Klimat nas zmienia
Huragany w Ameryce, powodzie w Chinach, pożary lasów w Portugalii. Tak już teraz będzie. Ziemia robi się coraz gorętsza, a klimat zaczyna szaleć. Rozpoczął się wiek gwałtownej pogody i potężnych zmian klimatycznych.
Kanada będzie supermocarstwem, brytyjskie plaże zapełnią się greckimi turystami, chianti będą wyrabiać Niemcy, a w środku Hiszpanii pojawi się pustynia. Huragany będą pustoszyć południowe stany USA i wyludnią Zatokę Meksykańską, a powodzie zatrzymają wzrost gospodarczy Chin i Indii. Tak może wyglądać świat już za 50 lat. Po kataklizmie "Katriny" i przejściu "Rity" naukowcy biją na alarm: jeśli ktoś jest w stanie zgotować światu prawdziwy Armagedon, to nie terroryści, tylko gwałtownie zmieniający się klimat.
W sierpniu grupa naukowców opublikowała na łamach "Science" szokujące odkrycie: huragany i efekt cieplarniany mogą być ze sobą powiązane. W ciągu ostatnich 35 lat temperatura powierzchni oceanów podniosła się o pół stopnia. Im cieplejsze morze, tym silniejszy jest pionowy ruch ciepłego powietrza odpowiedzialnego za powstawanie burz. - Ocieplenie wód Zatoki Meksykańskiej działa jak turbina napędzająca huragany. Dodaje im niszczycielskiej, śmiercionośnej mocy - mówi "Przekrojowi" biometeorolog Dennis Baldocchi z University of California.
Statystyki potwierdzają jego słowa. W tym roku przez Zatokę Meksykańską po raz pierwszy przetoczyły się dwa huragany piątej klasy, i to na trzy miesiące przed sezonem huraganowym. Na przestrzeni ostatnich 15 lat nad Pacyfikiem odnotowano aż 116 huraganów czwartej i piątej klasy, podczas gdy w poprzednim 15-leciu było ich 85. "Katrina" i "Rita" to nie dzieło przypadku, tylko przejaw globalnych zmian klimatycznych.
Wyludnione Stany, potężna Kanada
- W ciągu ostatnich stu lat Ziemia ociepliła się o 0,6-0,7 stopnia. Przewiduje się, że w ciągu najbliższych kilkudziesięciu lat wzrost sięgnie dwóch stopni Celsjusza, czyli kulminacyjnej granicy ryzyka - twierdzi w rozmowie z "Przekrojem" Wojciech Stępniewski ze Światowego Funduszu na rzecz Przyrody (WWF). Kulminacyjnej, bo taka zmiana może całkowicie zdestabilizować obecny klimat. Dla porównania: do zakończenia epoki lodowcowej wystarczył wzrost temperatury o dziewięć stopni.
Już teraz na skutek ocieplenia od kilkunastu lat na wszystkich kontynentach powoli i nieubłaganie przesuwają się strefy upraw, cykle pogodowe ulegają zaburzeniom, migruje fauna i flora. Jeśli związek ocieplenia z huraganami się potwierdzi, oznaczałoby to, że do wielu ekstremalnych zjawisk pogodowych trzeba się przyzwyczaić, bo odtąd będą one częścią klimatu.
W Afryce ocieplenie już teraz owocuje gwałtownymi zmianami pogody. Lodowiec na górze Kilimandżaro w większości się roztopił, mordercze susze poprzedzają gwałtowne powodzie, a ich cykl staje się coraz mniej przewidywalny. Szalejący klimat obniża i tak ograniczone plony - według brytyjskiego raportu rządowego głód wskutek zmian klimatycznych grozi kolejnym 70 milionom Afrykańczyków.
Na Arktyce odnotowano w tym roku najcieplejsze lato od czterech wieków, a wiosenne roztopy rozpoczęły się 17 dni przed terminem. Jeśli pokrywa lodowa Ziemi będzie się kurczyć w obecnym tempie, w ciągu kilkudziesięciu lat powstanie nowy szlak morski z Europy do Azji. Z topnienia wiecznych lodów cieszą się także nafciarze z Grenlandii, którzy obiecują sobie pod spodem złoża ropy.
