ŚwiatKac po Obamie? Konserwatywny komentator wylicza błędy polityki zagranicznej Baracka Obamy i apeluje o "całościową korektę kursu"

Kac po Obamie? Konserwatywny komentator wylicza błędy polityki zagranicznej Baracka Obamy i apeluje o "całościową korektę kursu"

• W opinii wielu doktryna zagraniczna Obamy okazała się porażką

• Jego politykę krytykują nie tylko konserwatywne kręgi

• B. współpracownicy Obamy twierdzą, że bierność prezydenta stworzyła ISIS

• Konserwatywny komentator porównuje Obamę do prezydenta Cartera

• Alexander Benard: Carter był w błędzie i Obama jest w błędzie

• Analityk apeluje o "całościową korektę" w stylu Reagana po Carterze

• Według Benarda błędy Obamy najlepiej widać na przykładzie Rosji, Chin i Iranu

• "Miękkie" podejście prezydenta okazało się katastrofalne dla sojuszników USA

Kac po Obamie? Konserwatywny komentator wylicza błędy polityki zagranicznej Baracka Obamy i apeluje o "całościową korektę kursu"
Źródło zdjęć: © AFP | Saul Loeb
Adam Parfieniuk

Przez ostatnie lata analitycy próbowali uściślić czym w istocie jest doktryna polityki zagranicznej Obamy. Prezydentowi często zarzucano brak konkretnej wizji globalnego postępowania. Sam Obama przyszedł obserwatorom z pomocą dopiero w 2014 roku w swoim przemówieniu w Akademii Wojskowej w West Point. W swojej mowie opisał zasady kreowania dotychczasowej polityki zagranicznej.

Doktryna Obamy w pigułce

Prezydent mówił między innymi, że Stany Zjednoczone są gotowe do użycia wojska za każdym razem, gdy ich interes będzie zagrożony. Równocześnie Obama zaznaczył, że choć jego kraj ma najpotężniejszą armię na świecie, nie oznacza to jeszcze, że na każdą sytuację kryzysową będzie odpowiadał użyciem siły. I właśnie dlatego Obama stawia wojsko ramię w ramię z dyplomacją i porządkiem prawno-międzynarodowym. Prezydent USA podkreślił, że kluczowe jest przestrzeganie przez USA reguł prawnych, bo tylko w taki sposób można nakłaniać inne kraje do ich przestrzegania. Obama mówił także, że Stany Zjednoczone są gotowe użyć siły, by bronić tych wartości.

Jako zagrożenie numer jeden Obama wskazał terroryzm. Ale nie chce walczyć z nim na zasadzie inwazji i destabilizacji krajów, w których swoje bazy mają terroryści. Zamiast tego prezydent proponuje wsparcie lokalnych rządów, współpracę na gruncie wywiadu i wojska oraz punktowe uderzenia realizowane przez komandosów i drony. Praktyka ostatnich lat pokazuje, że regułami tego typu kieruje się armia USA w Jemenie, Pakistanie czy Afganistanie.

Z przemówieniu Baracka Obamy pojawiły się także stwierdzenia, świadczące o przekonaniu, że Stany Zjednoczone są najbezpieczniejsze od wielu lat. Nie mają wroga pokroju Związku Radzieckiego, dlatego użycie siły musi mieć naprawdę poważne uzasadnienie, bo lekkomyślne podejście do tej materii doprowadziło m.in. do wojny w Iraku, której konsekwencje są odczuwalne do dziś.

Piękna teoria i kulejąca praktyka

W teorii doktryna Obamy wydaje się kierować racjonalnymi przesłankami. Jednak jej przełożenie na praktyczne sytuacje geopolityczne było wielokrotnie krytykowane w przeszłości. W 2014 roku "The Washington Times" pisał, że efektem ubocznym tej doktryny jest wyhodowanie Państwa Islamskiego w Syrii i Iraku. Samuel Brannen z wpływowego think tanku Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych przyznał, że nieużycie siły wobec Baszara al-Asada przed 2013 rokiem umożliwiło rozrost Państwa Islamskiego. - Gdy Asad wycinał umiarkowane stronnictwa, ujawniły się twardogłowe frakcje - mówił ekspert, który do maja 2013 roku pracował dla Pentagonu.

Podobne zarzuty formułowała nawet Hillary Clinton, będąca w administracji Obamy podczas pierwszej kadencji. Kandydatka demokratów do nominacji prezydenckiej w nadchodzących wyborach krytykowała brak aktywności Białego Domu w kwestii Syrii. - Pomoc przy budowie autentycznej siły na bazie ludzi, którzy byli inicjatorami protestów przeciwko Asadowi, okazała się porażką. Mieliśmy islamistów, mieliśmy osoby świeckie i wszystko pomiędzy nimi. Ale ta porażka wytworzyła wielką próżnię, którą wypełnili tylko dżihadyści - mówiła Clinton w rozmowie z "The Atlantic".

Brak aktywności w kwestii Syrii oraz długi okres ignorowania Państwa Islamskiego analitycy zrzucają właśnie na karb doktryny Obamy. Dla republikanów takie podejście było od początku niezrozumiałe, szczególnie po wieloletnim polowaniu na al-Kaidę i jej liderów.

