Kinga Rusin apeluje o wsparcie prawicowych dziennikarzy. "Stańmy ramię w ramię"
Kinga Rusin wywołała burzę w internecie po tym, jak stwierdziła, że w przyrodzie "taka dewastacja nie występowała nawet w czasie okupacji hitlerowskiej". - Bracia Karnowscy, Krzysztofie Stanowski i dziennikarze z Niezależnej, skoro nie bierzecie kasy od Lasów Państwowych, wesprzyjcie nasz wspólny cel – apeluje teraz dziennikarka. I dodaje, że po nagonce, jaka rozpętała się w internecie, bliscy się o nią boją.
16.01.2018 | aktual.: 16.01.2018 15:01
Kinga Rusin wzięła udział w ubiegłotygodniowym posiedzeniu sejmowej komisji zajmującej się prawem łowieckim. Po zakończeniu obrad dziennikarz Wirtualnej Polski poprosił ją o komentarz. - Według nie mojego zdania, a zdania naukowców, taka dewastacja (przyrody-przyp.red.) nie występowała nawet w czasie okupacji hitlerowskiej – powiedziała dziennikarka. Część internautów zaczęła kpić z wypowiedzi Rusin. Na Twitterze powstał nawet hashtag #BądźJakKinga.
"Pani Kingo, czy jest pani pewna, że w czasie II Wojny Światowej bardziej dbano o środowisko? I drugie pytanie: czy się pani sufit na łeb nie spier…lił?" – zapytał na Twitterze dziennikarz sportowy Krzysztof Stanowski.
Teraz Kinga Rusin apeluje do krytykujących ją osób. - Wzywam dziennikarzy z mediów prawicowych: razem brońmy naszego dziedzictwa narodowego! Różnice w innych kwestiach nie powinny nam w tym przeszkadzać. Nawiązując do sympatycznej akcji "Bądź jak Kinga Rusin , walczmy o wspólne dobro! Bracia Karnowscy, Krzysztofie Stanowski i dziennikarze z Niezależnej, skoro nie bierzecie kasy od Lasów Państwowych, wesprzyjcie nasz wspólny cel! Wasze dzieci Wam za to podziękują – apeluje dziennikarka. - Środowiska konserwatywne powinny bronić wartości narodowych, a taką jest polska przyroda. Powinny stać ze mną ramię w ramię przeciwko niszczeniu tego dziedzictwa, a więc przeciw obecnej polityce Lasów Państwowych i przeciw Polskiemu Związkowi Łowieckiemu - dodaje.
W rozmowie z Wirtualną Polską tłumaczy też wypowiedź, za którą jest krytykowana. - Moje słowa o dewastacji polskich lasów są mocne, ale są uzasadnione. Mówiłam w imieniu wszystkich Polaków, bo przyroda jest naszym wspólnym dobrem. Opierałam się m.in. na wynikach badań, którymi dysponuje Greenpeace, fundacja Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot, oraz inne organizacje ekologiczne. Żeby była jasność, dosadne określenie skali zniszczeń w Puszczy Białowieskiej to nie jest wyłącznie moja ocena tylko słowa specjalistów, którzy prowadzili realne badania nad tym do czego tam dopuszczono w ciągu ostatnich dwóch lat – mówi Kinga Rusin.
I dodaje, że jak wynika z badań organizacji przyrodniczych, "tylko w zeszłym roku w Puszczy Białowieskiej połowę wyrębów przeprowadzono w najcenniejszych drzewostanach - ostatnich fragmentach naturalnych, ponad stuletnich lasów". - To nie ma nic wspólnego z polityką, fakty i liczby mówią same za siebie. Jeżeli ktoś z tym polemizuje, to najprawdopodobniej ma w tym jakiś interes. Fatalny stan polskiego środowiska, jaki pozostał po Szyszce, jest nie do obrony. Wycięto drzewa, których nie atakuje kornik np. pomnikowe, kilkusetletnie, zdrowe dęby, jesiony, buki! Wmawianie ludziom, że wycinka chroni przed kornikiem, jest liczeniem na to, że ma się do czynienia z debilami. Przecież każde dziecko wie, jakie drzewa atakuje kornik. I nie są to dęby – oburza się Kinga Rusin.
Dziennikarka, podpierając się ustaleniami organizacji przyrodniczych, przekonuje, że "w Puszczy Białowieskiej są pozostałości po tych wyciętych drzewach, dendrolodzy potwierdzili, że były to m.in. dęby, które miały 250-300 lat". - Zostały usunięte, ponieważ przyjęto kretyńską ustawę o bezpieczeństwie ludzi w lesie, pod pretekstem której naprędce porobiono ścieżki leśne, wycinając drzewa w odległości najpierw 50, a następnie 100 metrów od tych ścieżek – mówi Kinga Rusin.
- Wszystko po to, żeby uzasadnić wycinkę tego, co powinno być na mocy normalnego prawa chronione. Te drzewa były bezcenne dla ekosystemu i dla naszego dziedzictwa ale miały wymierną wartość dla tych, którzy nimi handlują. Mamy więc do czynienia z propagandą Lasów Państwowych, która liczy na naiwność i niewiedzę ludzi. Pamiętacie: "ciemny lud to kupi..."? No właśnie o to chodzi. I na to się nie godzę – mówi dziennikarka.
Kinga Rusin jest przekonana, że akcje internetowe wymierzone przeciwko niej, nie są przypadkowe. - Przychód Lasów Państwowych to jest prawie 8 miliardów złotych rocznie. Pewne teraz, w związku ze zwiększoną wycinką dużo więcej. Mają więc pieniądze na to, by opłacać boty i trolli internetowych oraz firmy PR, które będą teraz próbowały mnie zdyskredytować i ośmieszyć. Wszystko przez to, że śmiałam wsadzić kij w mrowisko i mocno namieszać w ich biznesie. Moi bliscy boją się o mnie, ale będę walczyć o nasze dobro narodowe. Nie zamierzam siedzieć cicho – deklaruje.