PublicystykaKataryna: Spóźniona prawda. Ekshumacje - dlaczego dopiero teraz?

Kataryna: Spóźniona prawda. Ekshumacje - dlaczego dopiero teraz?

- Trudno mi zrozumieć upór w odmawianiu rodzinom ponownego zbadania ciał ich najbliższych. I chciałabym, aby ktoś za to odpowiedział, skoro już wiemy jak gigantyczny skandal krył. Tyle że nie powinna to być Ewa Kopacz, bo tak jak dzisiaj, tak wtedy, decyzja należała do prokuratora i to on się powinien tłumaczyć. Próba obciążenia Kopacz winą za źle powkładane do trumien ciała jest jednak nieporozumieniem, choć wiem, że z politycznego punktu widzenia jej skalp jest dużo cenniejszy niż głowa niekompetentnego prokuratora – pisze Kataryna w felietonie dla WP Opinie.

Kataryna: Spóźniona prawda. Ekshumacje - dlaczego dopiero teraz?
Źródło zdjęć: © East News
Kataryna

01.06.2017 | aktual.: 01.06.2017 17:47

Ksiądz Wojciech Błaszczyk: Rosjanie jasno wyznaczyli nam granicę i nie dopuszczali nas do ciał. Nie przyszło nam jednak do głowy, że mogą być aż tak nieuczciwi. Byłem przy zamykaniu trumien, ale wtedy szczątki były już zamknięte w czarnych workach.

Tak wspomina dzisiaj swoją misję w Moskwie ksiądz Wojciech Błaszczyk w wywiadzie dla Wirtualnej Polski. Zabrakło mi tutaj pytania, dlaczego pytany o to samo kilka lat temu, przedstawiał wydarzenia "trochę" inaczej i - wierzę, że bez złej woli - wziął udział w zagłuszaniu pierwszych głosów domagających się - dzisiaj już wiemy, że zasadnie - ponownego otwarcia trumien.

*

Janina Paradowska: Część rodzin kwestionuje obecnie identyfikacje, są nawet wnioski o ekshumację. Ksiądz też ma dziś wątpliwości, uważa, że identyfikacje nie były prawidłowe?

Ksiądz Wojciech Błaszczyk: Nie mam najmniejszych wątpliwości. Dokonano ogromnego wysiłku dla zachowania najbardziej uczciwej metody identyfikacji ciał. Ten proces mógł trwać bardzo długo, ale Rosjanie, mając doświadczenie wielu katastrof lotniczych, we współpracy z polską grupą, naszymi patologami, ekspertami od kryminalistyki, przeprowadzali z wielką starannością cały proces identyfikacji, który rozpoczynał się od momentu dostarczenia materiału zdjęciowego, genetycznego, od opisów, które powstały w momencie przesłuchiwania rodzin. To wszystko wprowadzane było do programu komputerowego, który zbierał w całość wszystkie informacje. To jest, oczywiście, tylko jedno z narzędzi, bo jednak w końcu ważne jest zobaczenie na własne oczy. Po identyfikacji, potwierdzonej dokumentami podpisanymi przez najbliższych lub osoby przez nich upoważnione, ciało było natychmiast oznaczane nazwiskiem pisanym na pasku. Taki sam pasek był również w dokumentacji. Pytanie o sekcje mnie po prostu zdumiewa, doprawdy nie wiem, czemu ma ono służyć. Nie znajduję sensu ekshumacji. Mam w pamięci obraz tych dwóch ciał, o których ekshumacji się mówi, i nie mam tu żadnych wątpliwości.

To fragment wywiadu z księdzem Wojciechem Błaszczykiem, opublikowany na łamach "Polityki" jesienią 2010 roku, kiedy pojawiły się pierwsze głosy o konieczności ekshumacji ciał niektórych ofiar katastrofy smoleńskiej. Ksiądz Błaszczyk towarzyszył rodzinom smoleńskim od samego początku ich bolesnej podróży do Moskwy, brał udział przy identyfikacji ciał i - jak twierdzi - był obecny przy zamykaniu każdej z trumien.

O identyfikacji ofiar wiedział więc wszystko i nie omieszkał podzielić się z czytelnikami "Polityki" swoim przekonaniem, że wszystko odbyło się z największą starannością, tylko po prostu niektóre rodziny nie dorosły do sytuacji i dają się wykorzystać politykom. Taka zresztą była teza całego wywiadu, a ksiądz umiał się świetnie odnaleźć w zadaniu, jakie dla niego przewidziano.

