Kłamie albo wicepremier Błaszczak, albo generałowie. Trzeciej opcji nie ma [OPINIA]
- Mam pełne zaufanie zarówno do wicepremiera Błaszczaka, jak i wojskowych - ogłosił, odnosząc się do incydentu z rakietą Ch-55, Mateusz Morawiecki. Mamy więc już zwycięzcę w konkursie "Szpagat roku". Czekamy na laureata plebiscytu "Kłamca roku".
Biorąc pod uwagę, że przez ponad cztery miesiące premier miał rzekomo nie wiedzieć, że 16 grudnia w lesie pod Bydgoszczą spadła rosyjska rakieta Ch-55, słowo "zaufanie" brzmi cokolwiek abstrakcyjnie.
Zresztą i okoliczności, w których Mateusz Morawiecki się wypowiadał w poniedziałek były surrealistyczne. Za placami hasające maluchy z otwockiej podstawówki i dumny napis "800+", a tu dziennikarze nie dają spokoju i dopytują go o incydent z 16 grudnia roku ubiegłego.
Premier zapomina o "drobiazgu"
Najwyraźniej premier wczuł się w klimat absurdu, bo odleciał od faktów - nawet jak na niego - bardzo, bardzo daleko. Nie przymierzając, jak Ch-55, która zanim gruchęła pod Bydgoszczą, nie niepokojona przez naszą obronę przeciwrakietową, przeleciała przez pół Polski.
Z jego słów wynikało właściwie jedno: Polacy, nic się nie stało.
- Nie ma żadnego konfliktu na linii Ministerstwo Obrony Narodowej-wojsko - przekonywał. - Jeśli były pewne rozbieżności zdań, to one zostały już wyjaśnione albo wkrótce zostaną wyjaśnione. Jesteśmy wszyscy zobowiązani do tego, by dbać o bezpieczeństwo Polski w najlepszy możliwy sposób. Zarówno MON, jak i wojsko.
Dlaczego mielibyśmy się czuć uspokojeni? Bo jak mówił Morawiecki, innym również przytrafiają się wpadki. Tu szef rządu przypomniał: chiński balon szpiegowski nad USA i rosyjski dron, który przeleciawszy nad Rumunią, spadł w Chorwacji.
Uff, może i poczulibyśmy się uspokojeni, ale jest pewien "drobiazg", który pan premier zdaje się całkowicie ignorować.
Chodzi o to, co przekazywali najwyżsi rangą polscy wojskowi i jak zareagowało na to Ministerstwo Obrony Narodowej.
Gen. Rajmund Andrzejczak, szef Sztabu Generalnego WP mówił: "Poinformowałem swoich przełożonych. Wtedy, kiedy miało to miejsce" [data nie pada, ale wiadomo przecież, że incydent miał miejsce 16 grudnia - red].
Z kolei gen. broni Tomasz Piotrowski, Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych apelował: "(...) o rozsądek, o to, abyśmy w nadchodzących dniach bardzo ważyli emocje, abyśmy byli rozsądni w tym, co robimy, abyśmy bardzo ambitnemu i agresywnemu przeciwnikowi nie dawali pożywki, nie dawali się dzielić na grupy".
Szczególnie słowa gen. Piotrowskiego brzmiały bardzo emocjonalnie, gdy w bezprzykładnym wystąpieniu odpowiadał 12 maja na zarzuty, które pod jego adresem wypowiadał dzień wcześniej szef MON, Mariusz Błaszczak.
Wicepremier Błaszczak pisał, m.in:
"(...) Zgodnie z ustaleniami kontroli, Dowódca Operacyjny zaniechał swoich instrukcyjnych obowiązków, nie informując mnie o obiekcie, który pojawił się w polskiej przestrzeni powietrznej, ani nie informując Rządowego Centrum Bezpieczeństwa i innych przewidzianych w procedurach służb.
W sprawozdaniu operacyjnym Dowództwa Operacyjnego z 16 grudnia, które otrzymałem, znalazła się informacja, że w dniu 16 grudnia nie odnotowano naruszenia ani przekroczenia przestrzeni powietrznej RP, co jak później się okazało było nieprawdą (...).
Zestawiając te wypowiedzi, nie sposób zrozumieć, co premier miał na myśli, ogłaszając: "(...) mam "pełne zaufanie zarówno do wicepremiera Mariusza Błaszczaka, jak i do wojskowych".
Albo z prawdą mija się wicepremier Błaszczak, albo generałowie Andrzejczak i Piotrowski. Do którejś ze stron zaufanie po prostu musiało zostać utracone. Innej opcji po prostu nie ma.
Nie zmieni tego nawet szpagat Morawieckiego.
Prezydent niewiele pomógł
Trzeba oddać, że w rozwiązaniu tej najwyraźniej trudnej łamigłówki nie pomaga zwierzchnik sił zbrojnych. Otóż Andrzej Duda, który rzekomo również nie wiedział do kwietnia o incydencie, spotkał się z generałami Andrzejczakiem i Piotrowskim na manewrach Anakonda-23.
Zapowiedzi ich dymisji nie padły, co uwiarygadnia przekaz, który dotychczas płynął ze strony wojskowych.
Równocześnie niezagrożony dymisją wydaje się również Mariusz Błaszczak, który po potężnym ciosie wizerunkowym - niepanowania nad generalicją - zdaje się wracać do formy. Dał temu wyraz podczas weekendowej konwencji PiS.
Robił to, co lubi najbardziej - opowiadać, że wkrótce za jego sprawą będziemy mieć "najsilniejszą lądową armię w Europie". Słonia w pokoju, którym nadal jest sprawa incydentu z Ch-55, zdawał się nie zauważać. Dlatego o tym, że zarzucił wojskowym ukrywanie informacji ważnych dla bezpieczeństwa państwa, wicepremier nie wspomniał.
A przecież to zarzut z gatunku najcięższych, które może usłyszeć żołnierz.
Chciałoby się napisać, że odtąd, niczym w bajce, wszyscy będą żyli długo i szczęśliwie. Otóż nie będą, dopóki nie dowiemy się, kto kłamał Polakom w żywe oczy.
Paweł Wiejas, dziennikarz Wirtualnej Polski