Kłopotliwa wizyta Camerona. Polski rząd zgodzi się na dyskryminację Polaków na Wyspach?
• Rząd stoi przed wyborem: zgoda na dyskryminację Polaków na Wyspach lub ryzyko "Brexitu"
• Pole do negocjacji jest bardzo małe
• Wielka Brytania to kluczowy dla Polski sojusznik w UE
• Wiele wskazuje na to, że Szydło ostatecznie zgodzi się na brytyjskie postulaty
04.02.2016 | aktual.: 05.02.2016 09:10
W normalnych okolicznościach, wizyta brytyjskiego premiera Davida Camerona w Warszawie byłaby dla rządu PiS bardzo dobrą wiadomością: okazją do podkreślenia siły nowego kluczowego sojuszu w UE oraz pokazania znaczenia i prestiżu kraju. Piątkowy przyjazd Camerona nie odbywa się jednak w zwyczajnych okolicznościach i będzie dla rządu Beaty Szydło politycznie niezręczny. Przywódca Zjednoczonego Królestwa przyjeżdża na prawdopodobnie ostateczną rundę dyskusji nad proponowanym przez niego planem reform Unii, od którego przyjęcia może zależeć los tego państwa w Unii. Szydło zostanie postawiona przed trudnym wyborem: albo zgodzi się na dyskryminację polskich emigrantów, albo walnie przyczyni się do wyjścia z UE państwa uznanego przez nowy rząd za głównego sojusznika na arenie europejskiej.
Tertium non datur?
Pole manewru do negocjacji porozumienia jest dla obu stron niewielkie. Dotyczy to szczególnie Davida Camerona, bo opublikowane przez przewodniczącego Rady Europejskiej Donalda Tuska propozycje ram reform - choć odnoszą się do niemal wszystkich wysuniętych przez Wielką Brytanię postulatów - są w praktyce mocno ograniczone w stosunku do oczekiwań eurosceptycznych Brytyjczyków. Chodzi m.in. o kwestię ograniczeń świadczeń dla migrantów z UE. Według planu, Wielka Brytania (i w teorii także inne państwa) będzie mieć możliwość stopniowego zawieszania świadczeń socjalnych dla migrantów z UE nawet na kilka lat w ramach mechanizmu "hamulca bezpieczeństwa", stosowanego w sytuacjach szczególnie dużego napływu migrantów (według Tuska, taka sytuacja obecnie istnieje w Wielkiej Brytanii, choć ostateczna decyzja ma należeć do Rady UE). Ma się to jednak odnosić jedynie do przyszłych imigrantów, a nie tych będących już na miejscu. Z punktu widzenia Polski to krok w dobrym kierunku, jednak wciąż oznacza to pozwolenie na
(przyszłą) dyskryminację Polaków na Wyspach. Jednak z punktu widzenia eurosceptycznych Brytyjczyków to zbyt mało.
Zaproponowane warunki porozumienia wzbudziły gwałtownie negatywną reakcję większości brytyjskiej prasy. Szczególnie bezlitosne były dwie najczęściej czytane w Wielkiej Brytanii gazety. "Myślisz, że kogoś tym oszukasz, panie Cameron?" pytał z okładki brukowiec "The Sun" określając projekt porozumienia jako "kupę łajna". "Deal Camerona to żart" - oznajmił tabloid "Daily Mail", i zapytał dzień później "Kto w końcu przemówi w imieniu Anglii?", porównując sytuację Zjednoczonego Królestwa do tej z września 1939 roku i schyłku rządów ugodowego premiera Neville'a Chamberlaina. Krytycznie o wywalczonych warunkach pisał również "Financial Times" oraz konserwatywny "Telegraph", według którego eurosceptyczni członkowie rządu Camerona opowiedzą się za "Brexitem".