W Ameryce częstsze i silniejsze huragany to nie tylko ogromne szkody materialne, ale przede wszystkim zagrożenie życia ludzi. Od początku lat 80. liczba Amerykanów mieszkających na wybrzeżu wzrosła o 28 procent, a zaludnienie smaganej huraganami Florydy - aż o trzy czwarte. Więcej ludzi i więcej huraganów daje prosty rachunek - więcej ofiar. Wizją nadciągających klęsk przerażeni są ubezpieczyciele. - Do roku 2050 roczne szkody z tytułu katastrof będą o 900 procent wyższe niż obecnie - mówi Peter Levene, szef koncernu Lloyds.
W krótkiej perspektywie huragany mogą zagrozić bezpieczeństwu energetycznemu USA, z Zatoki Meksykańskiej pochodzi bowiem znaczna część ropy zużywanej w USA, a na wybrzeżu znajduje się jedna czwarta amerykańskich rafinerii. W dłuższej - spowodują odpływ ludności w głąb kontynentu i na północ do Kanady, gdzie zapanuje umiarkowany klimat. Ten proces już się zaczął - część mieszkańców Nowego Orleanu ewakuowanych przed uderzeniem "Katriny" zapowiada, że nie zamierza wracać na wybrzeże.
Sahara w Europie
Europa nie leży na trasie huraganów, ale i ona w ciągu kilkudziesięciu lat zmieni się nie do poznania. Według symulacji klimatu wykonanej na zlecenie rządu brytyjskiego na kontynencie będą występować długie fale upałów (jak ta z roku 2003, która zabiła w Europie 45 tysięcy ludzi), zimy staną się krótsze i nawet w północnej Europie okres, w którym występują temperatury poniżej zera, skróci się około 2070 roku do czterech miesięcy. Południe Europy czekają susze i słabe opady, na północy obfite deszcze towarzyszyć będą zimie, ale lata będą gorące i suche.
W Andaluzji lata już teraz są coraz dłuższe i coraz bardziej suche. Za kilkadziesiąt lat znaczna część rolnictwa w Europie Południowej może przestać istnieć. Według pesymistycznych prognoz Półwysep Iberyjski stanie się częściowo pustynią, podobnie jak południowe Włochy i Grecja. Rolnicy ruszą do miast. Do 2020 roku ilość śniegu w Alpach spadnie o 30 procent. W Austrii już dziś powstają pola golfowe - kraj powoli przestawia się z turystyki zimowej na letnią. Mniej śniegu i więcej deszczu oznacza powodzie. Latem jednak nadchodzić będą miesiące suszy i pożary lasów, takie jak w tym roku w Portugalii.
Do tej pory uspokajano, że przyroda sama zrównoważy ocieplenie klimatu - nadmierny wzrost roślinności i dłuższy okres wegetacyjny. Rośliny zużyją więcej dwutlenku węgla i sama natura ograniczy jego emisję. W najnowszym numerze "Nature" Dennis Baldocchi i francuski naukowiec Phillipe Ciais obalają jednak ten model. Wykazują, że europejska susza sprzed dwóch lat zubożyła roślinność o 30 procent. Jak to możliwe? - Z jednej strony wysoki poziom dwutlenku węgla pobudza proces fotosyntezy, z drugiej jednak, jeśli rośliny tracą dostęp do substancji odżywczych, co również jest efektem globalnego ocieplenia, proces ten ulega zahamowaniu - mówi "Przekrojowi" Baldocchi.
