Kaczyński został spoliczkowany. Przegrał bitwę o Sąd Najwyższy, ale wojna będzie trwała
Gdy PiS skracał kadencję I prezes Sądu Najwyższego i wysyłał sędziów na wcześniejsze emerytury, ogłaszał, że wszystko jest zgodnie z prawem. Teraz wycofuje się z tej demolki. Robi to, aby rozwiać wątpliwości tych rozwiązań "co do zgodności z Konstytucją”. Puszcza oko: "Polacy, nic się nie stało".
Ustawa o Sądzie Najwyższym skracająca kadencję I prezes Sądu Najwyższego i wysyłająca sędziów w stan spoczynku w wieku 65 lat, weszła w życie 3 kwietnia. Pod płaszczykiem uszytym ze wzniosłych haseł, np. usprawniania pracy sądów, ukryty był jednak wyłącznie jeden cel – przejęcie pełni władzy nad sądownictwem przez partię Jarosława Kaczyńskiego.
To była maskara prawa piłą mechaniczną
PiS podporządkował już sobie Trybunał Konstytucyjny i Krajową Radę Sądownictwa. Do pełni szczęścia brakowało mu już wyłącznie pełnej kontroli nad najważniejszym polskim sądem, który stwierdza m.in. legalność wyborów prezydenckich, samorządowych oraz do Sejmu i Senatu. "Posiadanie" Sądu Najwyższego, którym kieruje Małgorzata Gersdorf, byłoby ostatnim akordem masakry polskiego wymiaru sprawiedliwości przy użyciu piły mechanicznej.
Przekaz o "uzdrawianiu" trafił do przekonania wyborców Kaczyńskiego. To, co udało mu się na krajowym podwórku, kompletnie zawiodło jednak w Unii Europejskiej, która nie miała wątpliwości – praworządność w Polsce jest zagrożona. Na początku października do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej wpłynęła skarga Komisji Europejskiej przeciwko Polsce w związku z ustawą o Sądzie Najwyższym.
Komisja wniosła o zastosowanie środków tymczasowych i trybu przyspieszonego w rozpatrywaniu skargi. I TSUE do tego wniosku się przychylił. 19 października wydał postanowienie zabezpieczające dotyczące SN (m.in. zawiesił przepisy mówiące o wieku emerytalnym).
PiS buńczucznie zapowiadał, że nie cofnie się ani o krok, że nikt nie będzie dyktował, jak stanowić prawo w Polsce. A że pomylił prawo z bezprawiem? Drobiazg. Przecież w ruch można zawsze puścić propagandę, a siebie przedstawiać jako ofiarę nagonki prowadzonej przez niezidentyfikowanych inspiratorów.
PiS trafił na mocniejszego
Okazało się, że tym razem rządzący są mocni – ujmując to kolokwialnie – wyłącznie w gębie. PiS od początku zdawał sobie sprawę, że Unia może przymknąć oczy na wiele spraw, ale nie na łamanie praworządności przez kraj członkowski. A to oznacza jedno – znalezienie się najpierw na peryferiach (o ile jeszcze się na nich nie znajdujemy), a w ostateczności opuszczenie Wspólnoty.
I PiS, robiąc dobrą minę do tej z góry przegranej gry, ugiął się. W środę do Sejmu wpłynął projekt o zmianie ustawy o Sądzie Najwyższym.
Celem projektu ma być więc przede wszystkim: 1. Usunięcie stanu niepewności co do momentu przejścia w stan spoczynku przez sędziego ze względu na osiągnięcie określonego wieku; 2. Pozbawienie władzy wykonawczej wpływu decydowania o tym, czy dany sędzia może po osiągnięciu określonego wieku nadal sprawować czynnie swój urząd; 3. Powrót do cezury 70 lat jako wieku przechodzenia w stan spoczynku przez sędziów Sądu Najwyższego i odpowiednio sędziów Naczelnego Sądu Administracyjnego – dla sędziów, którzy objęli stanowisko przed dniem wejścia w życie projektowanej ustawy; 4. Umożliwienie sędziom Sądu Najwyższego i Naczelnego Sądu Administracyjnego, którzy przeszli w stan spoczynku na podstawie ustawy o Sądzie Najwyższym z 2017 r., powrót do pełnienia funkcji sędziego, a także funkcji Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego oraz prezesów izb Sądu Najwyższego.
Kaczyński nie przywykł do przegranych. To nie koniec
Czytając te punkty uzasadnienia widać, że PiS otwarcie przyznał się do porażki. Aktem łaski jest przemilczenie dokonań na polu demolki dostojników państwowych, posłów i senatorów PiS, którzy pozostawali głusi na argumenty o gwałceniu. Wyjątek zrobię jedynie dla Andrzeja Dudy, który nie po raz pierwszy zapisał niechlubną kartę w historii swojej prezydentury.
Czy fakt, że PiS w sprawie Sądu Najwyższego wywiesił białą flagę, powinien cieszyć? Umiarkowanie. Jarosław Kaczyński zmierzył się z silniejszym od siebie i przegrał. A wiadomo, że prezes zaakceptuje wszystko, ale nie upokorzenie, a tym właśnie jest ta przegrana bitwa z instytucjami Unii Europejskiej. Ale to tylko bitwa, bo wojna na pewno jeszcze się nie skończyła. Kaczyński znajdzie większą piłę, która tym razem mu się nie zatnie.