Ksiądz Wojciech Błaszczyk: Widzę rodziny, które nie mogą do końca przeżyć w spokoju, godnie swojej żałoby. Dla większości z nich to jest właśnie ciągłe powracanie do tych najtrudniejszych chwil, identyfikacji, sekcji, to przymuszanie ich do ciągłego przywoływania najtragiczniejszych chwil i obrazów ich życia, to jest torturowanie ich pamięci. Przymuszanie przez media, polityków, osoby, które w sposób świadomy, dla różnych – także politycznych lub komercyjnych – celów odwołują się do tego trudnego momentu identyfikacji. Proszę mi wierzyć, gdyż wspólnie z psychologami nadal pracuję z grupą rodzin, że ta niemożność przeżycia żałoby i zamknięcia pewnego jej okresu powoduje ogromny ból i uniemożliwia spojrzenie w przyszłość. Powinni iść naprzód, a przymusza się ich do powrotu w trudną przeszłość.

Dzisiaj, gdy już znamy skalę nieprawidłowości przy identyfikacji ofiar katastrofy smoleńskiej, trudno sobie nie zadać pytania, dlaczego trzeba było na to domknięcie czekać prawie siedem lat, jeśli - jak przyznaje sam ksiądz - było ono potrzebne samym rodzinom smoleńskim, żeby "przeżyć żałobę, zamknąć pewien jej okres i iść naprzód".

Nie mam wielkich pretensji do ówczesnych decydentów, że nie zdecydowali się na powtórną identyfikację ciał w Polsce przed samymi pogrzebami, bo choć pozwoliłoby to precyzyjnie zidentyfikować każdy fragment ciała i pochować go we właściwym grobie, to przecież opóźniłoby same pogrzeby o tygodnie, jeśli nie o miesiące, a tak długie oczekiwanie na ostateczne pożegnanie najbliższych byłoby dodatkowym bólem.

Trudno mi jednak zrozumieć upór w odmawianiu rodzinom ponownego zbadania ciał ich najbliższych, i za to chciałabym, aby ktoś odpowiedział, skoro już wiemy jak gigantyczny skandal krył. Tyle że nie powinna to być Ewa Kopacz, bo tak jak dzisiaj, tak wtedy, decyzja należała do prokuratora i to on się powinien tłumaczyć. Próba obciążenia Ewy Kopacz winą za źle powkładane do trumien ciała jest jednak nieporozumieniem, choć wiem, że z politycznego punktu widzenia jej skalp jest dużo cenniejszy niż głowa niekompetentnego prokuratora.

W cytowanym wywiadzie Janina Paradowska tłumaczyła księdzu czemu służą apele o ekshumacje i ponowne sekcje: "Służą polityce, podejrzeniom, że nie wszyscy zginęli w wyniku katastrofy. Niektóre rodziny mówią: chcemy protokół sekcji, bo nie wiemy, dlaczego zginął mój mąż, syn". Jeśli tak, tym bardziej nie rozumiem, dlaczego ówczesna władza i jej klakierzy z takim uporem postanowili odmawiać rodzinom tej wiedzy, zwłaszcza jeśli sami byli stuprocentowo pewni, że przyczyna katastrofy jest oczywista, sekcje były przeprowadzone prawidłowo, a w każdym grobie leży ten, kto powinien w nim leżeć.

Gdyby siedem lat temu mniej energii włożono w ośmieszanie i zagłuszanie wątpliwości części rodzin smoleńskich i zrobiono to, co dzisiaj musi nadrabiać prokuratura, mielibyśmy już dawno temat zamknięty. Bo - czego zdają się nie zauważać wszyscy komentujący skandal z zamienionymi ciałami - najważniejszym z punktu widzenia wyjaśniania katastrofy smoleńskiej wnioskiem z ponownych sekcji zwłok jest ten, że, zdaje się, nie dają podstaw do zakwestionowania obowiązującej do tej pory oficjalnej przyczyny śmierci ofiar katastrofy - urazu wielonarządowego - i raczej wykluczają wybuch.

Podjęta pół roku temu przez prokuraturę decyzja o ekshumacji i ponownym badaniu ciał nie miała na celu ustalenia stopnia pomieszania ciał. Miała potwierdzić lub wykluczyć hipotezę wybuchu. Prokurator Marek Pasionek tak tłumaczył konieczność przeprowadzenia sekcji: "Jeśli ktoś stawia tezę, że będziemy poszukiwać trotylu, by udowodnić zamach, to równie zasadna byłaby teza odwrotna: będziemy szukać ewentualnych śladów materiałów wybuchowych, jeśli ich nie znajdziemy, wykluczymy zamach".

Jeśli - a na to wygląda - przeprowadzone po siedmiu latach ekshumacje właśnie wykluczają hipotezę wybuchu na pokładzie, dlaczego nie mogliśmy się tego dowiedzieć wtedy, kiedy pojawiały się pierwsze wątpliwości?

Kataryna dla WP Opinie

Źródło artykułu:WP Opinie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)