia, póki oni wszyscy nie będą martwi - mówi na przykład w rozmowie z "The Independent" 22-letnia Haveen. Z kolei 18-letnia była studentka medycyny Rozaline zapewnia, że do Sindżaru przybyła, by przepędzić ISIS i chronić jazydki. - Kurdyjki śpiewają, gdy idą do boju. Wiemy, że oni (dżihadyści Daesz) są tchórzami - przekonuje. 30-letnia Denis mówi z kolei: - Oni się nas tak boją! Jeśli ich zabijemy, nie pójdą do nieba. To nas śmieszy. Głośno dajemy znać o naszej radości, by wiedzieli, że nadciągamy. Wtedy tchórzą.
Ich słowa odbijają się echem nawet na drugim końcu świata. Jak w rozmowie z "The New York Post" mówi Ed Royce z komitetu spraw zagranicznych amerykańskiej Izby Reprezentantów, "żołnierze ISIS najwyraźniej wierzą, że ginąc na polu bitwy, pójdą do raju - pod warunkiem, że zabije ich mężczyzna".
Nie ma jednak żadnego - ani oficjalnego, ani nawet nieoficjalnego - potwierdzenia na to, że dżihadyści Daesz faktycznie uciekają w popłochu na widok uzbrojonych kobiet. Jak podnoszą niektórzy komentatorzy, może to być czysto propagandowa zagrywka. - To, kto ich zabije, mężczyzna czy kobieta, nie ma żadnego znaczenia, i tak pójdą do nieba - mówi i100 ekspert od ISIS Shiraz Maher z King’s College London. Można by sprecyzować: dla dżhadystów nie ma żadnego znaczenia. Bo dla walczących z nimi bojowników, zwłaszcza kobiet, i owszem. Sieją postrach wśród dżihadystów czy nie - ich szeregi dzięki takiemu przekonaniu rosną, tak jak morale i odwaga w walce.
Równi mężczyznom
Walczące z Daesz kobiety-żołnierze żyją w oddzielnych kwaterach niż mężczyźni. - To jedyna różnica. Na linii frontu jesteśmy tacy sami - mówi w rozmowie z "The Sun" Kurdyjka Denis, która bronić Sindżaru przyjechała z Turcji. Haseba dodaje: - Mężczyzna może nosić broń, więc kobieta też. A mężczyźni walczą waleczniej, kiedy na polu bitwy ramię w ramię z nimi stoi kobieta.
Pytana przez Simon Valentine z serwisu The Daily Signal o to, czy kobiety są w szeregach peszmergów traktowane na równi z mężczyznami, pułkownik Rashid stwierdza: "dzisiaj nie ma absolutnie żadnej różnicy". Przyznaje jednocześnie, że gdy zaczynała służbę wojskową, wielu jej towarzyszy broni patrzyło na nią koso. - Pytałam ich wprost: jaka jest różnica między tobą a mną? - wspomina. I dodaje, że obecnie kurdyjscy bojownicy - niezależnie od płci - przechodzą takie samo przeszkolenie. - Trenujemy jak mężczyźni, walczymy jak mężczyźni i jesteśmy gotowe zginąć jak mężczyźni.
Denis zapewnia, że pokonanie Daesz to tylko pierwszy krok, jaki przed sobą stawia. - Nasze siostry na całym świecie cierpią pod władzą mężczyzn. W Afryce, w Azji, w Europie i Amerykach kobiety cierpią tak jak jazydki. Nasza walka jest walką wszystkich kobiet - i dla wszystkich kobiet.