W Europie zmiany klimatyczne widać najlepiej w rolnictwie. Według wyliczeń ONZ wzrost średnich temperatur o jeden stopień Celsjusza oznacza, że uprawy wędrują o 300 kilometrów na północ. Po dowody wystarczy pojechać do Wielkiej Brytanii: tamtejsi rolnicy od kilku lat uprawiają słoneczniki, herbatę i melony, a także migdałowce i morelowce. Francuscy producenci szampana wykupują angielskie winnice, bo idealne warunki uprawy przesunęły się już z Francji na południowe wybrzeże Wysp Brytyjskich.
Klimat, w którym znajdują się włoskie i francuskie winnice, w ciągu 50 lat może zacząć przypominać Afrykę Północną. - Najlepsze warunki do produkcji tego, co dzisiaj nazywamy chianti, będą w Niemczech, zaś do produkcji bordeaux - w południowej Anglii - mówi profesor Gregory Jones z Uniwersytetu Południowego Oregonu. Z tego samego powodu możliwa jest dziś produkcja wina w polskich Beskidach.
Włoscy i hiszpańscy rolnicy inwestują dziś w agroturystykę, ale ta branża nie ma w ich krajach przyszłości. Jeżeli spełni się choć część przepowiedni klimatologów, dzisiejsze kurorty nad Morzem Śródziemnym będą latem nie do wytrzymania. Portugalczycy będą jeździć na wakacje do Niemiec, a Grecy opalać się na brytyjskich plażach. - Wypoczynek w wielu krajach staje się mało przyjemny. Trudno spędzać lato w czasie, gdy fala ciepła, jak we Francji w 2003 roku, osiąga na początku sierpnia 40 stopni - mówi "Przekrojowi" klimatolog Jean Palutikoff z University of East Anglia.
Prócz flory zmienia się także fauna. Szwedzi od kilku lat walczą z inwazją kleszczy, które do niedawna nie występowały w chłodnej Skandynawii. W północnych Włoszech w tym roku po raz pierwszy pojawiły się trujące algi morskie znane dotąd z wybrzeży Afryki. Interesowałoby to wyłącznie biologów, gdyby nie uboczny efekt ocieplenia - wraz z podnoszeniem się temperatur rozszerzy się obszar występowania chorób nieznanych dotąd w Europie, na przykład malarii. WHO szacuje, że już teraz na skutek ocieplenia klimatu umiera co roku 10 tysięcy osób.
Zmarzlina już nie wieczna
Poważne kłopoty spowoduje wzrost poziomu mórz. Państewkom wyspowym grozi całkowita zagłada. Jako pierwsze pod wodę może pójść oceaniczne Tuvalu - archipelag zamieszkany przez 10 tysięcy osób, którego najwyższy punkt ma cztery metry nad poziomem morza. Od paru lat rząd Tuvalu prowadzi rozmowy o ewentualnym przesiedleniu całej ludności do Australii i Nowej Zelandii.
- Jeżeli utrzymają się dzisiejsze trendy, to Londyn, Nowy Jork i Nowy Orlean przepadną jako jedne z pierwszych - mówi doradca naukowy brytyjskiego rządu sir David King. Żeby być jeszcze bardziej przekonującym, roztacza wizję topiącej się Grenlandii i Antarktyki oraz poziomu oceanów wyższego o 110 metrów. Na razie futurystyka. A jutro?
Najbogatsze kraje przygotowują się już na wyższy poziom morza i ćwiczą nowe rozwiązania. Nieopodal holenderskiego Nijmegen stoi eksperymentalne osiedle domów amfibii na pływających platformach, w Kopenhadze trwa przebudowa metra, tak aby pozostało suche nawet w razie półmetrowego wzrostu tafli morza. Biedniejszych nie stać na takie przygotowania. Jeden z raportów ocenia, że wyższy poziom morza zagraża 200 milionom ludzi, głównie mieszkańcom Chin, Indii, Wietnamu, Bangladeszu i Indonezji. Wielkie aglomeracje nad chińskimi rzekami i w rozlewisku Gangesu będą do tego częściej niż dotąd rujnowane przez słodkowodne powodzie - efekt coraz szybciej topniejących śniegów.