Obama jak Carter

Konserwatywny komentator Alexander Benard na łamach "The National Interest" pisze, że Stany Zjednoczone czeka teraz "rehabilitacja" po doktrynie Obamy. Cytuje przy tym esej Jeane Kirkpatrick z 1979, będący krytyką polityki międzynarodowej ustępującego prezydenta Jimmy'ego Cartera. Tekst amerykańskiej dyplomatki jest powszechnie uważany za fundament rządów Ronalda Reagana, który zastąpił Cartera w Białym domu. "Porażka polityki zagranicznej jest jasna dla wszystkich, oprócz jej architektów, ale nawet oni muszą prywatnie mieć wątpliwości" - pisała Kirkpatrick. Benard ocenia, że jej słowa sprzed prawie 40 lat mogłyby równie dobrze podsumowywać dwie kadencje administracji Obamy.

Zdaniem Benarda, doktryna Obamy jako żywo przypomina postępowanie administracji Cartera. "Przesadzone poczucie ograniczenia i skrępowania potęgi USA, z których wypływa całościowy brak chęci do kreowania rzeczywistości, przeciwstawienia się amerykańskim wrogom i wsparcia dla amerykańskich przyjaciół" - pisze komentator.

Rosja, Chiny, Iran, czyli miękkość nie popłaca

Benard sądzi, że najlepiej niekompetencje Obamy obnażają nie zawiłości Bliskiego Wschodu i Syrii, a postawa wobec znanych przeciwników - Rosji, Chin i Iranu. Komentator na listę porażek Obamy zapisuje Ukrainę, a jako argument podaje memorandum budapesztańskie z 1994 roku, na mocy którego Stany Zjednoczone, Rosja i Wielka Brytania zagwarantowały Ukrainie integralność terytorialną w zamian za likwidację arsenału nuklearnego. Jednak gdy doszło do rosyjskiej aneksji Krymu, Waszyngton nic nie zrobił. Bierność tylko rozochociła Władimira Putina, który nie zawahał się przed interwencją w Syrii.

Kolejną porażką jest "miękkie" podejście w kwestii roszczeń Pekinu na Morzu Południowochińskim. Jak pokazują wydarzenia ostatnich dni, beneficjentem takiej polityki są przede wszystkim Chiny, które nie ustają w rozbudowie sztucznych wysp i ich militaryzacji.

Iran, z którym udało się doprowadzić do historycznego porozumienia ws. programu nuklearnego, również jest dla analityka porażką. "Przy stole negocjacyjnym USA przekładało deadline za deadlinem, ujawniając tylko desperacką chęć porozumienia, a irańskie żądania byłby coraz bardziej agresywne. Skończyło się na umowie, która uwolni 150 mld dol. zamrożonych funduszy, których nie uda się nigdy wyszarpać w przypadku, gdy Iran nie spełni warunków porozumienia.

Benard sądzi, że Moskwa, Pekin i Teheran dokładnie obserwowały Waszyngton i jego reakcje. "Wyczuwając słabość, decydowały się przycisnąć, a widząc ustępstwa i brak znaczącego oporu, naciskały dalej" - ocenia analityk.

Skutki uboczne

Miękkość wobec powyższych krajów ma też skutki uboczne, które są jeszcze bardziej niszczycielskie. W opinii Benarda chodzi o dryfowanie mniejszych państw, będących dotychczas kluczowymi partnerami USA w regionach, w stronę Rosji, Chin i Iranu. Nie mogąc liczyć na USA, będą zmierzały w tych kierunkach "z braku lepszych opcji".

Analityk sądzi, że tak jak Jimmy Carter przesadził z reakcją na wojnę w Wietnamie, tak Obama przesadził z odcięciem się od wojen w Afganistanie i szczególnie w Iraku. "Carter był oczywiście w błędzie i prezydent Reagan był w stanie przeprowadzić całościową korektę kursu, przywracając Stanom Zjednoczonym pozycję globalnego lidera. Obama także jest w błędzie. Nic na świecie nie jest nieuchronne. Kraje, takie jak Chiny mogą odnosić sukcesy i mogą się potykać. Sojusze mogą tworzyć korzyści dla Stanów Zjednoczonych, ale też dla przeciwników. USA mają władzę, może nie do decydowania, ale na pewno do nadawania kształtu i wpływu na rezultaty" - pisze Benard.

Analityk sądzi, że woltę w polityce USA, podobną do tej Reagana, może z powodzeniem przeprowadzić kolejny prezydent. Warunkiem jest odwrót o miękkiej retoryki, której nie szanują stolice "na wschód od Berlina" i skupienie wysiłków i odzyskanie wiarygodności w oczach małych państwach, leżących na peryferiach Rosji, Chin czy Iranu. "Klucz jest prosty, na podstawowym poziomie chodzi o powrót do polityki zagranicznej, w której Stany Zjednoczone przeciwstawiają się swoim przeciwnikom, a nie podają im strategiczne zwycięstwa na srebrnej tacy" - podsumowuje Benard.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (81)