"Kaczyński światłem w tunelu? Nie dla mnie"
Ilekroć pragnę się dowiedzieć czegoś zupełnie nowego, lub ilekroć pragnę bać się czegoś innego niż wszyscy, sięgam do tekstów mojej „wirtualnej” koleżanki Jadwigi Staniszkis. W Polsce szaleje powódź, ale w Europie – jak się okazuje - jest znacznie, znacznie gorzej. Otóż mamy obecnie do czynienia z nie tylko „korozją państw narodowych” czy państw w ogólności, ale również z korozją wszelkich dotychczasowych form politycznych i „politycznych konstatacji” (konstelacji?).
Staniszkis pisze: „świat jako całość jest na zakręcie” a Europa staje przed obowiązkiem „zdefiniowania się na nowo”, postępuje również „odspołecznienie” a na dodatek jesteśmy świadkami co najmniej trzech rozpadów: „zbiorowych zobowiązań”, „ram integracji” i „solidarności”. No jednym słowem: „postpolityka” i „postdemokracja”.
Czy jest jakieś światło w mrocznym tunelu „post”? Oczywiście. Jarosław Kaczyński, który – wzorem wielu zachodnich myślicieli (jakich? Pani profesor nas nie informuje) - proponuje fundamentalną debatę światopoglądową. Co jest jej nowatorską treścią? Otóż „hipoteza istnienia obiektywnych nienegocjowanych wartości, takich jak godności, sprawiedliwość” oraz „pełna swoboda myślenia i ekspresji”. A wszystko to jest wyrażone w jego haśle wyborczym „Polska jest najważniejsza”.
O ile nigdy nie miałam wątpliwości, że Jarosław Kaczyński nader chętnie głosi pochwałę dobrze brzmiących i niewiele mówiących ogólnych wartości (nie bez kozery nazwał swoja partię prawo i sprawiedliwość), o tyle miałabym wiele wątpliwości, czy znaczenie, które im przypisuje wykracza w jakikolwiek sposób poza interes partyjny i interes własny. Kaczyński, jak każdy polityk, musi używać pojęć powszechnie uznanych za ważne, tak jak robią to wszyscy inni.
Ale czy rzeczywiście proponuje nam on tym samym fundamentalną debatę światopoglądową? Byłabym co do tego bardzo sceptyczna. Nie dlatego, że w przeciwieństwie do prof. Staniszkis, nie lubię Kaczyńskiego, ale dlatego, że – jak sądzę - żaden polityk, zwłaszcza w okresie wyborów nie myśli poważnie o jakiejkolwiek fundamentalnej debacie, a już na pewno nie o wartościach, zwłaszcza gdy ma wyraźnie określony światopogląd i takież polityczne cele.
Jest coś niedobrego w akademickim żargonie, którego mroczne konstrukcje budowane są na użytek konkretnej osoby, konkretnej partii i konkretnej kampanii. Jest coś niedobrego w epatowaniu naukowością, gdy chodzi o wsparcie jakiegoś kandydata. Czyż nie lepiej po prostu otwarcie opowiedzieć się po stronie jakiejś partii, promować jej szefa i służyć mu ekspertyzą?
Intelektualista nie musi zamykać się w wieży z kości słoniowej i udawać, że interesuje go wyłącznie abstrakcyjna „postpolityka”, myśl Habermasa czy krytyka sztucznych języków, jeśli czuje zarazem potrzebę aktywnego uczestniczenia w życiu publicznym.
Magdalena Środa specjalnie dla Wirtualnej Polski