Na całym świecie nie ma praktycznie miejsca, które nie odczuwałoby skutków zmian klimatycznych. Syberyjski naukowiec Siergiej Kirpotin ogłosił w sierpniu tego roku na łamach "New Scientist" kolejne sensacyjne odkrycie. Wieczna zmarzlina - stały krajobraz północnej Rosji - po 11 tysiącach lat zaczyna topnieć. Lokalna telewizja TV2 pokazała połacie w okolicach Tomska. Zamiast zmrożonych błot widać małe, płytkie jeziora. Wraz z topnieniem z ziemi równej powierzchni Francji i Niemiec wydobywa się metan. - To lawina ekologiczna. Najprawdopodobniej jest ona nie do odwrócenia i bez wątpienia jest efektem globalnego ocieplenia - twierdzi Kirpotin cytowany przez czasopismo.
Jak ratować świat
Przez ostatnie 20 lat dokonał się niewątpliwy postęp - zmianom klimatu nikt już nie zaprzecza. Wciąż nie ma jednak porozumienia, czy ich sprawcą jest rzeczywiście efekt cieplarniany, a co za tym idzie - czy człowiek może je powstrzymać. Według sondażu tygodnika ,Der Spiegel" większość naukowców uważa, że ograniczenie emisji gazów cieplarnianych spowolni zmiany. Służyć ma temu protokół z Kioto, który wszedł w życie w lutym tego roku, choć nie ratyfikowały go USA i Australia. Jedna czwarta naukowców jest jednak odmiennego zdania. - Ilość dwutlenku węgla, którą produkujemy na całym świecie, jest bez znaczenia w porównaniu z ogólną jego ilością w atmosferze - twierdzi cytowany przez "Time'a" Chris Bretherton z Uniwersytetu Stanu Waszyngton w Seattle.
Dlaczego zatem jest nam coraz cieplej? Jest na to kilka teorii. Jedna z nich mówi, że ziemia wychodzi z tak zwanej małej epoki lodowcowej - okresu ostrych zim i umiarkowanych lat, który trwał między XIV a połową XIX wieku. Świat zatem wraca do normy. Według innej teorii obecne zmiany są częścią większego cyklu - przez kilkaset lat klimat Ziemi się ochładza, by ocieplać się przez kilka następnych wieków. Zwolennicy Kioto odpowiadają, że przed rokiem 1850 przez 1000-2000 lat temperatury były względnie stałe.
Przy ocenie przyczyn zmian klimatycznych coraz częściej zwraca się uwagę na kąt nachylenia Ziemi do orbity okołosłonecznej i odległość od Słońca. - To, że kiedyś na Antarktydzie czy na Saharze rosły rośliny, a teraz ich tam nie ma, jest wynikiem zmian położenia orbity ziemskiej, a nie tego, że człowiek spalił jakąś ilość paliw - mówi "Przekrojowi" Ryszard Klejnowski z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej. - Ziemia to taki szkolny globus, atmosfera to półmilimetrowa warstwa nad jego powierzchnią. Pod tą cienką powłoką jest ileś tysięcy kilometrów sześciennych rozgrzanej magmy. Człowiek jest tylko mikrobem, który tak naprawdę nic nie może.
Co będzie za sto lat? Ogłoszone w ubiegłym tygodniu najnowsze symulacje klimatu na zlecenie Międzyrządowej Komisji do spraw Zmian Klimatycznych (IPCC) dowodzą bezsilności człowieka w starciu z przyrodą: 15 niezależnych zespołów badawczych wyliczyło, że nawet po wypełnieniu założeń protokołu z Kioto temperatura powietrza skoczy do 2100 roku o co najmniej 1,9 stopnia Celsjusza, czyli daleko poza kulminacyjną granicę ryzyka. Przy utrzymaniu obecnej emisji gazów cieplarnianych wzrost sięgnie 3,4 stopnia i uruchomi łańcuch zmian klimatycznych, które dziś trudno sobie nawet wyobrazić.
Współpraca: Aleksandra Wądołowska, Marek Janota