- Skoro już ten proponowany układ wzbudza tak negatywne reakcje, to znaczy że pole do negocjacji jest bardzo niewielkie. Dalsze rozwodnienie grozi Cameronowi przegraniem referendum w sprawie "Brexitu" - wyjaśnia Paweł Świdlicki, analityk think-tanku Open Europe w Londynie. Ryzyko jest tym większe, że ostatni opublikowany sondaż pracowni YouGov pokazuje, że za wyjściem z Unii jest 42 proc. wyborców, podczas gdy za pozostaniem - 38 proc. Co więcej, według sondażu opublikowanego przez Sky News aż 69 proc. Brytyjczyków uważa wynegocjowany przez Camerona "deal" za zły.
Niemal wszyscy polscy politycy i komentatorzy są zgodni, że wyjście Wielkiej Brytanii z UE byłoby bardzo niekorzystne dla polskich interesów: chodzi tu zarówno o konsekwencje gospodarcze ("Brexit" utrudniłoby wymianę handlową między państwami) jak i kwestie bezpieczeństwa (Wielka Brytania jest jednym z największych w Unii "jastrzębi" jeśli chodzi o stosunki z Rosją, ma też największy budżet obronny w Unii).
Szczególnie niekorzystne byłoby jednak to dla obecnego rządu, który w Londynie widzi swojego największego sojusznika, o którego oprzeć chce swoją politykę europejską. Jednak przystanie na zaproponowane warunki będzie dla politycznie niekorzystne, otwiera bowiem drogę do oskarżeń o poświęcenie praw polskich obywateli zagranicą. A skorzystać na tym może opozycja.
"Nie ma przestrzeni do kompromisu jeśli chodzi o równe traktowanie i niedyskryminację aktualnych i przyszłych pracowników - obywateli w Wielkiej Brytanii" - napisał na Twitterze Jacek Saryusz-Wolski, europoseł PO. Wypowiedzi rządzących nie są jednoznaczne. W środę szef polskiej dyplomacji wypowiadał się na temat proponowanych warunków pozytywnie, podkreślając, że umowa "nie wpłynie negatywnie na Polaków już mieszkających w Wielkiej Brytanii" i że "należy szukać kompromisu, bo dobrze mieć Wielką Brytanię razem w Unii". Bardziej stanowcze stanowisko zajęła jednak premier Beata Szydło, która podczas czwartkowej wizyty w Londynie powiedziała że brytyjska propozycja jest "obecnie nie do zaakceptowania", ale że jest "otwarta na negocjacje". Czy kompromis jest możliwy? Zdaniem Świdlickiego tak - ale niekoniecznie taki, który znacząco zmieniałby sytuację.
- Jest w tym projekcie kilka niedopiętych szczegółów, przede wszystkim kwestia tego, jak długo restrykcje dotyczące migrantów mogą być stosowane, więc tu widzę pole do negocjacji. Cameron chciałby, żeby to było 7 lat, ale pewnie zgodziłby się na 4 lub 5 - mówi ekspert.
Wiele wskazuje na to, że koniec końców Polska zgodzi się na odmienne traktowanie migrantów, dzięki czemu do umowy między może dojść już podczas Rady Europejskiej 14-15 lutego. Świadczy o tym choćby sam fakt, że Donald Tusk opublikował warunki renegocjacji, co oznacza, że konsultował je i ma wstępną zgodę wszystkich europejskich stolic. Kilka państw naszego regionu pozostaje krytyczna wobec rozwiązania kwestii pomocy socjalnej dla migrantów, ale prawdopodobnie nie na tyle, by zagrozić swoim wetem. Najbardziej oporna jest Polska, lecz według dziennika "Daily Telegraph", który powołuje się na źródła zbliżone do negocjacji, ostatecznie także zaakceptuje postawione warunki. "Telegraph" sugeruje przy tym, że w grę mogą wchodzić argumenty niezwiązane bezpośrednio z przedmiotem rozmów, jak choćby brytyjskie poparcie dla rozluźnienia standardów emisji (co w domyśle ma pomóc polskiemu górnictwu).
- Myślę, że dojdzie do porozumienia. Nie będzie to optymalne dla rządu PiS, ale sądzę że rządzący mogą być w stanie "sprzedać" tę umowę. - mówi Świdlicki - Będą mogli na przykład powiedzieć, że wynegocjowane warunki ws. migrantów są znacznie mniej dotkliwe niż pierwotne postulaty - dodaje.