Kleszcze Gazpromu nad Polską
Rosja wstrzymała dostawy gazu na Ukrainę, tymczasem rząd Donalda Tuska od stycznia ubiegłego roku faktycznie zatrzymał prace nad projektami uniezależniającymi nas od gazowego szantażu Moskwy. Mimo że ewentualność szantażowania Polski wpisana jest w rządową strategię Kremla. A jego możliwości – jeśli niemoc rządu będzie trwać – znacząco w najbliższych latach wzrosną.
06.01.2009 | aktual.: 08.01.2009 13:55
W wyniku rosyjsko-ukraińskiego konfliktu o cenę gazu dostarczanego przez Gazprom oraz wysokość stawki za tranzyt rosyjskiego surowca do państw Unii Europejskiej przez terytorium Ukrainy, 1 stycznia 2009 r. Rosja wstrzymała dostawy gazu ziemnego do ukraińskich odbiorców. 2 stycznia dostawy zakontraktowanego przez PGNiG gazu ziemnego, odbieranego w Drozdowiczach, zmniejszyły się o 11 proc.
To już trzeci w ciągu ostatnich pięciu lat przypadek zakłócenia przez rosyjskiego monopolistę dostaw gazu do Polski. Od 1 do 26 stycznia 2006 r. dostawy surowca do naszego kraju z tego samego punktu odbiorczego zmniejszyły się o 20 proc., a 18 lutego 2004 r. na skutek sporu rosyjsko-białoruskiego nastąpiło całkowite wstrzymanie dostaw gazu na granicy polsko-białoruskiej. Dwa lata temu sytuacja była na tyle poważna, że Rada Ministrów zmuszona była wydać rozporządzenie o ograniczeniach w dostarczaniu i poborze paliw gazowych na terytorium RP, dotyczyło ono ograniczenia odbiorców przemysłowych, takich jak: PKN Orlen, Anwil, KGHM, Zakłady Azotowe Kędzierzyn, Puławy i Police.
Wydarzenia na Ukrainie po raz kolejny dowodzą, jak niebezpieczne jest budowanie bezpieczeństwa energetycznego Polski na zaufaniu do rosyjskiego monopolisty. Niestety, choć historia lubi się powtarzać i powtarzać się będzie, projekty dywersyfikacyjne przynajmniej częściowo uniezależniające polską gospodarkę od rosyjskiego gazu wciąż nie mogą doczekać się realizacji.
Gazowa strategia Kremla
Lektura Strategii Energetycznej Federacji Rosyjskiej do 2020 r. z 28 sierpnia 2003 r. nie pozostawia wątpliwości co do istoty sporu rosyjsko-ukraińskiego. W dokumencie czytamy: „Strategicznymi celami rozwoju przemysłu gazowego są: […] zabezpieczenie politycznych interesów Rosji w Europie i w państwach sąsiedzkich, a także w regionie azjatyckim i Oceanu Spokojnego”. Innymi słowy, Rosja traktuje surowce energetyczne jako instrumenty politycznego nacisku na suwerenne państwa. Jej dążeniem jest przede wszystkim przejęcie pełnej kontroli dostaw gazu ziemnego z kierunku wschodniego do Unii Europejskiej oraz wyeliminowanie pośredników w tranzycie surowca, czyli Ukrainy, Białorusi i Polski. Kreml nie zawaha się użyć siły militarnej w realizacji geopolitycznych celów, czego przykładem jest ubiegłoroczna rosyjska inwazja na Gruzję – kraj tranzytowy węglowodorów na rynek europejski i światowy. Przez Gruzję przechodzi przykładowo jedyny pozostający poza kontrolą Rosji działający gazociąg (Baku–Tbilisi–Erzerum) z
kierunku wschodniego do Europy.
