Karolina Korwin-Piotrowska: Co powiedział Robert Biedroń?
Cała Polska dyskutuje od wczoraj o tym, co otwarcie, choć bez nazwiska, powiedział Robert Biedroń, a o czym plotkowano cichaczem i po kątach od lat. Mianowicie o tym, jakiej orientacji jest Naczelnik, który ma kota i go głaszcze. On się odważył i nadał ploteczkom zupełnie inny wymiar. Oficjalny.
I nagle z jednej strony szok, że tak przecież nie można, że jest chamem, że się skończył, a jakiś jeden pan z tabloidu specjalizującego się w grzebaniu w wydzielinach i trumnach uznał, że to koniec kariery Biedronia. Brawo.
Z drugiej strony Biedroń wyrasta na narodowego bohatera, który miał jaja, żeby powiedzieć głośno coś, o czym nie tylko Żoliborz plotkuje.
Prawda o tym, co powiedział Biedroń, jak zwykle jest po środku. Kiedy o tym usłyszałam, lekko zamarłam, bo pomyślałam sobie, że go zhejtują maksymalnie, szambo wyleją w rekordowej ilości i że teraz bojówki jedynie słusznej partii oraz obrońcy tradycyjnych wartości pojadą do Słupska i zrobią Biedroniowi to, co zrobili jednemu panu w „Pulp Fiction”. Zapewne bardzo by bolało. Ale po chwili szoku pomyślałam, że dobrze się stało, choć może było na ostro.
Bo choć nie lubię, kiedy się ludziom w gatkach grzebie i dyskutuje o orientacji, bo co komu do tego, to jednak dobrze, by ktoś mocny, może najmocniejszy i do tej pory nietykalny z prawej strony zobaczył, poczuł na własnej skórze, jak to jest, kiedy jest się publicznie obrażonym, wykluczonym i napiętnowanym. Jak to jest być na linii strzału. Jakie to miłe. Jak się wtedy człowiek czuje. Jak zaszczute zwierzę.
Czyli jak czują się ci, którzy od ponad roku rządów PiS, wyzywani są od ludzi gorszego sortu, od wegetarian, ekoterrorystów, anarchistów, antypolaków, cyklistów, pedałów, ludzi kwalifikujących się na leczenie zamknięte, ludzi z „genem zdrady”. Może wreszcie ktoś zrozumie, co mogły czuć kobiety, kiedy posłanka Mazurek mówiła do nich, by „ustabilizowały swoją sytuację rodzinną”. Co czują teraz kobiety, którym zagląda się w macicę i w niej, dla ich dobra podobno, bezczelnie i publicznie grzebie. Co czują ci, których wyzywa się od lewaków, lewackich dziwek, brudnych lesb, żydowskiego ścierwa, kapitalistycznych sprzedawczyków, co czują ci, którzy czytają o sobie „szkoda, że cię matka nie wyskrobała” albo „szkoda, że cię ciapaty nie wyru...ł”.
To, co powiedział głośno Robert Biedroń, tak naprawdę jest gestem straszliwej rozpaczy i buntu wobec tego, co dzieje się codziennie, wobec tego, jak traktuje się sporą część społeczeństwa, która przecież płaci podatki, za które utrzymywany jest i PiS i Sejm, i wszystkie inne partie. Jeśli innym można bezkarnie grzebać w życiu, głowach i poglądach, to dlaczego nie można tego zrobić drugiej stronie? Kto nam zabroni? Dlaczego mamy teraz, do kolejnych wyborów, trzymać głowę bardzo nisko, kiedy można ją nosić wysoko i nie bać się?
Czytaj też felieton Kamila Sikory: Robert Biedroń insynuuje homoseksualizm Jarosława Kaczyńskiego. I jak poprzednicy, powinien przeprosić
Biedroń pojechał po tak zwanej bandzie. Zaorał po prostu. Ale kiedy, jak nie teraz, i kto, jeśli nie on, człowiek, który niczego nie chowa pod dywan ani do kociej kuwety, doszedł tu gdzie jest, bo nie ukrywał tego, kim jest. Nie udawał heteroseksualnego macho, by zdobyć poklask. W kraju, gdzie kłamstwo jest cnotą, on nie kłamał, by osiągnąć sukces.
On jedyny mógł to poruszyć. Wiedział na pewno, na co się pisze, bo głupi nie jest i sam niejednokrotnie doświadczył wykluczenia, odrzucenia i hejtu. Wie, jak to smakuje i jak boli. Ale ktoś w końcu musiał kopnąć w te drzwi. Trafiło na Biedronia. Nie ma co się wściekać i rzucać na niego gromy, sprowokowaliście to sami, szanowni niedotykalscy i nabzdyczeni Państwo z ulicy Wiejskiej, zabetonowane w latach mentalnej komuny. Świat poszedł do przodu. Czas ponosić konsekwencje swoich wyborów, szczególnie, kiedy mówi się innym, nakazuje wręcz, jak mają żyć, jak kochać i kogo głaskać.
Ciekawe teraz, co na to kot.
Karolina Korwin-Piotrowska dla WP Opinie