Kontrola nad trasami przesyłu surowca z Rosji i państw Azji Centralnej do odbiorców w UE pozwoli Rosji uzależnić Europę od dostaw gazu realizowanych pośrednio lub bezpośrednio przez wykonawcę tego geopolitycznego planu – Gazprom. Warto bowiem pamiętać, że rosyjski gaz ziemny stanowi już dziś 100 proc. importu Estonii, Litwy, Łotwy, Słowacji, Słowenii, Finlandii, ponad 90 proc. – Polski, 85 proc. – Grecji, 80 proc. – Węgier, 75 proc. – Czech, 70 proc. – Austrii, 35 proc. – Włoch, ponad 30 proc. – Niemiec i 25 proc. – Francji. Blisko 80 proc. gazu transportowanego na rynek europejski przez Gazprom przesyłane jest tranzytem przez terytorium Ukrainy. Założony przez Kreml cel zostanie osiągnięty poprzez budowę dwóch nowych magistral gazowych: na północy Gazociągu Północnego (projekt Nord Stream), a na południu Gazociągu Południowego (projekt South Stream). * Zmarnowany rok*
23 listopada 2007 r. premier Donald Tusk w swoim exposé wysoko ocenił „niektóre” działania rządów PiS w obszarze zapewnienia Polsce bezpieczeństwa energetycznego, które zdaniem premiera jest „najważniejszym elementem bezpieczeństwa gospodarczego”. Niestety, za słowami nie poszły czyny. Faktem jest, że dla prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego dywersyfikacja dostaw surowców energetycznych, tj. ropy naftowej i gazu ziemnego, stała się jednym z najważniejszych projektów państwowych. Dlatego też w listopadzie 2005 r., w niecały miesiąc po przejęciu władzy przez PiS, Piotr Naimski objął nowo utworzone stanowisko pełnomocnika rządu ds. dywersyfikacji dostaw nośników energii w randze sekretarza stanu w Ministerstwie Gospodarki. Minister Naimski został zastępcą Piotra Woźniaka jako ministra gospodarki, z którym w okresie rządów premiera Jerzego Buzka tworzył fachowy tandem, pracujący na rzecz dywersyfikacji dostaw gazu z kierunku norweskiego. Niestety, podobnie jak w 2001 r., kiedy to
finalizowane było polsko-norweskie porozumienie, na przeszkodzie dokończenia projektów dywersyfikacyjnych stanęły wybory parlamentarne.
Tym niemniej PO i PSL, przejmując w listopadzie 2007 r. władzę, miały komfortową sytuację. Gabinet premiera Kaczyńskiego pozostawił „Politykę dla przemysłu gazu ziemnego” z 20 marca 2007 r. Zostały tam określone warunki budowy rynku gazu na wzór europejski, w którym wolumen dostaw surowca od jednego dostawcy nie przekracza 30–40 proc. całości zapotrzebowania RP. Najważniejsze jednak było to, że w listopadzie 2007 r. PGNiG faktycznie realizował dwa projekty dywersyfikacji dostaw gazu, których zakończenie umożliwi import 10 mld m sześc. surowca z innego niż obecny kierunek wschodni. Pierwszym projektem jest budowa terminalu do gazu skroplonego (LNG) w Świnoujściu, za którego pośrednictwem już pod koniec 2011 r. możliwy będzie odbiór 2,5 mld m sześc. gazu drogą morską (docelowo 7,5 mld). Drugi projekt, tzw. Baltic Pipe, przewiduje budowę 200 km podwodnego gazociągu, łączącego polski i duński system przesyłu gazu, za pośrednictwem którego możliwy stanie się w 2010 r. odbiór 2,5–3 mld m sześc. gazu ziemnego z
Norweskiego Szelfu Kontynentalnego.
Ale rok 2008 okazał się rokiem zmarnowanym z perspektywy dywersyfikacji surowców energetycznych. Minister gospodarki Waldemar Pawlak, ustawowo odpowiedzialny za bezpieczeństwo energetyczne, dał się poznać jako zakładnik lobby węglowego, karmiąc opinię publiczną hasłami: zgazowania węgla, budowy bezpieczeństwa energetycznego opartego na krajowych zasobach gazu i wzmacnianiu partnerstwa z Rosją, np. poprzez budowę drugiej nitki Gazociągu Jamalskiego, która uzależniłaby Polskę na kolejne kilkadziesiąt lat od rosyjskiego surowca. Festiwal medialnych pomysłów Pawlaka trwał, a prace nad projektami dywersyfikacyjnymi zostały wstrzymane na początku ubiegłego roku. Rządowe stanowisko pełnomocnika rządu ds. dywersyfikacji również zostało zlikwidowane. Tymczasem nowy zarząd PGNiG zajął się forsowaniem niebezpiecznych dla projektów dywersyfikacyjnych koncepcji. Pierwszą z nich jest budowa kilkudziesięciokilometrowego transgranicznego połączenia między polskim a wschodnioniemieckim systemem gazowym w okolicach Szczecina,
który podobnie jak polski system gazowy jest jednostronnie uzależniony od gazu rosyjskiego. Projekt ten oznacza de facto przyłączenie się Polski w dłuższym okresie czasu do projektu Nord Stream, a dokładnie do jego części lądowej, biegnącej wzdłuż granicy polsko-niemieckiej (tzw. gazociąg OPAL). Drugi pomysł obecnego zarządu PGNiG na „dywersyfikację” to budowa połączenia na południu kraju, poprzez czeski system przesyłowy, z ogromnym magazynem gazu w Baumgarten w Austrii, który kontrolowany jest przez… Gazprom. Można przypuszczać, że na skutek braku efektów działalności ministra gospodarki premier Tusk podjął decyzję o powołaniu konkurencyjnego ośrodka ds. bezpieczeństwa energetycznego w swojej kancelarii. Pozytywnym wynikiem prac tego zespołu stało się przyjęcie w sierpniu 2008 r. przez Radę Ministrów uchwały uznającej budowę terminalu LNG w Świnoujściu za projekt strategiczny. Budową zajęła się spółka skarbu państwa – Gaz-System. Za uchwałą nie poszły jednak czyny. Większość zarządu spółki została kilka
tygodni temu odwołana i funkcjonuje on w zdekompletowanym składzie, co uniemożliwia faktyczną realizację projektu. Istnieje też poważne ryzyko, że zarząd PGNiG nadal będzie opóźniał działania związane z powstaniem terminalu. Niestety, prawie roczne opóźnienie w realizacji tego projektu sprawia, że jego zakończenie możliwe jest dopiero na przełomie lat 2013/2014.
Drugi z projektów dywersyfikacyjnych ma jeszcze mniej szczęścia. Projekt Baltic Pipe został bowiem całkowicie zamrożony, nie licząc medialnych dyskusji o wariantach jego realizacji. Jego przyszłość, podobnie jak za czasów premiera Millera, stoi pod dużym znakiem zapytania. Budowa tego gazociągu mogła sprawić, że w 2010 r. Polska nie byłaby postawiona pod murem, negocjując z Gazpromem przedłużenie kończącego się za rok krótkoterminowego kontraktu na dostawy ponad 2 mld m sześc. surowca.
Czas na suwerenność
Uzależnienie w dostawach gazu z jednego kierunku stanowi poważne zagrożenie dla politycznej i gospodarczej suwerenności Rzeczypospolitej. Realizacja projektu Nord Stream, który wyeliminuje pośrednictwo Ukrainy i Białorusi w tranzycie rosyjskiego surowca na rynek europejski, sprawi, że Polskę już za kilka lat czekać będą podobne konflikty jak obecny styczniowy na Ukrainie. Historia dowodzi, że Kreml nie zawaha się użyć szantażu energetycznego jako instrumentu nacisku politycznego na Polskę. W tej grze nie wolno budować bezpieczeństwa energetycznego opartego na założeniach „solidarności energetycznej” ze strony Niemiec i Francji, które uczestniczą przecież w realizacji rosyjskiego projektu Nord Stream! Polska ma bowiem szansę samodzielnie i suwerennie zagwarantować sobie bezpieczeństwo, realizując dwa projekty dywersyfikacyjne. Choć zeszły rok został zmarnowany, to wciąż jest szansa na dokończenie realizacji projektów Baltic Pipe i terminalu LNG w ciągu najbliższych 3–4 lat.
Janusz Kowalski